Pamięć ludzka jest krótka. Jeszcze niedawno informacja o tym, że – jak np. w podwrocławskiej Oleśnicy – wójt ze skarbnikiem za bezcen wykupywali kamienice, nie robiła na nikim wielkiego wrażenia. Taki wójt podkaliskich Gizałek mógł być podejrzany o wyłudzanie pieniędzy, a prezydent Piotrkowa rządził zza krat.
Dla większości obywateli stało się oczywiste, że lokalna władza dorabia na boku. I choć nie godzili się na to, to byli bezsilni wobec tej patologii.
Gdy doniesienia o uwikłanych w afery lokalnych politykach stają się rzadsze, samorządowcy chcą zrezygnować z podstawowego narzędzia do walki z korupcją, czyli z oświadczeń majątkowych. Ten prosty mechanizm odstrasza od czynnego udziału w polityce wszystkich, którzy muszą ukrywać pochodzenie swojego majątku.
Wielu przekonało się już o tym, że skłamać się nie da – czujne oczy zawistnych sąsiadów i politycznych przeciwników sprawdzają oświadczenia dokładniej niż policja, prokuratura, skarbówka, CBA i ABW razem wzięte.
Każdy, kto decyduje się na wejście do polityki, nawet lokalnej, jest skazany na przejrzystość i ciągłą kontrolę. A to właśnie jest gwarancją, że coraz mniej będzie wójtów podobnych do tych z Oleśnicy i Gizałek.