My tu zrobimy polski Majdan, otoczymy sąd i go zdobędziemy – zapowiada Adam Słomka, lider miasteczka namiotowego, które rozstawiło się pod Sądem Najwyższym. Z częścią jego postulatów zgadzają się nawet... sędziowie.
Zygmunt Miernik zgłosił się na ochotnika. Nie on jeden. Na spotkaniu Konfederacji Polski Niepodległej – Niezłomni, gdzie planowano akcję, chętnych ponoć było więcej. W końcu padło na 60-latka z Zagłębia. Właśnie dlatego to on rzucił trzy lata temu tortem w sędzię, która orzekała w procesie Czesława Kiszczaka oskarżonego o przyczynienie się do śmierci górników w kopalni Wujek. Nieżyjący już generał do więzienia nigdy nie trafił. Za to Zygmunt Miernik za rzut tortem za kratami musi spędzić 10 miesięcy. Właściwie zostało mu osiem, bo prawie dwa przesiedział. W celi wieloosobowej. Najpierw został skazany na dwa miesiące. Apelował i wyższa instancja podwyższyła wyrok do prawie roku bezwzględnego pozbawienia wolności.
Właśnie z powodu Miernika w środku Warszawy, na placu Krasińskich pod nowoczesnym budynkiem Sądu Najwyższego najjaśniejszej Rzeczypospolitej, wzdłuż pełnej turystów ulicy ubrany w charakterystyczną czapkę Adam Słomka i jego niezłomni towarzysze broni (m.in. Solidarni 2010) postanowili w geście protestu rozbić trzy namioty. – Zaczęliśmy 25 sierpnia. Ale teraz chodzi również o zmianę ostatniego reliktu PRL, czyli sądownictwa – opowiada poseł trzech kadencji Słomka, który od lat, oprócz czapki organizacji Strzelec, nosi charakterystyczny wąs. – Dwie władze, czyli ustawodawcza i wykonawcza, są kontrolowane demokratycznie. A sądy są zupełnie poza nią – wyjaśnia, w międzyczasie witając się z obozującymi.
Lud potrzebuje Hyde Parku
Sprawa Miernika stała się pewnym katalizatorem, który doprowadził do wybuchu czy może raczej skumulowania społecznego gniewu przeciwko sądom. Bo przez te kilka tygodni miasteczko radykalnie się rozrosło. Zdecydowanie przybyło biało-czerwonych flag, powstańczych opasek i transparentów. Namiotów jest kilkanaście. Do Słomki dołączyli m.in. działacze Stowarzyszenia Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy. Andrzej Zdun, niewysoki, w okularach, po pięćdziesiątce. Pracuje, ale nie chce powiedzieć gdzie. Ma dzieci i wnuki. Jest zastępcą komendanta obozu, co oznacza, że pod nieobecność Słomki zawiaduje protestem.
– Dlaczego powstała nasza organizacja? Bo nawet jeśli wybory są uczciwe, to nie zawsze ludzie, którzy w nich zwyciężają, są uczciwi. A nawet jeśli podczas wyborów są uczciwi, to potem mogą przestać być uczciwi. I my musimy im patrzeć na ręce. Wybory w Polsce zawsze są fałszowane, ale to, co się działo podczas wyborów samorządowych w 2014 r., było kpiną. Nawet teraz nie ma żadnych gwarancji, że karty wyborcze z tych wyborów nie zostały zniszczone (miały być zachowane do wyjaśnienia sprawy). My mamy podejrzenie, że tak się stało. I to już za nowej władzy. Bo ci nowi sędziowie w Państwowej Komisji Wyborczej są jeszcze gorsi niż ich poprzednicy. Leśne dziadki – opowiada. – Nie rozumiem, czemu w Polsce wprowadzono możliwość głosowania korespondencyjnego – przecież tu nie ma Arktyki ani pustyni – irytuje się nieco działacz. Wyjaśnia, że podczas wyborów prezydenckich współpracował z komitetami wyborczymi kandydatów Dudy, Kukiza, Kowalskiego i Brauna. Ale nie z komitetem Komorowskiego.
