Część posłów chce uchylania przez Sejm wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Inni z kolei proponują, aby minister sprawiedliwości mógł dokonywać kasacji wyroków sądowych. I obawiam się, że to tego typu przepisów dotyczyłoby naprawianie ustroju Rzeczypospolitej - mówi w wywiadzie dla DGP dr Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Czy potrzebna jest nowa konstytucja?
Na rzecz konstytucji z 1997 r. przemawia 18 lat jej obowiązywania i to, że w tym okresie nie miały miejsca zdarzenia, które unaoczniałyby dysfunkcjonalność rozwiązań konstytucyjnych. A to samo w sobie legitymizuje tę konstytucję. Racjonalnie działający prawodawca zawsze powinien dokonać oceny skutków regulacji i wykazać, że projektowana zmiana w prawie przynosi więcej korzyści niż kosztów. Dopóki tego nie uprawdopodobni, dopóty trzeba zakładać, że proponowana zmiana wcale nie musi być taka dobra, jak ją zachwalają wnioskodawcy. Oczywiście można rozmawiać o określonych zmianach, ale zakładam, że tak stawiając pytanie, pyta pan przede wszystkim o to, czy obecnie obowiązującą ustawę zasadniczą należy zastąpić nową.
I na takie pytanie odpowiedź brzmi...
Nie, nie należy.
Bo mamy tak dobrą konstytucję?
Raczej dlatego, że lepsze jest wrogiem znośnego. Nie można rozważać zmiany ustawy zasadniczej w oderwaniu od kontekstu politycznego. Ten zaś jest taki, że wszelkie, pojedyncze ulepszenia mogłyby się okazać kosztowne. Powód jest prozaiczny: w Sejmie bieżącej kadencji nie ma siły politycznej będącej w stanie samodzielnie zmienić konstytucję, co uprawdopodobniałoby zdolność uchwalenia aktu przemyślanego, logicznego, wewnętrznie spójnego. To z kolei oznacza, że trzeba by iść na kompromisy polityczne z mniejszymi ugrupowaniami, które bez wątpienia chciałyby forsować rozwiązania korzystne z ich punktu widzenia. Jedni w zamian za zgodę na konstytucyjny zakaz prywatyzacji lasów i prawo prezydenta do wydawania aktów ustawodawczych żądaliby wprowadzenia JOW-ów i prawa Sejmu do uchylania wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Inni z kolei w zamian za zgodę na przepis, że prezydent zapewnia harmonijne funkcjonowanie i współdziałanie organów władzy państwowej, chcieliby zapewnienia minimalnego wynagrodzenia każdemu, kto bez własnej winy pozostaje bez pracy. Suma tych różnych targów mogłaby dać efekt niepożądany.
Ale może warto popatrzeć na inne kraje, coś wziąć od jednych, coś innego zaczerpnąć od drugich? W ostatnich miesiącach często mówi się, że powinniśmy spojrzeć na model francuski, wzmocnić pozycję prezydenta.
Nawet najlepsze rozwiązanie wprowadzone w jednym miejscu, w określonych uwarunkowaniach ustrojowych, może okazać się fatalne po zaimplementowaniu gdzieś indziej. Dobrych rozwiązań jest wiele, ale niekoniecznie muszą pasować akurat do polskich okoliczności. W państwach Ameryki Południowej w całej rozciągłości przyjmowano konstytucję Ameryki Północnej i niewiele dobrego z tego wyniknęło, bo inny był kontekst polityczny i społeczny ich funkcjonowania, niż w Ameryce Północnej. Oczywiście, należy wyciągać wnioski z sukcesów innych, ale to nie znaczy, że trzeba kopiować regulacje. To, co uniwersalne, powinno być ściśle powiązane z tym, co polskie. Regulacje prawne muszą mieć mocne zakorzenienie w naszej rodzimej tradycji, w unikalnych doświadczeniach Polaków.
Załóżmy, że możemy zapomnieć o szarpaniu projektowanego aktu każdy we własną stronę. Wspomniał pan, że można by pomyśleć o drobnych zmianach. Przykłady?
Trzeba powrócić do pytania o realizację odpowiedzialności konstytucyjnej wysokich funkcjonariuszy publicznych. Praktyka ustrojowa wyraźnie pokazuje, że model postępowania w sprawie odpowiedzialności konstytucyjnej zwieńczony Trybunałem Stanu wyczerpał już swoje możliwości ustrojowe i w rezultacie odpowiedzialność konstytucyjna premiera czy ministrów ma znamiona fikcji ustrojowej. Z jednej strony odnotowujemy ściganie przez posłów byłego ministra, bo swoim działaniem „psuł atmosferę polityczną”, a z drugiej dysponujemy np. licznymi wynikami kontroli Najwyższej Izby Kontroli, w których podnosi się nadużycia popełniane przez rządzących, z których to ustaleń w praktyce niewiele wynika. Nie podlegają weryfikacji bądź falsyfikacji w postępowaniach sądowych, bo takie w ogóle nie są prowadzone. W miejsce dzisiejszego modelu postępowania w sprawie odpowiedzialności konstytucyjnej należałoby przyjąć rozwiązania typowe dla postępowania karnego: powierzyć prokuraturze prowadzenie postępowania przygotowawczego, a sądom powszechnym orzekanie o popełnieniu deliktu konstytucyjnego.
