Trzeba mieć silną wiarę w misję trybunału, by być jego prezesem w czasach dobrych zmian - pisze Ewa Mara Radlińska, dziennikarka DGP.

Jak przystało na pupilów Europy, trafiło nam się żyć w ciekawych czasach. Żeby nie było wątpliwości – mam na myśli czasy dobrej zmiany. Wyborcy otrzymują to, za czym głosowali i nie głosowali. Nic, czego nie powinni się byli spodziewać.
Zwycięzca plebiscytu nie zawiódł nikogo, ani optymistów, ani pesymistów. Może za dużo naobiecywał, ale to także jest normą. Po latach intelektualnego zastoju krew zaczęła nam szybciej krążyć w żyłach. Serce zaczęło bić żwawiej. Myśl wspięła się na wyżyny dotąd nieodwiedzane.
Tempo i zakres dobrych zmian jest oszałamiający. W ciągu niespełna pół roku kraj zbliżył się do pory rozkwitu dawnego systemu, są w nim nawet owoce, których mógłby nam pozazdrościć bywalec lat 60. czy 70. Już nie musimy się bać, że będziemy nielegalnie inwigilowani; państwo zrobi to nam w majestacie prawa. Żeby zostać dygnitarzem, już nie musimy wygrywać konkursów; wystarczy mieć kolesia w zarządzie. Będąc ziemianinem, już nie musimy wstępować do spółdzielni produkcyjnej; wystarczy parasol ochronny agencji rolnej. W telewizji publicznej już nie musimy oglądać tego, co się podoba pierwszemu sekretarzowi; możemy gustować w tym, co akceptuje prezes. Nawet nie będąc na bakier z prawem, możemy podpaść głównemu prokuratorowi. A kiedy przegramy w sądzie, zawsze jeszcze możemy znaleźć ocalenie w Trybunale Konstytucyjnym.
W Trybunale Konstytucyjnym? Czy aby na pewno? Nie bez powodu szukamy ucieczki w tym trybunale na końcu listy dobrych zmian, jakimi uraczyła nas zwycięska partia. Ta dobra zmiana dotycząca trybunału jest w istocie zastrzykiem usypiającym, kończy cierpienia, ale wnet przerywa życie. Taki uśpiony trybunał to idealny trybunał. Nie może szkodzić zwycięzcom, nie może stawać w poprzek dobrym zmianom. Tym już dokonanym i tym, które będą następne. Bo że będą, to jest pewne. Proces dorównywania dawnym formom trwać będzie.
Ostatnio byliśmy świadkami bohaterskiej walki Trybunału Konstytucyjnego o przedłużenie wegetacji. Wegetacji, bo przecież nie życia.
Jak można mówić o życiu w warunkach totalnego zagrożenia frontalnymi atakami ze strony władzy prawodawczej i wykonawczej, w obliczu pomówień i oszczerstw, insynuacji i kłamstw. Jak można mówić o życiu, gdy trzeba wybierać między rozprawą a spotkaniem towarzyskim czy między wyrokiem a komunikatem. Jak można mówić o życiu, gdy trzeba wybierać między jedną a drugą opinią prokuratora najważniejszego. Jak można mówić o życiu, gdy trzeba wybierać między wymogiem konstytucji a faktem, że trzej sędziowie zajmują miejsca w poczekalni.
Trzeba mieć silną wiarę w misję trybunału, by być jego prezesem w czasach dobrych zmian.