Obecne kierownictwo popełniło grzech zaniechania i braku skuteczności w kwestii stawek za wynagrodzenia pełnomocników. Jak już na początku ktoś sobie powie, że coś jest niemożliwe, to potem przegrywa – mówi Maciej Bobrowicz. I zgłasza swoją kandydaturę na następcę Dariusza Sałajewskiego
Słyszałam plotki, że zamierza pan zawalczyć o fotel prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych. To prawda?
Prawda.
Będziemy mieć sytuację bez precedensu, bo dotąd w samorządzie radców nie zdarzyło się, by były prezes po przerwie postanowił powrócić. Nudził się pan z dala od centrali?
Nie, po prostu nie mogę już patrzeć na to, co się dzieje. Obecne kierownictwo popełniło grzech zaniechania i braku skuteczności w kwestii stawek za wynagrodzenia pełnomocników. To była najważniejsza sprawa dla całego środowiska. Projekt rozporządzenia regulującego wynagrodzenia powstał jeszcze pod koniec mojej kadencji. Były trzy lata, kilku ministrów, sporo dobrych okazji do działań, wola Ministerstwa Sprawiedliwości, by coś zmienić. Ogromna szansa została zaprzepaszczona i raczej nie pojawi się przez kolejne lata.
Stawki zostały nieco podniesione, tylko nowy minister cofnął podwyżkę.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że niezależnie od tego, jakim będę prezesem, zostanę oceniony po efektach. Jaki mamy efekt w sprawie wynagrodzeń? Jesteśmy w punkcie wyjścia. Gdyby prace nad rozporządzeniami nie trwały trzy lata, lecz np. rok, co i tak byłoby wystarczającym okresem, a nowe regulacje obowiązywały już przez dłuższy czas, obecny rząd nie byłby w stanie tak szybko i łatwo ich zmienić.
Powiedzmy sobie szczerze, może po prostu to była z góry przegrana sprawa i niezależnie od tego, co by zrobił samorząd, efekt był przesądzony.
Gdy kilka lat temu postanowiłem stawić opór pomysłom polityków dotyczących wpuszczenia do sądów magistrów prawa bez uprawnień zawodowych – a odpowiedni projekt był już w Sejmie – też wydawało się, że jesteśmy bez szans. A przyznanie radcom kompetencji w sprawach karnych? Dla wielu ludzi, w tym przede wszystkim dla adwokatów, to było czyste science fiction. A jednak wygraliśmy. W kwestii stawek początkowo ministerstwo nie chciało się zgodzić na dwa osobne rozporządzenia: regulujące wynagrodzenia za urzędówki i te wynikające z zawartej umowy między klientem i pełnomocnikiem z wyboru. Dziś mamy dwa rozporządzenia, radcowie bronią w sprawach karnych, a w sądach nie ma magistrów prawa. Trzeba ostro walczyć o to, co się uważa za słuszne i wierzyć w to, co się robi. Ale jak już na początku ktoś sobie powie, że coś jest niemożliwe, to potem przegrywa.
Skoro mówi pan, że szansa na zmianę stawek przepadła, to pana powrót na prezesowski fotel i wiara, że wszystko jest możliwe, nic tu nie pomoże.
Jestem przekonany, że Krajowa Rada Radców Prawnych może być silna, nowoczesna i skuteczna. Dziś jest zbiurokratyzowanym ciałem, które z opóźnieniem reaguje na to, co się dzieje wokół. W dyskusjach na ważne tematy głos samorządu radców, jeśli w ogóle się pojawia, to za późno, a przez to nie jest słyszalny. W mediach nie istniejemy, pod względem PR jesteśmy dziś niczym droga trzeciej kategorii odśnieżania. Nie jesteśmy w stanie się przebić z naszym przekazem. Skuteczna polityka informacyjna wymaga uprzedzania wydarzeń, działań proaktywnych. Weźmy sprawę stawek: najpierw była interpelacja posła PiS, który postulował cofnięcie podwyżki. Już wtedy należało zareagować, tłumaczyć, ostrzegać, a nie czekać, aż ministerstwo się do interpelacji ustosunkuje, a potem szybko opracuje projekty wychodzące naprzeciw oczekiwaniom parlamentarzysty, któremu demagogia przysłoniła rzeczywisty stan rzeczy. Nawet najlepiej napisana, wielostronicowa opinia do projektu na nic się zda, gdy akt prawny już idzie do druku.
