„Cała nasza nauka, w porównaniu z rzeczywistością, jest prymitywna i dziecinna”. Kiedy Albert Einstein wygłaszał ten osąd miał zapewne na myśli nauki ścisłe. I pewnie nawet nie przyszło mu do głowy, że będzie on pasować jak ulał do tak odmiennej dziedziny wiedzy, jak prawo. Cóż, Albert Einstein nie żył w Polsce i nie przysłuchiwał się ogłaszaniu dzisiejszego wyroku Trybunału Konstytucyjnego.

Ja, niestety, musiałam. I z każdą minutą oczy robiły mi się coraz większe. Przewodniczący składu orzekającego Piotr Pszczółkowski ogłasza bowiem wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej. Chwilę później zgłasza do tego wyroku zdanie odrębne. I nic dziwnego by w tym nie było (zdania odrębne zgłaszane są dość często), gdyby nie to, że stwierdza w nim, iż wyrok zapadł w sprzeczności z przepisami ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. I, żeby było jeszcze weselej zaznacza, że kontestowane przez niego rozstrzygnięcie „ma charakter wyroku”.

Żeby zrozumieć absurd tej sytuacji przenieśmy się na chwilę z Alei Szucha w Warszawie na salę sądową w którymś z sądów powszechnych. Sprawa dotyczy rozwodu. Przewodniczący ogłasza wyrok. Strony oddychają z ulgą myśląc, że już nie są spętane więzami małżeństwa. I nagle: bum! Przewodniczący stwierdza, że złożył zdanie odrębne, bo jego zdaniem sąd obradował w składzie niezgodnym z obowiązującym prawem. Na sali konsternacja. Strony nie wiedzą, czy mają ten rozwód, czy nie. Ich pełnomocnicy zastanawiają się, czy wnosić o wznowienie postępowania, czy lepiej dać sobie spokój. No bo przecież sprawa się zakończyła. I to z korzyścią dla obu stron. Zaraz jednak zapala się czerwona lampka: co będzie, gdy za kilka lat sytuacja się zmieni i którejś z obecnie zadowolonych stron odwidzi się odzyskana wolność i spróbuje, powołując się na zdanie odrębne, podważyć wyrok? Pół biedy, gdy obie strony do tego czasu pozostaną w stanie bezżennym. Gorzej, gdy któraś zdąży przez ten czas zawrzeć nowy związek małżeński, z którego na świat przyjdą dzieci.

Ten przykład ma uzmysłowić, jak ważne jest coś co prawnicy nazywają pewnością prawa. O tej wartości widać zapomniał dziś sędzia Pszczółkowski. Zapewne zapomniał również o tekście ślubowania, jakie przecież nie tak dawno składał prezydentowi. Świadczą o tym jego własne słowa wypowiedziane na konferencji prasowej. Sędzia Pszczółkowski mówił bowiem, że obowiązkiem sędziego jest orzekać, a jego rola jako przewodniczącego składu zakończyła się z chwilą ogłoszenia wyroku. Nic bardziej mylnego! Sędzia Pszczółkowski ślubował bowiem dużo, dużo więcej! Przyrzekał np. „wiernie służyć narodowi”. A czy narodowi służy – obojętnie, kto za nią odpowiada – niestabilność prawa?

Kiedy tak przysłuchiwałam się temu, w jak karkołomny sposób sędzia Pszczółkowski próbuje usprawiedliwić swój udział w wydawaniu dzisiejszego wyroku, przypomniała mi się inna wyrazista postać życia publicznego. Myślę tutaj o Marku Jurku, który zrezygnował z funkcji Marszałka Sejmu po tym, jak okazało się, że nie uda mu się przeforsować idei całkowitego zakazu aborcji. Można się z nim zgadzać lub nie. Jedno jednak trzeba mu przyznać: on rozumiał, że nie można być jednocześnie „za” i „przeciw”. I był w tym konsekwentny do bólu. A przecież nie składał uroczystego ślubowania przed głową państwa.