Pierwsi chętni pojawili się na początku roku w punktach darmowej pomocy prawnej. Nie wszędzie jednak ruszyły one w terminie
Darmowa pomoc prawna / Dziennik Gazeta Prawna
Ruszyła sieć punktów darmowej pomocy prawnej, z których mogą korzystać wybrane kategorie mieszkańców, m.in. osoby do 26. roku życia, ludzie starsi i posiadacze kart dużej rodziny. Prawnicy dyżurują przez pięć dni w tygodniu przez co najmniej cztery godziny dziennie.
Tłoku na razie nie ma, a wiele spraw jest załatwianych od ręki. W Lublinie w pierwszych dniach funkcjonowania punktów (4–7 stycznia) zgłosiło się 80 osób. – Czas oczekiwania w poszczególnych punktach to maksymalnie jeden dzień – zapewnia rzeczniczka prezydenta Lublina Beata Krzyżanowska. W podobnym czasie punkty w Gdańsku odwiedziło 40 osób, a w Szczecinie – 23 osoby. Kraków podaje na razie dane z 12 punktów prowadzonych przez organizację pozarządową. Tam od 4 do 7 stycznia punkty udzieliły pomocy 19 mieszkańcom. Poza tym kilkanaście osób nie spełniało kryteriów ubiegania się o pomoc. Podobnie jak w stolicy Małopolski jest w Bydgoszczy i Kielcach.
– W zależności od stopnia skomplikowania problemu prawnego porady udzielane są od kilkunastu minut do nawet dwóch godzin – informuje Anna Ciulęba, rzeczniczka prezydenta Kielc. Żadnych danych nie podaje na razie Warszawa. System powoli się rozkręca i niewykluczone, że za chwilę w wielu punktach zrobi się tłok. – Bardzo wiele osób dzwoni, by się upewnić, czy porady faktycznie są bezpłatne. Dzwonią także mieszkańcy innych gmin z pytaniem, czy mogą skorzystać z nieodpłatnej pomocy na terenie Gdańska. Oczywiście mogą, ponieważ rejonizacja nie obowiązuje – wskazuje Monika Ostrowska z tamtejszego miejskiego ośrodka pomocy rodzinie (MOPR).
Gdańsk deklaruje, że nikt nie zostanie odesłany z kwitkiem. Jeśli mieszkańcy nie kwalifikują się do pomocy prawnej obmyślanej przez rząd (przykładowo mają 27 lat lub nie ukończyli 65. roku życia), są odsyłani do prawników, którzy od wielu lat – niezależnie od systemu pomocy, który właśnie ruszył – pracują w centrach pracy socjalnej MOPR. Oni również udzielą darmowej porady. Z jakimi problemami przychodzą Polacy? Dominują sprawy rozwodowe, alimentacyjne i spadkowe. – Pojedynczy mieszkańcy uzyskali również pomoc z zakresu prawa pracy, rzeczowego, bankowego, karnego i innego prawa administracyjnego – dodaje Marta Kufel z urzędu miejskiego w Szczecinie.
Nie oznacza to, że system wystartował bezproblemowo. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że do 8 stycznia nie udało się uruchomić 63 punktów. To nieco ponad 4 proc. ogólnej liczby. Zdaniem resortu winę ponosi poprzedni rząd oraz samorządy. Rząd miał wprowadzić „zbyt późny termin na podpisanie umów z adwokatami i radcami prawnymi oraz organizacjami pozarządowymi udzielającymi nieodpłatnej pomocy prawnej”. – W wielu przypadkach organy samorządu nie zamieszczały informacji na temat adresów punktów i godzin przyjęć na stronie Biuletynu Informacji Publicznej – zwraca uwagę Milena Domachowska z MS.
Kolejny problem to system informatyczny do obsługi punktów poradniczych (chociażby do przygotowania sprawozdań dla ministra sprawiedliwości, który w połowie roku musi ocenić sposób funkcjonowania punktów poradnicznych). Poprzedni i obecny rząd najwyraźniej uznały, że taki system nie jest potrzebny. Dlatego samorządy szykują się do informatyzacji na własną rękę. – Uchwalone rozwiązania prowadzą do konieczności przepisywania danych dostarczonych z poszczególnych punktów w formie papierowej, a jak wskazują szacunki, może to wymagać w skali roku nawet kilku dni pracy urzędnika na każdy punkt – wskazuje Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich (ZPP).
Trzy podmioty są chętne do dostarczenia samorządom oprogramowania do obsługi darmowej pomocy prawnej. Problem w tym, że gdy lokalne władze zamówią obsługę na własną rękę, ministerstwo samo pozbawi się kontroli nad tym, do kogo trafią dane petentów oraz szczegóły spraw, z którymi przychodzą oni do prawników. Sprawa jest ryzykowna tym bardziej, że dotychczasowe oferty budzą wątpliwości nawet niektórych samorządowców. – Jeden podmiot początkowo zaoferował 1350 zł rocznie za obsługę informatyczną jednego punktu. Innemu wystarczało zaledwie 100 zł, co nie wystarcza nawet na pokrycie kosztów utrzymania serwera. Obawiam się, że bardziej chodzi tu o wyłudzenie danych niż faktyczne świadczenie usługi – podejrzewa nasz rozmówca.
Inna sprawa, że dotacja dla samorządów, zapowiedziana jeszcze przez poprzedni rząd, jest zdaniem lokalnych władz niewystarczająca. Jak pisaliśmy na początku grudnia, władze Wrocławia wyliczyły, że co miesiąc na utrzymanie jednego punktu pomocy otrzymają z budżetu państwa zaledwie 110,30 zł. Nieco więcej pieniędzy, bo 154 zł, doliczyły się Bydgoszcz, Kraków, Lublin i Warszawa. Za te środki – jak podkreśla ZPP – samorządy w każdym lokalu muszą udostępnić telefon i internet. Do tego dochodzą opłaty za prąd, wodę czy koszt materiałów biurowych i pracowniczych.
– Katowice już w grudniu 2015 r. przygotowały 12 punktów poradnictwa prawnego i ze środków własnych zakupiły wyposażenie wraz ze sprzętem teleinformatycznym. Jednak do tej pory miasto nie otrzymało od wojewody śląskiego decyzji o przyznaniu środków finansowych na ich funkcjonowanie. W tej sytuacji prezydent miasta po konsultacjach formalnoprawnych podjął decyzję o wyasygnowaniu środków z budżetu miasta na uruchomienie wspomnianych punktów – wyjaśnia Dariusz Czapla z katowickiego magistratu. W tym przypadku punkty przynajmniej ruszyły.
Do tej pory pięć powiatów odmówiło realizacji zadania z uwagi na jego niedofinansowanie. Samorządom nie podoba się, że aż 97 proc. kwoty dotacji budżetowej musi zostać przeznaczone na wynagrodzenia dla prawników. Tylko pozostałe 3 proc. samorządy mogą przeznaczyć na pokrycie kosztów organizacji systemu. Teraz jasno komunikują: jeśli na utrzymanie punktów dołożymy z własnej kieszeni (a wszystko na to wskazuje), będziemy się domagać od rządu zwrotu poniesionych kosztów. Aż się prosi, by pozew przygotowali za darmo prawnicy pracujący w jednym z punktów.
Istnieje ryzyko wycieku danych osób zgłaszających się po porady