Coś jeszcze?
Jednym z konstytucyjnych organów jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Teoretycznie, zgodnie z art. 213 konstytucji, stoi ona na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji. Jak jest w praktyce? Zgoła inaczej. Cała historia działalności tego organu naznaczona jest nie tylko brakiem realizacji wartości konstytucyjnych, ale generowaniem zdarzeń patologicznych: przyznawaniem koncesji i pobieraniem opłat koncesyjnych, ale bez przyznawania częstotliwości, co uniemożliwiało realizację koncesji i oznaczało straty koncesjonariuszy; przewijaniem się członków KRRiTV w różnych aferach, z aferą Rywina na czele; czy nieprzejrzystymi działaniami w sprawie umieszczania poszczególnych kanałów telewizyjnych na multipleksie, a następnie nakładania horrendalnie wysokich opłat nadawcom społecznym. W obecnej formie ustrojowej KRRiTV nie sprawdziła się i jako taka powinna podlegać głębokiej restrukturyzacji. Kolejny przykład: rzecznik praw dziecka. Jest on umocowany w art. 72 ust. 4 konstytucji, co wynikało z bieżącego kontekstu, który dawno już przestał mieć znaczenie. A zarazem mamy przecież rzecznika praw obywatelskich, który działa m.in. w zakresie ochrony praw dzieci, i czyni to skutecznie. Można zadać zasadnicze pytanie: czy dziecko to nie obywatel? Istnienie RPD, na przestrzeni lat nieprzesadnie aktywnego, a nierzadko nawet zaangażowanego w takie sprawy, jak np. odbieranie dzieci rodzinom, jedynie osłabia pozycję RPO i jako taka instytucja ta powinna zostać zlikwidowana. Podobnych przykładów pożądanej modyfikacji poszczególnych przepisów konstytucji jest więcej.
To co stoi na przeszkodzie, aby to zmienić?
Obawiam się, że parlamentarzyści – gdyby mogli zmienić konstytucję – spoglądaliby na zupełnie inne przepisy. Jednym z nich jest wyjątkowo rozsądny art. 216 ust. 5 konstytucji stanowiący, że nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto. To gwarancja zachowania umiaru przy wydatkowaniu środków publicznych, ale zarazem przepis, który przeszkadza rządzącym w łatwym wydawaniu publicznych pieniędzy. Część posłów chce uchylania przez Sejm wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Inni z kolei proponują, aby minister sprawiedliwości mógł dokonywać kasacji wyroków sądowych. I obawiam się, że tego typu przepisów dotyczyłoby naprawianie ustroju Rzeczypospolitej. Dlatego powtarzam: lepsze jest wrogiem znośnego.
Ale dobre jest to, co jest zgodne z wolą narodu, a nie literą prawa. Przytaczana ostatnio bardzo często wypowiedź Kornela Morawieckiego, który stwierdził, że prawo, które nie służy narodowi, jest bezprawiem, wywołała gigantyczny aplauz na sali sejmowej.
Dobro narodu realizuje się poprzez dobre prawo, a nie jego łamanie. To akurat jest nihilizm prawny, który prowadzi do degrengolady, a nie do ładu społecznego i dobrobytu obywateli. Wyznawanie nihilizmu prawnego ćwierć wieku po upadku partii komunistycznej pokazuje, jak wielkie spustoszenie wyrządził w Polsce komunizm wśród rządzących. Jak parlament może wszystko, to może także wszystko, co najgorsze. Dzisiaj posłowie mogą przegłosować, że w celach integracji społecznej wszyscy w czynie społecznym będą sprzątać miejsca publiczne, jutro, że w ramach walki z terroryzmem służby specjalne mają mieć dostęp online do rachunków bankowych, rozmów telefonicznych i korespondencji teleinformatycznej, a za miesiąc, że dzieci z nadwagą mają być przekazywane do centrów zdrowego żywienia. A kto głosuje przeciwko projektom rządowym, ten podlega infamii i traci prawa publiczne. Demokracja ludu potrzebuje ograniczeń, bo inaczej czyni spustoszenie w stosunkach społecznych.
Regulacje prawne muszą mieć mocne zakorzenienie w naszej rodzimej tradycji, w unikalnych doświadczeniach Polaków