Jak już jesteśmy przy opiniach, to zapytam pana o Ośrodek Badań Studiów i Legislacji, który działa przy KRRP i pochyla się nad projektami przekazanymi samorządowi radcowskiemu w ramach konsultacji. Wielu radców uważa OBSiL za zupełnie niepotrzebny i kosztowny byt, który daje zarobić wąskiej grupie prawników – naukowców.
Też słyszałem takie opinie i bardzo one mnie niepokoją.
Ale to za pana rządów stworzono taki, a nie inny system finansowania ośrodka w ramach tzw. funduszy celowych.
Tak, ale było to 9 lat temu, w innych realiach. Poprosiłem wtedy KRRP o zgodę na podwyższenie składki, której część miała być przeznaczona nie na funkcjonowanie rady, ale na realizację trzech konkretnych celów: budowę wizerunku samorządu, wsparcie szkoleń – ruszał system punktowy, oraz na finansowanie działalności legislacyjnej. Dziś ten model przy zmniejszonych przychodach i stosowanych dalej wskaźnikowych odpisach powoduje niebezpieczną sytuację zadłużania wewnętrznego i zachwiał stabilnością KRRP. To ścieżka do katastrofy. Uważam, że trzeba zrezygnować ze sztywnych wydatków i stworzyć budżety kwotowe uzasadnione prawdziwymi potrzebami. Trzeba też zlikwidować kosztochłonne fasadowe agendy KRRP i niektóre z komisji, których jedyną zaletą jest to, że są, a które dziś nie spełniają już swej roli.
Oj, podpadnie pan grupie działaczy pobierających wynagrodzenia za „bycie”.
Wiem, że zmiany, które planuję, będą stanowiły zagrożenie dla niektórych osób. Czas jednak zacząć płacić za aktywną pracę, za rezultaty i zrealizowane projekty, a nie za „bycie”. Uważam też, że menedżerami projektów wcale nie muszą być członkowie krajowej rady. Może być to oferta dla wszystkich, którzy mają pomysły i chęć do działania.
Widzę, że szykuje się rewolucja. A system szkoleniowy pan zmieni?
Będę zabiegał o położenie większego nacisku na rozwijanie m.in. kompetencji miękkich, nauczenie komunikacji z klientami, zasad marketingu. Rolą KRRP jest przygotowywanie radców do konkurowania na rynku. Dziś nie mamy takich propozycji szkoleniowych w krajowej radzie.
Do tematu ewentualnego poluzowania zasad reklamy też pan wróci jako prezes?
Przede wszystkim będę chciał zorientować się, jakie poglądy w tej kwestii ma środowisko. Bardzo zazdroszczę adwokatom ankiet, w których brało udział kilka tysięcy członków palestry. To pozwala zbadać nastroje, poznać potrzeby i postulaty. Na tej podstawie tworzone są długofalowe strategie. U nas wciąż dominuje przekonanie, że wąska grupa osób funkcyjnych wie najlepiej, co jest dla członków samorządu najważniejsze. Dobre samopoczucie jest istotne, ale przydałaby się jeszcze gruntowna wiedza.
Wprowadzi pan ankiety?
Oczywiście.