– Do miasteczka przyjechaliśmy, bo nieważne, co rząd będzie chciał zrobić. I tak to sąd ma ostateczne zdanie. Oni, jak sami powiedzieli, są oddzielną kastą. Tacy niemieccy Ubermenschen, a my jak Untermenschen. Nie twierdzimy, że wszyscy sędziowie są skorumpowani i źli. Ale ci uczciwi nie mają odwagi przeciwstawić się tej korupcji – proszę to zapisać – mówi z przekonaniem.
W czasie naszej rozmowy podchodzi jeden z obozujących (popołudniowy poniedziałek, jest ich w sumie może kilkunastu) i pyta mojego rozmówcę, czy ten mężczyzna, co właśnie stawia dodatkowy transparent, może to robić. Zdun odsyła go i prosi, by nie przeszkadzał w wywiadzie. Ale po chwili reflektuje się, woła go z powrotem i gorąco dziękuje za czujność. Bo jak stwierdza, prowokatorzy w obozie też się zdarzają.
Poszkodowani przez brudne sądy
Jeśli chodzi o transparenty, to chyba najwięcej, bo aż trzy, postawił będący w okolicach czterdziestki Tomasz Rutkowski. Pierwszy ma treść następującą. „Błażej Domagała okradł mnie z 400 000 zł. W-wa Praga III C 379/10. Poszkodowany przez brudne sądy”. Drugi: „Sędzia Kędzierska Elżbieta Sąd m.st. Warszawy, sprzedała moje dziecko, zabiła moją córkę”. Trzeci: „Potwory Mordercy, Zabili mi dziecko, Bandyci z PO, Mafia sądowa”. Siadamy pod jednym z namiotów, mężczyzna opowiada. Szybko jednak stwierdza, że w sumie to on już jest zmęczony tym ciągłym opowiadaniem mediom, i pyta mnie, czy mam komórkę. Na moim telefonie włączamy 10-minutowy film z portalu YouTube (Rutkowski ma ich nagranych kilka), gdzie opowiada historię związaną ze swoją córką. W skrócie: jego dziewczyna urodziła dziecko (nie mieli ślubu) i po dwóch dniach uciekła ze szpitala. Dziecko trafiło ze szpitala do domu dziecka. W 2012 r. dowiedział się, że zostało adoptowane. Żali się, że nie może ustalić faktów, a robi mu się coraz więcej spraw karnych.
– Oni się uważają za sędziów, a to są zwykli bandyci – mówi na nagraniu i dowodzi, że córce wydano paszport, a sąd szukał jej po całej Polsce. Jego zdaniem jego córka mogła zostać sprzedana na organy. Dodaje, że obowiązkiem sądu jest ustalenie ojcostwa. Jednak to nie do końca prawda. Czego na filmie nie mówi, a przyznaje podczas rozmowy? Przez pierwsze dwa lata życia córki nie widział jej. Z konkubiną miał kontakt telefoniczny. Gdy proszę go o pokazanie dokumentów związanych ze sprawą, odpowiada, że ma je w domu w podwarszawskich Ząbkach. Zapewniam, że nie ma problemu i chętnie podjadę. Rozmowa przestaje się kleić. Rutkowski się irytuje. Podnosi głos. W końcu stwierdza, że nic nie rozumiem. Podobnie jest z kwestią 400 000 zł z transparentu. Gdy proszę o konkretny wyrok i dokumentację, dyskusja się urywa. Ci, którzy się przysłuchują, wyjaśniają: „pewnie się boi, dużo przeszedł”. Jego historia jest jednak zupełnie niewiarygodna, a na prośbę, by ją udowodnił, nie zareagował.
Zamknęliśmy Sąd Najwyższy
Jednym z transparentów jest zdjęcie Zygmunta Miernika z krótkim opisem sprawy. Plakat był zawieszony nisko nad wejściem do Sądu Najwyższego. – Wchodząc, sędziowie musieli się kłaniać Miernikowi – śmieje się Słomka. – Pewnie dlatego zamknęli wejście do Sądu Najwyższego i teraz chyłkiem przechodzą przez apelacyjny. Możemy być z siebie dumni, bo zamknęliśmy SN – opowiada wyraźnie rozbawiony.
