Część sądów wciąż uznaje, że strony internetowe należy rejestrować tak jak gazety. Do Sejmu wpłynęła właśnie petycja, której autorzy postulują zmianę archaicznych przepisów.
Jak orzekają sądy / Dziennik Gazeta Prawna
Status stron internetowych od lat budzi wątpliwości prawne. Niektóre sądy wciąż traktują je jak dzienniki lub czasopisma, których wydawanie wymaga sądowej rejestracji. Obowiązek taki nakłada według nich ustawa – Prawo prasowe (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 771 ze zm.).
Jest szansa na doprecyzowanie przepisów, tak aby jednoznacznie wyłączyć karalność za brak rejestracji. Petycję w tej sprawie złożył właśnie Instytut Thomasa Jeffersona. – Potrzeba zmiany tych przepisów powinna być oczywista dla każdego. Nie ma żadnych powodów do utrzymywania tak archaicznych regulacji, które nie tylko nie przystają do obecnych czasów, ale też nie znajdują jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia. Można sobie wyobrazić nawet sytuację, że któregoś dnia profile na Facebooku zostaną uznane za blogi, a tym samym za dziennik czy czasopismo, a chyba nikt nie ma wątpliwości, że to absurd – przekonuje adwokat Maciej Budzyński z Instytutu Thomasa Jeffersona.
Różne interpretacje
Instytut domaga się wykreślenia art. 45 z prawa prasowego. To właśnie ten przepis, rodem z czasów PRL, stanowi, że wydawanie dziennika lub czasopisma bez rejestracji w sądzie to wykroczenie, za które grozi grzywna do 5 tys. zł (jeszcze trzy lata temu było to przestępstwo).
Na pytanie, czym jest dziennik lub czasopismo, odpowiada art. 7 ustawy. Najpierw trzeba jednak sięgnąć do definicji prasy, zgodnie z którą chodzi o „publikacje periodyczne, które nie tworzą zamkniętej, jednorodnej całości, ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą”. Dziennik zaś to „ogólnoinformacyjny druk periodyczny lub przekaz za pomocą dźwięku oraz dźwięku i obrazu, ukazujący się częściej niż raz w tygodniu”, a czasopismo – „druk periodyczny ukazujący się nie częściej niż raz w tygodniu, a nie rzadziej niż raz w roku”.
Niektóre sądy uznają, że wszystkie te przesłanki spełniają publikacje na stronie internetowej czy blogu. DGP opisywał chociażby wydany pod koniec ubiegłego roku przez Sąd Rejonowy w Olsztynie wyrok (sygn. akt IX W 3232/15), w którym uznano Mariusza Kowalewskiego za winnego popełnienia wykroczenia polegającego na prowadzeniu bloga bez rejestracji (odstąpiono od wymierzenia kary). Podobne orzeczenie wydał Sąd Rejonowy w Szamotułach, uznając Andrzeja Radke, prowadzącego blog WikiDuszniki.pl, za winnego niedopełnienia obowiązku rejestracji (wyrok z 14 stycznia, sygn. akt II W 698/15). W czerwcu Sąd Okręgowy w Poznaniu uchylił ten ostatni wyrok, niemniej już sama rozbieżność wykładni pokazuje, że przepisy sprawiają spore kłopoty (patrz: ramka). A to oznacza, że każda osoba prowadząca stronę internetową czy blog może zostać uznana za łamiącą prawo.
„Warto zwrócić uwagę na fakt, że ilość publikowanej w internecie prasy (w rozumieniu, jakie przyjęto na gruncie ustawy) jest bardzo duża, wręcz niemożliwa do policzenia. W konsekwencji wymóg rejestracji oraz odpowiedzialność karna za wydawanie czasopisma pozostają normami, które w praktyce mogą znajdować zastosowanie jedynie wybiórczo. Z drugiej strony wzmożona aktywność publicystyczna obserwowana w internecie jest pozytywnym zjawiskiem wspomagającym rozwój społeczeństwa obywatelskiego, które jest oparte na wolnym dostępie do informacji” – można przeczytać w skierowanej do Sejmu petycji.
Byle jakie dane
Inicjatywa Instytutu Thomasa Jeffersona to nie pierwsza próba zmiany przestarzałych przepisów. W poprzedniej kadencji projekt zmian prawa prasowego złożył PSL, ale nie wyszedł on poza pierwsze czytanie. Jako jeden z argumentów utrzymania obecnego status quo wskazuje się na powszechny hejt w sieci. Dzięki rejestracji łatwiej jest ustalić dane osoby prowadzącej stronę (we wniosku należy wskazać wydawcę i redaktora naczelnego).
– Sęk w tym, że to i tak nie ma sensu, dopóki rejestr prasowy nie jest powszechnie dostępny przez internet. Poza tym przypominam, że w rzeczywistości sąd nie weryfikuje danych w żaden sposób, zatem mógłbym podać kogokolwiek – zauważa Olgierd Rudak, autor bloga prawniczego Lege Artis. – W przypadku działalności prasowej wykonywanej w internecie jest chyba nawet jeszcze prościej z dotarciem do prowadzącego: jest domena, jest hosting, zawsze jest ktoś, kto ma serwis na siebie – dodaje.
Olgierd Rudak swój blog zarejestrował w sądzie. Było to po głośnym postanowieniu Sądu Najwyższego z 26 lipca 2007 r. (sygn. akt IV KK 174/07), w którym uznano, że prowadzący nieistniejącą już stronę „Szycie po przemysku” w rzeczywistości wydawali czasopismo podlegające rejestracji.
– Postanowiłem wówczas udowodnić, że sądy będą odrzucać wnioski o rejestrację bloga, a tymczasem Sąd Okręgowy we Wrocławiu mój wniosek uwzględnił i tak stałem się wydawcą i redaktorem czasopisma internetowego Lege Artis – opowiada bloger.
Instytut Thomasa Jeffersona domaga się wykreślenia art. 45 z prawa prasowego