Krytykuje pan obecne władze samorządu, ale przecież trzy lata temu sam pan namaścił obecnego prezesa Dariusza Sałajewskiego, który był pana zastępcą. Ludzie się nie zmieniają, naprawdę wierzył pan, że mec. Sałajewski, skądinąd bardzo sympatyczny człowiek, sprosta zadaniu? Zwłaszcza w trudnych dla prawników czasach?
To naturalne, że ustępujący prezes szuka następcy wśród najbliższych współpracowników, czyli osób, które już miały okazję udowodnić swoje zaangażowanie i kompetencje. W samorządzie radców od lat było to dobrą praktyką. Trzeba też rozróżnić funkcje wiceprezesa i prezesa. Nie da się przewidzieć, jakim ktoś będzie liderem, dopóki nim rzeczywiście nie zostanie.
No to teraz pluje pan sobie w brodę, że rekomendował mec. Sałajewskiego? Tak szczerze?
Poproszę o kolejne pytanie.
Wybory w listopadzie. Myśli pan, że Dariusz Sałajewski będzie się ponownie ubiegał o prezesurę?
Dotąd, o ile mi wiadomo, oficjalnie nie zgłosił się żaden z kandydatów. Myślę, że ostatecznie będę miał kilku konkurentów.
Prezes Sałajewski początkowo zapewniał, że zamierza być prezesem na jedną kadencję.
Także słyszałem tę deklarację.
Ale pan również zarzekał się trzy lata temu, że już nie będzie myślał o prezesurze, że ten etap pan zamknął.
To prawda. Wydarzenia z ostatnich kilku miesięcy wpłynęły na to, że zmieniłem zdanie. To smutne, ale KRRP jest dzisiaj podzielona jak nigdy wcześniej. Z tego powodu nie ma tam dobrej wizji rozwoju zawodu i samorządu oraz strategii działań.
Sam pan dojrzał do decyzji o starcie, czy inni niezadowoleni radcowie dzwonili i przekonywali: „Panie mecenasie, tylko pan...”?
Wiele osób mnie zachęcało do powrotu i nie byli to przypadkowo spotkani na ulicy przechodnie (śmiech).
Informacja o pana planach rozchodzi się pocztą pantoflową. „Życzliwi” już się z panem kontaktują, usiłując pana nakłonić do ich zmiany?
Otrzymuję już sygnały ostrzegawcze, że, używając języka z dziedziny najgorszej polityki, będę „grillowany”, atakowany w niewybredny sposób: że kandyduję z niskich pobudek, że to zaspokojenie mojej próżności, że ponowny start byłego prezesa uwłacza wszelkim zasadom lub że robię to dla pieniędzy. Ten ostatni zarzut jest najbardziej obrzydliwy, bo ja dla samorządu poświęciłem swoją karierę prawniczą. W jednej sprawie obrońcy starego porządku mogą mieć rację: tu rzeczywiście może chodzić o pieniądze, tyle że nie moje.
Co pan robił przez ostatnie trzy lata?
Z sukcesami prowadzę indywidualną praktykę. Robię coś innego niż przed prezesurą, ale za to coś, co jest od dawna moją pasją.
Pewnie jednak zarobki miał pan niższe.
A kto tak twierdzi?
Nie wydaje się panu, że w samorządzie radcowskim brakuje świeżej krwi? Ciągle przewijają się te same twarze i nazwiska.
W izbach właśnie odbywają się wybory dziekanów i członków rad, myślę, że w wielu miejscach pojawiają lub pojawią się nowi ludzie chcący poświęcić część swojego czasu dla samorządu.
A jak pan ocenia swoje szanse na listopadowym zjeździe radców?
Nie rozmawialibyśmy dzisiaj, gdybym nie wierzył w zwycięstwo.
Otrzymuję już sygnały ostrzegawcze, że – używając języka z dziedziny najgorszej polityki– będę „grillowany”, atakowany w niewybredny sposób
Trzeba zlikwidować kosztochłonne fasadowe agendy Krajowej Rady Radców Prawnych i te z komisji, których jedyną zaletą jest to, że są.