Ubezpieczyciele mogą domagać się od kursantów pokrycia kosztów odszkodowań, jakie ponieśli w wyniku wypadków przez nich spowodowanych. Jest to możliwe, jeśli szkoła jazdy nie dopełni formalności niezbędnych do uznania takiej osoby za kierującego pojazdem.
Zgodnie z art. 3 ust. 1 ustawy o kierujących pojazdami (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 155 ze zm.) kierującym jest osoba, która ma prawo jazdy, zdaje egzamin lub odbywa szkolenie. By uznać, że odbywa szkolenie, musi być wpisana do księgi ewidencji osób szkolonych oraz mieć kartę przeprowadzonych zajęć.
O ile przestrzeganie tych formalności przez ośrodki szkolenia kierowców (OSK) w przypadku regularnych kursów jest normą, to w przypadku kursów uzupełniających już nie. Chodzi o dodatkowe jazdy, które kandydaci na kierowców wykupują w OSK, by doszkolić się przed egzaminem, np. gdy nie udało się go zdać za pierwszym razem.
Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Fundację SOS Odpowiedzialne Szkoły Jazdy, 67 proc. szkoleń uzupełniających jest realizowanych bez dopełnienia formalności związanych z rejestracją usługi w dokumentacji szkoleniowej. Dzięki temu, że po takim szkoleniu nie zostaje ślad, nie są odprowadzane podatki.
– Czasem instruktorzy przeprowadzają takie dodatkowe szkolenia nawet bez wiedzy szkoły jazdy, w której są zatrudnieni – zauważa Filip Grega, prezes fundacji SOS Odpowiedzialne Szkoły Jazdy.
Kursant jest zainteresowany po prostu odbyciem jazd. Często umawia się telefonicznie ze szkołą w pobliżu siedziby WORD, nie dba o to, czy dostanie paragon lub kartę przeprowadzonych zajęć, bo wszystkie formalności, jakie są mu niezbędne do przystąpienia do egzaminu, zostały już załatwione przez szkołę, w której ukończył szkolenie podstawowe.
– W takich sytuacjach, pomimo że pojazd jest przygotowany do prowadzenia szkolenia, ma literę „L” na dachu, a obok siedzi instruktor nauki jazdy, to bez nadania numeru ewidencyjnego i wydania karty przeprowadzonych zajęć nie są spełnione warunki pozwalające na uznanie, że dana osoba odbywa naukę jazdy i ma prawo kierować pojazdem – zastrzega Grega.
Jeśli dojdzie do wypadku, sąd będzie badał, w jakim stopniu przyczynił się do niego kursant, a w jakim instruktor, który jest wyposażony w dodatkowy pedał hamulca i również ma szansę zareagować. Może się więc zdarzyć, że sąd przypisze winę kursantowi. Tymczasem ochrona z ubezpieczenia OC działa tylko w przypadku, gdy sprawca wypadku był uprawniony do prowadzenia pojazdu. Brak wpisu do ewidencji powoduje, że nie można uznać takiej osoby za uprawnioną do kierowania pojazdem nauki jazdy. To powoduje, że po wypłacie odszkodowania towarzystwo ubezpieczeniowe może zwrócić się z regresem do kursanta.
Problemem zainteresował się już rzecznik praw obywatelskich, który poprosił rzecznika ubezpieczonych o zajęcie stanowiska.
Na razie należy pamiętać, by osoba wykupująca dodatkowe szkolenie zawsze upominała się o paragon i domagała wydania karty zajęć.
Jak zaznacza Filip Grega, wydanie karty, nie rozwiązuje problemu, bo ta nie jest drukiem ścisłego zarachowania, więc kursant nadal nie będzie miał stuprocentowej pewności, czy OSK dopełniła formalności. Pozwoli to jednak na skuteczną ochronę przed regresem ze strony zakładu ubezpieczeń lub pozwolić na odzyskanie pieniędzy od faktycznie winnego zaniechania OSK.
– Wówczas kursant będzie mógł wykazać, że ze swej strony dochował wszelkiej staranności i odpowiedzialność powinien ponieść ubezpieczony. Kursant nie może bowiem ponosić odpowiedzialności za błędy przedsiębiorcy, z którego usług korzysta – przypomina dr Mariusz Bidziński partner w kancelarii radcowskiej Chmaj i Wspólnicy.