Miesiąc, na który przypadają święta Wielkiej Nocy, kieruje uwagę prawnika w stronę procesu zaliczanego do najsłynniejszych wydarzeń, jakie zmieniły losy świata.
Mowa o postępowaniu przeprowadzonym około roku 33 n.e. w sprawie Jezusa z Nazaretu. Przewodniczył mu piąty prefekt Judei Poncjusz Piłat, a jego przebieg jest z grubsza znany. Oto w piątek, dzień przed szabatem, wzburzony tłum pojawił się przed siedzibą namiestnika w Jerozolimie. Przed obliczem reprezentanta władzy Rzymu na judejskiej ziemi postawiono człowieka, któremu zarzucono dopuszczenie się trzech czynów. Każdy z nich wyczerpywał przesłanki zdrady stanu. Można się domyślać, z jakim zdumieniem urzędnik wysłuchał, że niepozorny mężczyzna, doprowadzony z rana przed jego oblicze, śmiał rzucić wyzwanie wszechświatowemu imperium w tak zuchwały sposób. Oto bowiem zarzucono mu, że ogłosił się królem, podburzał lud do zbrojnego wystąpienia oraz – co w rzymskim biurokracie budziło nie mniejszą grozę od dwóch wyżej wymienionych zbrodni – nawoływał do niepłacenia podatków. Za każde przedstawionych przestępstw prawo rzymskie przewidywało dla winowajcy okrutną kaźń.
Jezus znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji. Szansa na uniknięcie skazania była więcej niż nikła. Na gruncie rzymskiej procedury karnej, zwłaszcza w przypadku spraw o charakterze politycznym, nie obowiązywała zasada domniemania niewinności. Tymczasem okupacyjny aparat urzędniczo-sądowy specjalizował się w bezlitosnym unicestwianiu każdego, kto stanowił jakiekolwiek zagrożenie dla dominacji imperium. Postawiony przed Piłatem człowiek nie miał adwokata, przychylnych świadków ani też chwalców (łac. laudatores), gotowych go bronić i świadczyć za nim. Pozostawała jedynie obrona osobista. Tej jednak... Jezus nie podjął. Na pytania zadawane przez rzymskiego namiestnika początkowo odpowiadał wymijająco i półsłówkami, by w niedługim czasie zamilknąć na dobre. W obliczu zachowania oskarżonego prefekt w gruncie rzeczy nie potrzebował żadnych dalszych dowodów, by wydać wyrok skazujący. Próba szantażu, do jakiej mieli posunąć się stłoczeni przed pretorium Żydzi („jeżeli go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara!”), wcale nie musiała odegrać aż tak ważnej roli, jak to chciano widzieć w następnych wiekach. Milczenie oskarżonego przed sądem z jednej strony odbierano jako przejaw zuchwalstwa, okazywanego przedstawicielowi władzy, z drugiej zaś jako przyznanie się do winy.
Pierwsi chrześcijanie pojmowali istotę Wcielenia, ale trudno im jednak było zrozumieć, dlaczego Chrystus podczas procesu zachowywał się w sposób tak „ekstrawagancki”. Stąd spore zainteresowanie Ojców Kościoła w wyjaśnieniu tego aspektu postępowania Zbawiciela. Ich próby, z prawniczego punktu widzenia, wypadają jednak dosyć... nieporadnie. „Nasz Pan stanął w milczeniu przed Piłatem, by bronić znieważonej prawdy. Inni wywalczyli zwycięstwo dzięki słowom obrony, lecz nasz Pan je odniósł dzięki swojemu milczeniu, ponieważ nagrodą za Boże milczenie było zwycięstwo prawdziwej nauki. On przemawiał, gdy miał nauczać, zamilkł zaś, gdy stanął przed trybunałem. (...) Słowa oskarżających go były jak korona na jego głowie. Zamilkł, aby jego milczenie mogło głośniej krzyczeć i aby wszystkie oskarżenia upiększały jego koronę” wyjaśniał Efrem Syryjczyk. Cyprian z Kartaginy zawczasu krzepił współbraci słowami: „Pan jest tym, który milczał podczas męki, ale w zemście nie będzie milczeć. On jest naszym Bogiem, nie wszystkich, ale Bogiem wierzących, który nie będzie milczał, gdy w drugim przyjściu jawnie przyjdzie”. Augustyn z Hippony lepiej orientował się w niuansach rzymskiego prawa. Mimo tego w „Homilii na ewangelię świętego Jana” przedstawił... jego zniekształcony obraz: „Chociaż na różne pytania odpowiadał jednakże przez to, na co odpowiedzieć nie chciał, był podobny do baranka, aby w swym milczeniu nie był uważany za winowajcę, lecz za niewinnego. Gdziekolwiek Go sądzono, nie otworzył swoich ust, jak baranek milczący. Nie dlatego, jakoby wykazano mu winę, lecz jako łagodny, ofiarowany za cudze grzechy”.
Mimo że przytoczone wyżej wywody mogły odnieść duszpasterski skutek w świątynnej nawie, procesowa rzeczywistość przez wieki prezentowała się inaczej. Brak skutecznej obrony stanowił jeden z istotnych elementów, które doprowadziły do skazania i śmierci Chrystusa. Idea krzewiona przez Augustyna, zakładająca niewinność tego, który milczy, choć słusznie mogąca uchodzić za pierwocinę zasady domniemania niewinności, nie została przeszczepiona na grunt procesu karnego pod rządami cesarzy chrześcijańskich. Nie recypował jej również średniowieczny proces rzymsko-kanoniczny. Szanowano postawę Jezusa, odbieraną jako przejaw pokory wobec bożego planu Zbawienia. Przywoływano przy okazji starotestamentową mądrość, zgodnie z którą milczenie znamionuje mędrców. Sądy pozostały jednak przy sprawdzonych rozwiązaniach rzymskich. „Kto milczy, wydaje się zgadzać, jeżeli powinien i mógł mówić” zwięźle podsumował papież Bonifacy VIII w dziele zatytułowanym „Liber sextus”.
Istnieją sytuacje, w których milczenie nie jest przysłowiowym złotem. Wszystko ma swój czas, jak pouczają roztropni Rzymianie. Mądrość ta odbiła się nielichą czkawką Polakom w XVIII w. 23 września 1793 r. podczas posiedzenia sejmu grodzieńskiego, mającego usankcjonować podpisanie traktatu rozbiorowego z Prusami, posłów próbowano zastraszyć przez otoczenie gmachu obrad rosyjskimi grenadierami. Wśród grobowego milczenia izby odezwał się głos należący do Józefa Ankwicza, kasztelana sądeckiego: „milczenie oznacza zgodę”. Marszałek skwitował tę wypowiedź słowami: „wniosek przeszedł jednogłośnie”. Polska utraciła na rzecz Prus 57 tys. km kwadratowych.
Kto ma coś do powiedzenia, powinien mówić! Skutki milczenia mogą okazać się katastrofalne. Zasada ta obowiązuje zresztą nie tylko na gruncie procesowym czy w świecie polityki. Warto przypomnieć, że w życiu codziennym ma wartość nie mniejszą. Oto refleksja na Wielki Post.
Na gruncie rzymskiej procedury karnej, zwłaszcza w przypadku spraw o charakterze politycznym, nie obowiązywała zasada domniemania niewinności. Postawiony przed Piłatem człowiek nie miał adwokata, przychylnych świadków ani też chwalców (łac. laudatores), gotowych go bronić i świadczyć za nim. Pozostawała jedynie obrona osobista
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna