W 2015 r. najwięcej zgłoszeń o domowej agresji wpłynęło od policjantów i pracowników socjalnych. 95,6 tys. niebieskich kart (NK) trafiło w ubiegłym roku do gminnych zespołów interdyscyplinarnych zajmujących się przeciwdziałaniem przemocy w rodzinie.
Walka z przemocą w rodzinie / Dziennik Gazeta Prawna
Oznacza to spadek w porównaniu z 2014 r., kiedy było ich niemal 100 tys. Zdaniem ekspertów na razie trudno ocenić, czy jest to efekt skuteczniejszej walki z domową agresją. Ich zaniepokojenie budzi to, że choć przedstawiciele służby zdrowia mają od pięciu lat obowiązek wypełniania formularzy, to ich liczba cały czas utrzymuje się na niskim poziomie.
Nacisk na profilaktykę
Od momentu, gdy we wrześniu 2011 r. formułę NK zmodyfikowano, a stosowanie tej procedury stało się elementem działalności gminnych zespołów ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie, liczba formularzy co roku wzrastała. O ile w 2012 r. było ich 63,8 tys., o tyle w 2014 r. statystyki odnotowały ponad 99 tys. druków. Ta tendencja została przerwana w 2015 r.
– Nie jest to znaczący spadek i trudno wskazać jego jednoznaczną przyczynę – mówi Renata Durda, kierownik Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”. Wskazuje, że możliwe są dwie – choć wzajemnie wykluczające się – hipotezy. Po pierwsze spadek może być spowodowany tym, że pozytywne efekty przynosi budowany od 11 lat system przeciwdziałania domowej agresji i pomocy udzielanej jej ofiarom. Jego podstawą jest ustawa z 29 lipca 2005 r. o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (Dz.U. nr 180 poz. 1493 ze zm.), która w 2010 r. została poddana gruntownej nowelizacji. Kładzenie nacisku na podejmowanie działań profilaktycznych może więc przekładać się na występowanie mniejszej liczby przypadków agresji.
– Przedstawiciele zespołów często podkreślają, że dzięki ich działaniom w rodzinach, w których dochodziło przez kilka lat do przemocy, udało się doprowadzić do tego, że ten problem już nie występuje – wskazuje Renata Durda.
Natomiast drugim równie prawdopodobnym powodem spadku liczby NK może być to, że przypadków przemocy wcale nie jest mniej, ale nie zawsze jest ona wychwytywana. – Możemy mieć do czynienia z nadmierną ostrożnością ze strony osób, które wprawdzie mogą uruchomić procedurę NK, ale zwlekają z tym, bo obawiają się oskarżeń, że zrobiły to bezpodstawnie – zauważa Mirosława Kątna, przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka.
Nadmierna biurokracja
Statystyki resortu rodziny pokazują też, że o ile nauczyciele oraz pedagodzy dobrze włączyli się w procedurę NK, o tyle nie stało się tak w przypadku lekarzy. To właśnie od nich najrzadziej trafiają karty do zespołów interdyscyplinarnych.
– Środowisko medyczne od początku z oporem angażowało się w działania zapobiegające przemocy w rodzinie, wskazując, że ich podstawowym zadaniem jest leczenie. I niewiele się pod tym względem zmieniło – potwierdza Mirosława Kątna. Dodaje, że dotyczy to nie tylko NK, ale i udziału lekarzy w pracach zespołów interdyscyplinarnych czy wystawianiu ofiarom agresji zaświadczeń potwierdzających wystąpienie obrażeń.
Jednak zdaniem Renaty Durdy nastawienie służby zdrowia uległo zmianie. – Może nie da się tego dostrzec przez liczbę wypełnianych NK, ale zamiast tego, gdy jej pracownicy mają do czynienia z osobą, wobec której stosowana jest przemoc, zawiadamiają o tym policję lub pomoc społeczną i to oni formalnie uruchamiają procedurę NK – podkreśla.
Jak wyjaśnia Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, zgłaszanie przemocy w rodzinie przez lekarzy i dentystów to sprawa niezwykle ważna, ale obecna procedura NK jest bardzo zbiurokratyzowana, co samorząd lekarski zgłaszał na szczeblach ministerialnych. – Druk karty jest obszerny, a jego wypełnienie zajmuje pół godziny. Lekarz musi więc poświęcić na to czas, w którym jest zobowiązany do przyjmowania pacjentów i ich leczenia – tłumaczy.
Ponadto wskazuje, że do wypełniania karty są zobowiązani wszyscy medycy, niezależnie od zaplanowanych względem pacjentów zobowiązań w zakresie kontraktu z NFZ.