- Członkostwo Polski w UE nie jest zagrożone. Ale samo pozbawienie Polski głosu w Radzie Unii Europejskiej skutkowałoby praktycznym wyłączeniem naszego państwa z głównego nurtu polityki unijnej - uważa dr Dominika Harasimiuk, ekspert od prawa UE, wykładowca Uczelni Łazarskiego.
dr Dominika Harasimiuk, ekspert od prawa UE, wykładowca Uczelni Łazarskiego / Dziennik Gazeta Prawna
Komisja Europejska zdecydowała się sięgnąć po mechanizm kontroli praworządności i przeprowadzić wstępną ocenę kryzysu wokół polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Co to właściwie dla nas oznacza?
Spowoduje to przede wszystkim poważny uszczerbek wizerunkowy dla naszego kraju. Jeszcze nigdy wcześniej nie doszło bowiem do wszczęcia postępowania na rzecz umocnienia zagrożonej praworządności przeciwko państwu członkowskiemu Unii Europejskiej. W 2014 r. Komisja przyjęła dokument dotyczący nowych ram prawnych odnoszących się do wzmocnienia zasady państwa prawnego, która jest podstawową zasadą konstytucyjną dla wszystkich krajów demokratycznych. Dokument ten wskazuje na konieczność ustanowienia mechanizmów uzupełniających te, które wynikają z art. 7 TUE. I tego właśnie dotyczy zeszłotygodniowa decyzja Komisji w sprawie Polski.
Do sankcji jeszcze zatem bardzo daleko?
Jest to jednak wyraźny sygnał ze strony KE, że zasada demokratycznego państwa prawnego w Polsce została naruszona. Mechanizm kontroli praworządności ma na celu znalezienie rozwiązania, które spowoduje przywrócenie obowiązywania zasad wynikających z reguł demokratycznego państwa prawa. W założeniu służy to załagodzeniu konfliktu, zanim dojdzie do jego eskalacji i nałożenia sankcji w trybie art. 7 ust. 2 Traktatu o Unii Europejskiej (dalej TUE). W pierwszej fazie Komisja dokonuje oceny sytuacji, która stała się przedmiotem postępowania, zbierając informacje na ten temat oraz wysłuchując stanowiska i uwag danego państwa. Potem może zaś skierować do niego konkretne zalecenia oraz monitorować ich realizację.
A jeśli to nie przyniesie oczekiwanych skutków?
Komisja może w takim przypadku wnioskować o wszczęcie procedury z art. 7 TUE. Polska jako państwo członkowskie UE związana jest przecież zobowiązaniami traktatowymi, które przyjęła na siebie dobrowolnie. Jednym z najważniejszych przepisów traktatu o UE jest art. 2, który wymienia wartości fundamentalne dla UE jako organizacji międzynarodowej, jej państw członkowskich oraz całego procesu integracji europejskiej. Należy do nich m.in. poszanowanie zasad demokracji, wolności i państwa prawnego. Na tę ostatnią składają się takie elementy jak nadrzędność konstytucji, trójpodział władzy czy istnienie niezależnej władzy sądowniczej sprawowanej przez niezawisłych sędziów. Naruszenie zasad z art. 2 TUE daje podstawę do wszczęcia procedur przewidzianych w art. 7 TUE, pierwotnie wprowadzonej przez traktat amsterdamski i przewidującej mechanizm sankcji. Po słynnym kazusie związanym z dojściem do władzy w Austrii nacjonalistycznej partii Joerga Haidera przepis ten uzupełniono o mechanizm, który umożliwia monitorowanie sytuacji w danym państwie członkowskim, zanim zostaną podjęte dalsze decyzje dotyczące sankcji. Cała procedura ma przede wszystkim charakter prewencyjny. Dla jej uruchomienia wystarczy samo ryzyko naruszenia fundamentalnych wartości UE.
Jak w praktyce wygląda to postępowanie?
Procedura ta przewiduje możliwość stwierdzenia przez Radę istnienia wyraźnego ryzyka naruszenia przez państwo członkowskie zasad, na których opiera się UE. Mechanizm z art. 7 uruchamiany jest na wniosek 1/3 państw członkowskich, Parlamentu Europejskiego lub Komisji Europejskiej. Nie jest to procedura łatwa, gdyż do jej przeprowadzenia wymagana jest w Radzie większość 4/5 członków dodatkowo wzmocniona zgodą PE.
A jeśli to też nic nie da?
W przypadku istniejących już stałych i poważnych naruszeń zgodnie z art. 7 ust. 2 TUE decyzje podejmowane są na poziomie Rady Europejskiej, a zatem na najwyższym szczeblu politycznym. W grę mogą już wchodzić sankcje. Tutaj również procedura może być wszczęta na wniosek 1/3 państw członkowskich lub Komisji Europejskiej, ale zaostrzony jest tryb podejmowania decyzji. Rada Europejska stanowi jednomyślnie za zgodą Parlamentu Europejskiego, nie biorąc przy tym pod uwagę państwa członkowskiego, którego decyzja ma dotyczyć. Wzywa je natomiast do przedstawienia swoich uwag.
I do czego to prowadzi?
Jeśli Rada Europejska stwierdzi, że doszło do stałego i poważnego naruszenia zasad, na których opiera się UE, wówczas Rada UE może większością kwalifikowaną zadecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających z członkostwa, łącznie z prawem głosowania w Radzie.
Ale samo członkostwo Polski w UE pozostałoby niezagrożone?
Procedura ta nie może doprowadzić do usunięcia kraju członkowskiego z UE, może za to poważnie osłabić jego pozycję w systemie instytucjonalno-politycznym UE. Pozbawienie państwa prawa głosu w Radzie oznacza bowiem istotne ograniczenie jego możliwości wpływu na kształt prawa unijnego. Tego rodzaju sankcja dla Polski skutkowałaby praktycznym wyłączeniem z głównego nurtu polityki unijnej.
Jakie są pani zdaniem szanse na to, że UE zdecyduje się na zastosowanie kolejnych kroków formalnych wobec Polski?
Z jednej strony da się zauważyć coraz większą determinację ze strony Parlamentu Europejskiego i Komisji. Z drugiej jednak trzeba pamiętać o ograniczeniach proceduralnych, takich jak wymogi dotyczące większości głosów. Najtrudniejsze wydaje się osiągnięcie jednomyślności w Radzie Europejskiej w przypadku stwierdzenia poważnego i stałego naruszenia zasad demokracji i państwa prawnego. Można przypuszczać, że Polska i Węgry będą się wzajemnie wspierały i skutecznie uniemożliwiały jej osiągnięcie. Gdy się obserwuje reakcje instytucji unijnych na kryzys konstytucyjny w Polsce, widać, że szczególnie aktywną rolę odgrywa Komisja Europejska, instytucja, której głównym zadaniem jest stanie na straży unijnego porządku prawnego.