Do inicjatywy Słomki i Solidarnych 2010 przyłącza się coraz więcej grup, które czują się pokrzywdzone przez wymiar sprawiedliwości w Polsce. Chodzi m.in. o ojców, którzy walczą o prawa do opieki nad swoimi dziećmi. Tak dla Ewy Stankiewicz z Telewizji Republika wypowiadał się przedstawiciel tej grupy Paweł Lenartowicz: – Statystyki są przerażające, mamy od trzech do czterech milionów dzieci odizolowanych od ojców – mówił do kamery.
Jednak jak informuje Główny Urząd Statystyczny, w Polsce na koniec 2014 r. było nieco poniżej 7 mln dzieci. Gdyby wypowiedź Lenartowicza była prawdziwa, to połowa z nich nie miałaby kontaktu z ojcem. Telewizja Republika to ważny czynnik spajający społeczność namiotową. Bo choć na co dzień jest tu kilkanaście osób, w czwartkowe wieczory, gdy nadawany jest program na żywo, chętnych do pokazania się jest więcej. Wtedy można poczuć prawdziwego ducha nadciągającej rewolucji sądowej. Poczuć się razem.
Ruchy społeczne potrzebują pewnych „dni świątecznych”. I tak jak Komitet Obrony Demokracji, który wbrew pozorom do miasteczka pod SN jest bardzo podobny (ludzie głównie po pięćdziesiątce, dużo flag Polski, również licznik dni i postulaty dotyczące sądownictwa – w tamtym wypadku TK). KOD ma swoje demonstracje. Majdan sądowy ma swoje czwartki. I wbrew uprzedzeniom niektórych sędziów nikt koczującym za obecność nie płaci.
– Trzeciego dnia naszego protestu zaprosiła mnie do siebie pierwsza prezes Sądu Najwyższego pani Gersdorf. Opowiedziałem jej, że zrobimy tu drugi Majdan i otoczymy Sąd Najwyższy. Ze składów sądów usuniemy licznych zbrodniarzy komunistycznych. Porozmawialiśmy i już na koniec pani profesor pyta mnie, czy jest na liście. Nie wiedziałem, o co jej chodzi, ale wyjaśniła, że chodzi o listę tych, których chcemy powiesić – opowiada Słomka.
Sędzia Gersdorf uporządkowała namiotowy protest. Zarządzeniem nr 32/2016 z 1 września ustaliła, że „w związku z protestem określanym przez jego uczestników jako Protest przeciwko aresztowaniu Zygmunta Miernika przed Kompleksem Urbanistycznym Wymiaru Sprawiedliwości z siedzibą Sądu Najwyższego ograniczam dostęp do Kompleksu w ten sposób, że 1) uczestnikom protestu zezwalam na korzystanie z ogólnodostępnych łazienek w wydzielonej części holu głównego na poziomie „0”, w liczbie nieprzekraczającej jednorazowo 2 osób; 2) korzystanie z kawiarni i restauracji na poziomie -1 dozwalam jedynie osobom posługującym się identyfikatorem wydanym przez Ochronę budynku, w liczbie nieprzekraczającej jednorazowo dwóch osób”.
