Andrzej Duda ewidentnie nie ma szczęścia do osób, które mają odpowiadać za komunikację głowy państwa ze społeczeństwem. I nie mam tutaj na myśli zeszłotygodniowej rezygnacji Krzysztofa Łapińskiego z funkcji rzecznika prasowego prezydenta. No chyba, że pan Łapiński osobiście dbał o to, co można wyczytać, albo raczej czego nie można, z oficjalnej strony Pezydent.pl. A lektura to zaiste ciekawa, zwłaszcza w kontekście tego, co się ostatnio dzieje wokół wyborów do Sądu Najwyższego.
Jak powszechnie wiadomo, w debacie publicznej toczy się konflikt na temat tego, czy obwieszczenie prezydenta o wolnych stanowiskach sędziowskich w SN powinno zostać podpisane także przez premiera, czy też nie. Tej pierwszej wersji trzyma się spora część prawników, w tym przede wszystkim stowarzyszenia sędziowskie. Ich zdaniem skoro kontrasygnaty nie było, to cały konkurs jest nieważny. Druga strona sporu bagatelizuje problem, twierdząc, że skoro prezydent może sędziów SN powoływać, to tym bardziej może obwieścić o wolnych stanowiskach w SN (wnioskowanie a maiori ad minus). To naturalne, że każda ze stron sporu będzie się trzymać swojej wersji do upadłego, do czego ma przecież prawo. Gorzej, że jedna z nich zdaje się być w tym rażąco niekonsekwentna.
O tym, że tak jest, można się łatwo przekonać, wchodząc na stronę Prezydent.pl. Z portalu tego dowiemy się m.in. tego, jakie głowie państwa przysługują w poszczególnych obszarach kompetencje. Jest więc także o tym, jakie akty urzędowe wydaje prezydent. Co więcej, mamy czarno na białym wyjaśnione, że akty te dzielą się na dwie grupy: takie, które wymagają dla swej ważności kontrasygnaty premiera, i takie, które nie muszą mieć jego podpisu, aby mogły wywoływać skutki prawne. I tu dochodzimy do sedna. Otóż ktoś wpadł na pomysł, aby w sposób enumeratywny (inaczej – wyczerpujący) wymienić akty należące do pierwszej grupy. Przelatuję więc wzrokiem 30 pozycji, szukając oczywiście obwieszczenia o wolnych stanowiskach sędziego w SN. Nie znajduję. Sprawdzam więc jeszcze raz. No nie ma. Jest np. powoływanie I prezesa SN oraz prezesów SN kierujących poszczególnymi izbami, a także powoływanie sędziów. O obwieszczaniu o wolnych stanowiskach w SN ani słowa. Oczywiście strona prezydenta to nie jest żadne źródło prawa. I pod kątem prawnym nie ma żadnego znaczenia, czy coś zostało na niej zamieszczone, czy nie. Tym niemniej pod kątem wizerunkowym nie wypada to najlepiej. Zwłaszcza że to nie pierwsza taka wpadka. Chyba wszyscy pamiętają, jak po ułaskawieniu Michała Kamińskiego ze strony prezydenta zniknęła informacja o tym, że prezydent stosuje prawo łaski względem osób prawomocnie skazanych. Czy teraz z kolei strona zostanie uzupełniona o wiadomą informację?
Ale wpadki wizerunkowe zaliczyć można także na konto tych, którzy znajdują się po drugiej stronie barykady. Pod koniec zeszłego tygodnia gruchnęła bowiem informacja, że prof. Małgorzata Gersdorf złożyła oświadczenie majątkowe w trybie, w jakim składają je sędziowie przechodzący w stan spoczynku. Nic więc dziwnego, że część opinii publicznej uznała, że tym samym zaakceptowała odesłanie jej z czynnej służby sędziowskiej. Niektórzy poczuli się tym faktem zdezorientowani. I to pomimo tłumaczenia samej zainteresowanej, że to tylko z ostrożności, aby nikt nie próbował jej z tytułu niezłożenia oświadczenia pociągnąć do odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Te dwa przypadki pokazują, że trwającym sporem mocno zmęczeni są już wszyscy. Nawet, a może przede wszystkim ci, którzy grają w nim pierwsze skrzypce. Chcieliby oni zapewne, aby to wszystko już się skończyło, tak, żeby zacząć liczyć zyski i straty. Swoje, nie ustrojowe.