Nieudostępnienie informacji publicznej to przestępstwo! – grzmiał niedawno podczas zwołanej naprędce konferencji prasowej Zbigniew Ziobro. Chodziło wówczas o nieudostępnienie informacji publicznej przez prof. Małgorzatę Gersdorf, pierwszego prezesa Sądu Najwyższego.
Sprawa była rzeczywiście bulwersująca. Opisaliśmy ją. A po tekście w DGP i Sąd Najwyższy udostępnił dane o wydatkach ze służbowych kart płatniczych, i minister Ziobro odrobinę przylansował. W słusznej sprawie, własną piersią go wówczas broniłem, gdy niektórzy znajomi uważali, że przesadza.
Zresztą jego resort nawet przesłał nam wydatki ze swoich kart. Dodając – ustami jednego z dyrektorów – że Ministerstwo Sprawiedliwości jest za pełną transparentnością w życiu publicznym.
Minęły dwa miesiące. I co? I o słowach swego szefa urzędnicy w resorcie zapomnieli. A transparentność pozostała tylko na papierze. Jeśli więc czyta Pan, Szanowny Panie Ministrze, te słowa, pragnę pana przestrzec. W ministerstwie czai się przestępca!
Sprawa na pozór banalna. Od dawna opisujemy tarcia pomiędzy resortami rozwoju i sprawiedliwości o kształt pakietu 100 zmian dla firm i Konstytucji biznesu. Zdaniem Mateusza Morawieckiego – przedsiębiorcom trzeba przede wszystkim ufać. Zdaniem Zbigniewa Ziobry – ufać, ale sprawdzać.
Poprosiliśmy więc o oficjalną korespondencję wysłaną przez MS do MR. Nikt nie ma żadnych wątpliwości: to informacja publiczna. Nie chodzi bowiem o prywatne liściki, lecz urzędową dokumentację przekazywaną w oficjalnym obiegu. Która swoją drogą powinna być dostępna publicznie w internecie. Ale nie jest.
I przesłania dokumentów nam odmówiono. Dlaczego? Bo – jak się dowiedzieliśmy – pisma powinien udostępniać tylko adresat, a nie nadawca. I w resorcie rozwoju mogliby się obrazić za to, że Ministerstwo Sprawiedliwości coś wysyła dziennikarzom.
Rzecz w tym, że takie działanie jest nielegalne. Stanowi o tym jasno obowiązująca od ponad 15 lat ustawa o dostępie do informacji publicznej. Ustawodawca nie bawił się w określanie, kto jest nadawcą, a kto adresatem; wskazał jasno. Informację publiczną ma udostępnić każdy organ władzy publicznej, który ją posiada.
Jak to ładnie ujął jeden z moich jawnościowych guru, Krzysztof Izdebski z Fundacji ePaństwo, kto ma płaszcz, musi wydać go z szatni. I to nawet jeśli taki sam wisi w innym lokalu.
Urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości znają prawo. I świadomie je łamią. Mówią „wyluzuj”, „odpuść”, „nie czepiaj się”.
I już mnie prawie przekonali. Ale przypomniałem sobie słowa Zbigniewa Ziobry sprzed kilku miesięcy, gdy tłumaczył, że chodzi o zasadę. Idzie o to, by obywatele mogli spoglądać na ręce władzy. A gdy któryś urzędnik będzie chciał tę możliwość zablokować – sprawą winien zająć się prokurator.
Panie Prokuratorze Generalny: wierzę, że pańska ocena nie wynikała stąd, że wtedy chodziło o pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, a teraz chodzi o pańskie poletko. Jestem przekonany, że ze słowami, z którymi utożsamiał się pan w lutym, utożsamia się pan także w kwietniu.
W przeciwnym razie co to by była za transparentność życia publicznego, skoro spoglądać na ręce można by wyłącznie tym, których pan nie lubi?