Być może zainspirowani pewnym porządkiem, który wprowadza dokument, oprócz licznych transparentów (poza przytaczanymi już np. o treści „Uwolnić Miernika, posadzić Michnika”; chodzi o Stefana, sędziego w PRL) rewolucjoniści postanowili spisać swoje postulaty i zbierać pod nimi podpisy. W dokumencie zaadresowanym do marszałka Sejmu dowodzą, że zgodnie z konstytucją władza zwierzchnia należy do narodu, a 17 członków Krajowej Rady Sądownictwa (na 25) to sędziowie wybierani przez sędziów (to zresztą nie do końca prawda, bo w skład rady wchodzi czterech posłów, dwóch senatorów, przedstawiciel prezydenta RP, minister sprawiedliwości czy prezes NSA wybierany przez prezydenta). „W odniesieniu do władzy sądowniczej w Polsce została złamana zasada zwierzchnictwa Narodu, co stanowi poważne źródło patologii, jaka zalewa polski wymiar sprawiedliwości. Dziesiątki tysięcy obywateli zostało poszkodowanych przez polskie sądy w niesprawiedliwych wyrokach, jawnie bezprawnych – tymczasem sędziowie, którzy te wyroki wydali, nie ponoszą za to żadnych konsekwencji. System skargowy, kontrola instancyjna zostały sprowadzone do czystej fikcji”. Dlatego potrzebne są zmiany. Chodzi o wprowadzenie do polskiego procesu sądowego ław przysięgłych na wzór anglosaski, instytucji „sędziego pokoju” – wybieranego przez mieszkańców do rozstrzygania prostych spraw, wybieranych w wyborach powszechnych wojewódzkich rad sądownictwa, powszechnych wyborów 15 sędziów wchodzących w skład Krajowej Rady Sądownictwa oraz „utworzenie odrębnego sądownictwa dyscyplinarnego dla rozpatrywania wykroczeń i przestępstw popełnianych przez sędziów i innych funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości”. Tyle tez rewolucyjnych symbolicznie wznoszonych przez lud pod siedzibą SN.
Zmiany, zmiany, zmiany
Ze strony rządzących do protestujących czuć sympatię. Oni sami poszli na wojnę ze środowiskiem sędziowskim. Ale paradoksalnie część tych postulatów popierają także... sędziowie. – Nie rozumiem, po co protest z takimi postulatami przed Sądem Najwyższym. Przecież to nie tutaj stanowi się prawo. Co nie zmienia faktu, że jak najbardziej dostrzegamy potrzebę zmian. Problem w tym, że przez lata różne ekipy miały różne koncepcje. Dobrze to widać na przykładzie małych sądów. Raz je politycy tworzyli, raz je likwidowali. Jesteśmy otwarci na debatę z obywatelami. Ale mimo naszych próśb Ministerstwo Sprawiedliwości od kilku miesięcy nie chce ujawnić planu reform – mówi sędzia Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Łapię go w budynku SN tuż po konferencji „Udział sędziego w debacie publicznej”. Proszę o wymienienie tych zmian, które jego zdaniem są potrzebne. – Na pewno trzeba wyprowadzić część spraw z sądu i rozważyć wprowadzenie instytucji sędziego pokoju do spraw drobniejszych. Warto też w pewnych wypadkach przywrócić wykwalifikowanych ławników. No i zmniejszyć wpływ polityków na sądy – wymienia Przymusiński. Gdy mówię mu o tym, że część proponowanych przez niego rozwiązań jest zbieżna z tym, co proponują demonstranci przed budynkiem, z którymi rozmawiamy, jest zaskoczony.
– Wymiar sprawiedliwości przechodzi różne reformy i kolejne ekipy wprowadzają zmiany, czasem, niestety, dla samych zmian. Wśród reform są i takie, które mają na celu ułatwienie pracy sędziów, a nie ułatwienie rozpoznawania spraw. Tu przykładem może być wprowadzenie prekluzji, czyli ograniczenie stron w prawie powoływania nowych twierdzeń czy dowodów. Takie instrumenty prowadzą jednak do sytuacji, w których ludzie przegrywają procesy nie dlatego, że nie mają racji, lecz dlatego, że nie sprostali wymogom formalnym procesu – wyjaśnia adwokat Rafał Dębowski, sekretarz Naczelnej Rady Adwokackiej, który m.in. przygotowywał założenia zmian w procedurze cywilnej. – Z pewnymi postulatami protestujących częściowo można się zgodzić. Ale ława przysięgłych w mojej ocenie nie pasuje do naszego systemu prawnego, który jest zupełnie inny niż ten amerykański.
