Procedura karna ma dziś zmierzać do odwrócenia nowelizacji obowiązującej od 1 lipca 2015 r. w kierunku oparcia rozstrzygnięcia na zasadzie prawdy materialnej i osłabienia zasady kontradyktoryjności procesu karnego.



Ze względu jednak na chwilowy brak jasnowidzów, wróżbitów i szamanów w strukturze wymiaru sprawiedliwości nie można konstrukcji żadnego procesu sądowego oprzeć na zasadzie prawdy materialnej. Niezależnie od tego, co najwięksi mędrcy napiszą w dowolnym kodeksie, w postępowaniach sądowych jesteśmy skazani na zasadę prawdy formalnej – przynajmniej tak długo, jak długo przeprowadzane przed sądem dowody decydować będą o rozstrzygnięciu. Do tej pory jednak nikt innego pomysłu na wymiar sprawiedliwości światu nie pokazał. Jedynym sądem, w którym funkcjonuje zasada prawdy materialnej, jest podobno Sąd Ostateczny, lecz z niego, niestety, analogii czerpać nie możemy. Fałszywe jest zatem twierdzenie, że w miejsce zasady prawdy formalnej wprowadzimy zasadę prawdy materialnej. To jest bowiem niemożliwe.
Zasada prawdy formalnej będzie zawsze rządzić procesem karnym, czy nam się to podoba, czy nie. O winie oskarżonego przesądza bowiem ocena materiału dowodowego zgromadzonego w toku procesu, zgodnie z regułami postępowania. Możemy dyskutować o kształcie tych reguł, ale nie możemy nakazać sędziemu, by – tknięty nagłym i nadprzyrodzonym objawieniem – dowiedział się, czy oskarżony popełnił zarzucane mu przestępstwo. Dyskutujmy o zakresie i kształcie uprawnień sądu i stron w toku postępowania dowodowego, o dopuszczalnym stopniu ingerencji sądu w jego przebieg, o inicjatywie dowodowej stron. Dyskutując, mówimy w istocie o tym, kto powinien ponosić odpowiedzialność za postępowanie dowodowe: sąd czy strony?
Skoro sąd ponosi odpowiedzialność za prawidłowość i zgodność z prawem wyroku, to czy za kształt postępowania dowodowego – co do zasady – nie powienien wziąć odpowiedzialności kto inny? Czy ma sens utrzymywanie przez społeczeństwo kosztownej prokuratury, skoro ustawodowawca uważa, że nie może ona nawet wziąć odpowiedzialności za dowody, na podstawie których oskarża? Czy ustawodawca musi sprowadzać adwokata do roli biernego obserwatora potyczek sądu z samym sobą? Tego, który będzie w apelacji wytykał sądowi nieuchronne błędy?
Antyczni Grecy odkryli zalety dialogu jako źródła dochodzenia do prawdy. Starożytni Rzymianie dostrzegli, że spór stron przed sądem w kontradyktoryjnym procesie daje najszersze możliwości dowodzenia faktów i wydania sprawiedliwego wyroku. Monteskiusz słusznie upatrywał w trójpodziale władz skutecznego mechanizmu ich wzajemnej kontroli i korekty. U podstaw tych odkryć leży banalne spostrzeżenie: ludzie realizujący określoną koncepcję popełniają błędy. Udział osoby z zewnątrz daje szanse dostrzeżenia tych błędów i skorygowania ich na wstępnym etapie prac, a nie dopiero po ich zakończeniu. Jeśli sędzia sam prowadzi postepowanie dowodowe i tworzy koncepcję rozstrzygnięcia, a adwokat i prokurator tylko obserwują, to sędzia traci dystans do sprawy, a najwcześniejsza korekta nastąpi na etapie rozpoznania apelacji. Takie opóźnienie kosztuje: czas, nerwy i pieniądze. Jeśli zaś sędzia obserwuje spór pomiędzy adwokatem a prokuratorem, to na bieżąco koryguje błędy i ma możliwość – w toku obserwacji – budowania koncepcji rozstrzygnięcia bez zbędnego zaangażowania emocjonalnego w przebieg postępowania dowodowego. Proces zbudowany jest wówczas według sensownego trójpodziału: oskarżenie, obrona, sąd. Strony wzajemnie się kontrolują, korygują i działają w ramach swoich kompetencji, będących zarazem odbiciem odpowiedzialności.
Kontradyktoryjny model funkcjonuje od lat w procesie cywilnym. Strony procesu toczą spór przed sądem, więc im przysługuje główna inicjatywa procesowa. To one prowadzą postępowanie dowodowe, zaś uprawnienia sądu wprowadzone są na zasadzie wyjątku – wentylu bezpieczeństwa gwarantującego sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Ten model jest sprawdzony. Błędy tkwiły – a niektóre nadal tkwią – w szczegółach (np. przesadnie rozbudowane uprawnienia sądu odnośnie rostrzygnięć formalnych, czy złagodzona już prekluzja – instytucja, która ułatwia życie sędziom, ale owocuje często niesłusznymi wyrokami). Ale sam model jest jedyny możliwy.
Gdy w procesie cywilnym działa Skarb Państwa – reprezentuje go Prokuratoria Generalna, biorąc pełną odpowiedzialność za postępowanie dowodowe.
Dlaczego w procesie karnym analogicznej odpowiedzialności nie ma wziąć na siebie prokuratura? Jest ona wszak bardziej rozbudowana organizacyjnie, znacznie kosztowniejsza, a do tego w jej niemalże wyłącznej gestii jest kształt postępowania przygotowawczego. Dalczego nadaktywność sądu w postępowaniu sądowym ma prokuraturę od odpowiedzialności zwalniać? Dlaczego społeczeństwo ma utrzymawać podporządkowaną politycznie, działającą bez odpowiedzialności prokuraturę, mającą gigantyczne opresyjne uprawnienia w stosunku do obywateli?
Jesteśmy dalecy od gloryfikowania przeprowadzonej nowelizacji procesu karnego. Jest ona niepełna, zachowawcza, w wielu miejscach niefunkcjonalna, kosztotwórcza i wymaga istotnej naprawy. Ale nie ma innej konstrukcji procesu niż kontradyktoryjny, oparty na zasadzie prawdy formalnej – czyli na dowodach. Postępowania oparte na omnipotencji i wszechwiedzy jednego organu są jedynie imitacją procesu. Znamy je z historii – z czasów Wielkiej Inkwizycji, stalinizmu i innych ustrojów totalitarnych. W tych postępowaniach strony były fasadowe – służyły do ozdoby i legitymizacji tych postępowań jako procesów. W istocie jednak nie były procesami, lecz instrumentami służącymi do eliminacji niewygodnych.
Na nieprawdziwym haśle prawdy materialnej zbudowany był proces karny minionej epoki. Nie sprawdził się. Nawet jeśli niektórzy politycy, którym być może zawdzięczamy pomysł odwrócenia nowelizacji, twierdzą w mediach, że i Polska Rzeczypospolita Ludowa była demokratycznym państwem prawnym. Nie podzielając tego poglądu, proponujemy oprzeć polski proces na nieco nowszym modelu niż ten z minionej epoki.