Polacy wygrywają coraz więcej spraw przed Trybunałem w Strasburgu, ale indywidualne sukcesy Alicji Tysiąc czy właścicieli kamienic nie przekładają się na sukces tych, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji prawnej.
Wyroki ze Strasburga jedynie wytykają błędy urzędników, wskazują palcem luki w prawie i na tym w zasadzie rola sędziów ze Strasburga się kończy. Żeby tę miękką sygnalizację wprowadzić w życie, potrzebna jest zdecydowana ingerencja naszego ustawodawcy. Ale o taką legislacyjną mobilizację nie jest łatwo.

Lekcja prawa

Ani Sejm, ani rząd, który dzierży w rękach prawo inicjatywy ustawodawczej, nie spieszą się, by lekcja prawa, której udziela trybunał, znalazła się w ustawach.
Dziś mało kto pamięta, ale takie obywatelskie gwarancje, jak czytelne limity dla przedłużania tymczasowego aresztowania, prawo do odszkodowania za przewlekłe załatwianie spraw w sądach, prawo ubogich do pełnomocnika z urzędu czy prawo zaskarżenia do sądu decyzji o umieszczeniu w izbie wytrzeźwień, nasze ustawy zawdzięczają sędziom ze Strasburga.
Niestety, druga strona tego bilansu, po której zapisywane są wyroki niewykonane przez nasze państwo, jest dłuższa. Sprawy reprywatyzacyjne, wysokie opłaty sądowe, brak możliwości uzyskania końcowego wyroku w rozsądnym terminie, ograniczony dostęp do świadczeń medycznych w zakładach karnych, to przykłady spraw klonowych, jak określa je Fundacja Helsińska. Przegrywamy je w Strasburgu taśmowo. Nawet tam, gdzie wysiłek naprawczy jest podejmowany, ustawodawca zatrzymuje się w pół drogi.

Walka woźnicy z końmi

Tak stało się np. ostatnio z próbą wyeliminowania z kodeksu karnego kary więzienia za pomówienie osoby publicznej, na co sędziowie ze Strasburga zwracają nam uwagę przy każdej okazji. W tej sprawie są wyjątkowo konsekwentni, dlatego na zmianę linii orzeczniczej nie ma co liczyć. Na co więc liczy ustawodawca, który zamiast rozstać się z tą nieszczęsną, więzienną dolegliwością, zmniejsza jej dozowanie z dwóch lat do roku.
Tym sposobem wykonywanie wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zaczyna przypominać w Polsce zmagania woźnicy z końmi, które ponoszą powóz. Urzędnicy zdają sobie sprawę, że nie mogą opanować strasburskich standardów, ale wiedzą też dobrze, że muszą uważać, by nie wypaść na zakręcie z drogi, którą wytyczyli sędziowie. Czy stan, w którym wyroki sądów nie są wykonywane, może być tolerowany w państwie prawa? Dzisiaj nie wystarczy już wypłacić zadośćuczynienie. Być może ktoś z rządu powinien być odpowiedzialny za wykonywanie orzeczeń ze Strasburga, np. minister sprawiedliwości. Większość spraw, które wypomina naszemu państwu Trybunał dotyczy właśnie wymiaru sprawiedliwości.
To z pewnością zajęcie nie od niedzieli i nie od święta, to praca od podstaw. Tym bardziej że autorzy naszych ustaw mają coraz mniej pomysłów na dobre, skuteczne prawo. Są już tak krótkowzroczni, że nowelizują przepisy, które przestały obowiązywać. Pewnie, że to dziwne, ale niestety prawdziwe.