Wiadomo, że w Ministerstwie Sprawiedliwości trwają prace dotyczące reformy sądownictwa. Cel, jak zawsze, ten sam. – Intencją planowanej reformy jest usprawnienie działania sądownictwa – wyjaśnia w rozmowie z DGP Wioletta Olszewska z wydziału komunikacji społecznej i promocji Ministerstwa Sprawiedliwości. – Chodzi o to, aby postępowania toczyły się szybciej, a sędziowie byli w sposób sprawiedliwy i równomierny obciążeni pracą. Zmiany, ze względu na swoją wagę i zakres, wymagają solidnego przygotowania, poddania wnikliwym analizom i szerokim konsultacjom. Nie mogą być wprowadzane pod presją czasu, dlatego nie określamy terminu, kiedy prace nad projektem mają się zakończyć – dodaje urzędniczka.
Każda rewolucja potrzebuje męczenników
Tak jak podczas wielu historycznych kampanii, tak i sądowym rewolucjonistom w Polsce szyki pokrzyżować może nieco pogoda. Noce są coraz zimniejsze, chętnych do spania w namiotach coraz mniej. W sobotni wieczór było to zaledwie kilka osób. Adam Słomka, który w miasteczku bywa w zasadzie codziennie, nie traci jednak rezonu. Jako doświadczony bojownik o lepszą sprawę i happener polityczny (w PRL w więzieniu spędził razem ok. dwóch lat, ale skazywany był także w wolnej Polsce – np. na 14 dni za naruszenia powagi sądu) ten były poseł wie, że walka będzie długa. – Czy to jest nasze pięć minut? Mieliśmy też swoje pięć minut, jak walczyliśmy przeciw komunie przed 1989 r. czy później okupując bazy radzieckie i likwidując pomniki tych okupantów. Przypomnę, że walczyliśmy też o likwidację kolegiów, i to się udało. Trzeba było iść za ciosem, niestety nie dokończyliśmy wtedy porządkowania sądów. My po prostu musimy rozwalić ten skansen, jakim jest system sądowniczy w Polsce. Jak długo tu będziemy? Zwiniemy się w kilka godzin po tym, gdy Zygmunt Miernik wyjdzie na wolność i zostaną spełnione nasze postulaty – tłumaczy.
– Mam mieszane uczucia co do skazania pana Miernika. Dziesięć miesięcy bezwzględnego więzienia to dużo za rzucenie tortem w sędzię. Ale uważam, że dwa byłyby jak najbardziej na miejscu. Sąd pierwszej instancji zachował się roztropnie – wyjaśnia dr Piotr Kładoczny z Zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Z drugiej strony trzeba przyznać, że postawa skazanego nie skłaniała do łagodzenia kary. Miernik jasno mówił, jaki jest jego stosunek do sędziów i wymiaru sprawiedliwości. Tu nie było skruchy, to nie był wypadek, gdy ktoś się nagle zdenerwował – to była zaplanowana akcja. Sąd musiał dać odpór całej grupie i pokazać, że tak nie można. Nie lubię karania za wyrażanie poglądów, ale skazany miał do tego inne możliwości. Najwyraźniej chciał je w sposób szokujący zamanifestować. Nie jest dobrym pomysłem fizyczne atakowanie kogokolwiek, a tym bardziej sędziego podczas wykonywania obowiązków. W Wielkiej Brytanii czy Stanach, ojczyźnie wolności słowa, dostałby pewnie znacznie surowszą karę. Na naruszenie nietykalności władzy sądowniczej powinno się reagować zdecydowanie – dowodzi prawnik.
Tymczasem sam zainteresowany ma się chyba nieźle. W niedawnym wywiadzie, przeprowadzonym w więzieniu, tłumaczył Ewie Stankiewicz: – Nie żałuję tego, że siedzę. Może dzięki temu nasze władze zastanowią się, kiedy warto zlikwidować ostatni relikt stalinizmu i komunizmu, jakim jest wymiar sprawiedliwości, który bardzo chętnie i skutecznie chronił zbrodniarzy stanu wojennego.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej