Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości będziemy umieli odtwarzać wygląd sprawców przestępstw na podstawie znalezionego na miejscu zdarzenia DNA - mówi prof. Piotr Girdwoyń.
Paulina Szewioła: 1 lipca weszła w życie nowa procedura karna. Najgłośniej o swoich obawach związanych ze zmienionymi przepisami mówią prokuratorzy. Z kolei sędziowie dostrzegają w reformie więcej plusów niż minusów. A jak to wygląda z perspektywy adwokatów?
Piotr Girdwoyń: W pracy obrońcy, przynajmniej w teorii, reforma raczej nie spowodowała jakichś przełomowych zmian. Nowelizacja nie stoi w sprzeczności z przepisami dotyczącymi funkcjonowania adwokatury, może natomiast doprowadzić do zmiany przyjętej praktyki. Dotychczas wielu obrońców świadomie rezygnowało bowiem z aktywności na etapie postępowania przygotowawczego i zaczynało podejmować czynności dopiero podczas procesu.
PSZ: Czy teraz to się radykalnie zmieni?
PG: Odpowiem wymijająco: wiele szkoleń z zakresu nowej procedury karnej kończy się rytualnym stwierdzeniem, że dopiero praktyka pokaże, jak będzie wyglądać proces. I sporo jest w tym prawdy. Wydaje mi się, że istotnego znaczenia nabiorą działania obrońców w odniesieniu do opinii biegłych, a w szczególności kwestia ich przesłuchania na rozprawie. Dodatkowo od 1 lipca na rozprawie mogą być odczytywane wszelkie dokumenty prywatne powstałe poza postępowaniem karnym. Spodziewam się, że obrońcy będą często korzystali z tego rozwiązania, jednak trudno jest mi je ocenić jednoznacznie. Oczywiście z jednej strony może się ono przyczynić do postulowanego zwiększenia kontradyktoryjności, ale z drugiej, wydaje się, że nie zawsze może ono służyć skutecznemu wyjaśnianiu prawdy. Wraz z wejściem w życie reformy uaktywniły się różnego rodzaju komercyjne instytucje specjalizujące się w wydawaniu tzw. prywatnych opinii, które mogą być istotnymi dowodami w sprawie. Problem w tym, że kompetencje tych firm nie są dziś w żaden sposób kontrolowane. Wprawdzie nie jestem jakimś fanatycznym zwolennikiem regulacji rynku usług kryminalistycznych w Polsce, lecz uważam, iż istnieje realna obawa, że jego obecny dziki charakter może doprowadzić do zalania wymiaru sprawiedliwości kiepskimi i trudnymi do zweryfikowania ekspertyzami.
Dostrzegam też ryzyko pojawienia się praktyki występującej w przeszłości w innych krajach, która polega na nadmiernym mnożeniu wniosków dowodowych o opinię biegłego nawet w drobnych sprawach jedynie z ostrożności procesowej (biorąc pod uwagę prekluzję).
PSZ: Czy obrońca powinien być aktywny na etapie postępowania przygotowawczego?
PG: To pytanie, na które nie da się odpowiedzieć abstrakcyjnie, w oderwaniu od konkretnej sprawy. Na pewno są przypadki, kiedy warto być aktywnym na etapie postępowania przygotowawczego, ale są i takie, gdzie wskazane byłoby powstrzymanie się od podejmowania pewnych czynności. Istnieje sfera pozaprocesowej działalności obrońcy nazywana często prywatnym śledztwem, która polega m.in. na tym, że adwokat z własnej inicjatywy aktywnie wyszukuje świadków i rozmawia z nimi na temat danej sprawy, gdyż zamierza złożyć odpowiedni wniosek dowodowy (oczywiście nie mam tu na myśli jakichkolwiek prób korumpowania świadków). Taka praktyka do tej pory była uznawana przez polskie orzecznictwo dyscyplinarne za nieetyczną. Ale co ciekawe, nikt do końca nie potrafił podać przepisu, który by jej wprost zakazywał. Przyznam, że sam, zwłaszcza w kontekście nowelizacji k.p.k., nie widzę niczego złego w przedprocesowych kontaktach obrońcy ze świadkiem, o ile nie przekraczają one dopuszczalnych granic. Co więcej, nowa rzeczywistość procesowa wymusza na adwokatach większą aktywność w tym zakresie i stąd dotychczasowe podejście powinno ulec zmianie. W postępowaniu cywilnym sądy chyba patrzą na kwestię kontaktów pełnomocników ze świadkami bardziej liberalnie niż w sprawach karnych. A nie sądzę, aby istniała jakaś fundamentalna różnica między procesem cywilnym i karnym w tym zakresie.
PSZ: Co powinno zatem decydować o podjęciu przez obrońcę działań już na etapie śledztwa?
PG: W grę wchodzi bardzo wiele czynników. Najważniejsze to odpowiedzieć najpierw na pytanie, na jakim etapie chcielibyśmy daną sprawę zakończyć. Czy już w fazie postępowania przygotowawczego, czy też może z punktu widzenia klienta lepszym rozwiązaniem byłoby pójście w proces.
PSZ: Naprawdę są osoby, które wolą oczekiwać w niepewności na rozstrzygnięcie sądu niż zawrzeć ugodę?
PG: Oczywiście. Na przykład klient, który został widowiskowo zatrzymany, może chcieć, aby sąd wypowiedział się w jego sprawie i wyraził swoją opinię na temat metod postępowania policji i prokuratury w motywach wydanego rozstrzygnięcia. Dla takiej osoby wyrok uniewinniający stanowiłby dodatkową satysfakcję. Oskarżony może też po prostu chcieć, aby jego sprawę wnikliwie zbadał niezawisły sąd w obu instancjach. W końcu ma do tego prawo.
PSZ: Wróćmy jeszcze do kwestii prywatnych śledztw. Czy adwokat musi być w nie zaangażowany osobiście, czy też może zwrócić się o pomoc do osób trzecich?
PG: To raczej problem techniczny, ale ma on drugie dno związane z rozumieniem tajemnicy adwokackiej. Dopóki tego rodzaju przedprocesowe działania podejmuje sam adwokat, nie budzą one żadnych zastrzeżeń. Problem powstałby wtedy, gdyby zlecił on prowadzenie prywatnego śledztwa innym podmiotom. W polskiej praktyce adwokackiej nie istnieje koncepcja rozciągnięcia tajemnicy zawodowej na osoby trzecie, które nie są adwokatami ani aplikantami. Jak będzie to zatem wyglądać w praktyce? Tego też do końca nie wiadomo. Jeżeli mielibyśmy szukać jakichś wskazówek, to moglibyśmy się odwołać do sposobu prowadzenia spraw cywilnych i szukania dowodów.
PSZ: Czy można wyraźnie zakreślić granice działań obrońcy w postępowaniu przygotowawczym?
PG: W latach 20. XX w. niemiecki Sąd Najwyższy uznał, że nie ma powodu, dla którego obrońcy oskarżonego wolno było mniej niż samemu oskarżonemu, który chce bronić się sam. Praktyczne zastosowanie tej zasady może jednak okazać się dla adwokata bardzo problematyczne. Wyobraźmy sobie na przykład sprawcę, który zniszczył samochód sąsiadowi. Kiedy już po tym wszystkim trochę ochłonie, idzie do pokrzywdzonego, przeprasza za swoje zachowanie i proponuje mu pokrycie kosztów poniesionej szkody oraz zadośćuczynienie za to, że nie mógł korzystać z auta. Poprosi jedynie sąsiada, żeby nie zgłaszał sprawy na policję. Postawmy teraz w miejscu sprawcy profesjonalnego prawnika. Czy takie jego zachowanie byłoby do zaakceptowania? Z cywilistycznego punktu widzenia – do pewnego stopnia tak (wątpliwości wzbudza jedynie kwestia niezawiadamiania o przestępstwie). Ale załóżmy, że wkrótce odnajduje się jeszcze świadek zdarzenia. Sprawca wyjaśnia mu, że sprawę załatwi z właścicielem pojazdu i prosi, żeby w razie wezwania przez policję zeznał, że nie pamięta zdarzenia. Postawmy teraz w miejscu sprawcy profesjonalnego prawnika. Czy taka próba nieoficjalnego załatwienia sprawy przez adwokata byłaby do zaakceptowania z punktu widzenia prawa i etyki zawodowej? Mam co do tego wątpliwości. Oskarżony może wymyślić sobie fałszywą wersję wydarzeń i nikt go za to nie ukarze. Ale już obrońca, który pomoże mu opracować fałszywe wyjaśnienia lub posłuży się nimi jako dowodem w sprawie, zostanie oceniony według zupełnie innych standardów. Nie chcę przesądzać o tym, co jest dopuszczalne, a co nie, a jedynie podkreślić, że w poprzednich realiach procesowych granice dozwolonego działania adwokatów były zarysowane wyraźniej, a ewentualne spory dotyczyły tylko szczegółów. W nowym procesie karnym wiele praktyk zostało tak daleko przewartościowanych, że trzeba będzie je zdefiniować na nowo.
PSZ: A czym adwokat powinien się kierować, opracowując taktykę korzystania z dowodów osobowych?
PG: Musi brać pod uwagę wiele czynników. Najwięcej znaków zapytania na razie wiąże się z postępowaniem obrońcy w odniesieniu do opinii biegłego w procesie kontradyktoryjnym. Wiele krajów, w których obowiązuje podobny model procedury karnej, wypracowało już praktykę działania w tym zakresie. Najlepsze wydają rozwiązania przyjęte w modelu angielskim i walijskim, który kładzie duży nacisk nie tylko na samą ekspertyzę, lecz również na to, czy dany specjalista może ją potwierdzić odpowiednimi kwalifikacjami, wiedzą i doświadczeniem w określonej dziedzinie. Podam konkretny przykład: w Anglii jakiś czas temu było głośno o sprawie małżeństwa, któremu w ciągu dwóch lat zmarła dwójka niemowląt. W przypadku pierwszego dziecka lekarz zdiagnozował śmierć łóżeczkową. I choć wiele wskazywało na to, że ta sama przyczyna stała za zgonem drugiego dziecka, ostatecznie wątpliwości co do prawdopodobieństwa takiej wersji zdarzeń wzięły górę i sprawa trafiła do sądu. Wybitny pediatra, którego powołano na biegłego w procesie matki dzieci, w swojej opinii stwierdził, że prawdopodobieństwo wystąpienia śmierci łóżeczkowej u dwojga niemowląt w tej samej rodzinie w stosunkowo krótkim czasie jest ogromnie małe. Pod wpływem jego oceny sąd I instancji skazał kobietę na karę dożywotniego pozbawienia wolności, a sąd apelacyjny podtrzymał to rozstrzygnięcie. Sprawa ponownie trafiła jednak na wokandę po tym, jak obrońca kobiety odkrył błędy w obliczeniach statystycznych przedstawionych przez lekarza. Adwokatowi udało się dowieść, że pediatra nie zna się na rachunku prawdopodobieństwa, i dzięki temu mocno podważył jego opinię. Biegły był zatem genialnym i bardzo kompetentnym specjalistą w swojej dziedzinie, ale w wydanej ekspertyzie zawarł wnioski, do których wyciągnięcia nie miał odpowiednich kwalifikacji. Przy ocenie pracy biegłego należy wziąć pod uwagę, czy korzysta on z literatury przedmiotu i czy jest ona nowoczesna i aktualna. To ważne, gdyż często zdarza się, że naukowcy są przeświadczeni o wyższości swoich poglądów nad opiniami innych akademików i nie chcą cytować ich prac.
PSZ: Ale żeby adwokat mógł to prawidłowo ocenić, też musiałby się stać ekspertem w danej dziedzinie.
PG: W pewnym sensie tak. Musi swoją wiedzę weryfikować, wykorzystując dokumenty prywatne, które zawierają wiadomości specjalne, oraz korzystając z możliwości odczytania listów albo publikacji. Oczywiście można sobie przy tym wyobrazić, że jakiś proces zostanie sparaliżowany przez to, że strona zażąda odczytania 100 publikacji, które mają na celu podważenie jednej konkretnej opinii.
PSZ: A co ma zrobić sędzia, który musi ocenić dwa przeciwstawne poglądy?
PG: Mogę jedynie powiedzieć, że będzie musiał je wnikliwie rozważyć. Może dopuścić odczytanie wnioskowanych publikacji i poprosić biegłego, żeby się do nich ustosunkował. Biegły nadal pozostaje w końcu jedynym kodeksowym źródłem wiadomości specjalnych. W Anglii ekspertowi dodatkowo zadaje się pytanie o to, czy istnieją w nauce stanowiska przeciwne do tego, które sam reprezentuje, oraz jak bardzo one ze sobą rywalizują. To informacja, która może okazać się istotna dla sądu i dla stron. Ale zaznaczam, że na razie nie wiemy, czy taka praktyka wykształci się też w Polsce.
PSZ: Czy pana zdaniem nowa procedura karna istotnie wpłynie na sposób opiniowania przez biegłych?
PG: Wydaje mi się, że biegli zaczynają powoli uzmysławiać sobie, jak będzie wyglądało ich zadanie w procesie kontradyktoryjnym. I z moich obserwacji wynika, że niektórzy z nich wydają ostrożniejsze opinie niż do tej pory po to, aby zachować możliwość wycofania się ze swojego stanowiska. Poza tym Sąd Najwyższy w wydanym niedawno orzeczeniu uznał odpowiedzialność odszkodowawczą biegłego za opinię w sprawie cywilnej. W sprawach karnych też jest to teoretycznie możliwe.
Wyobraźmy sobie, że w dużej sprawie gospodarczej wydano nierzetelną opinię, która stała się podstawą wyroku skazującego. Skazany zostaje następnie uniewinniony i występuje o odszkodowanie od Skarbu Państwa. Powstaje wówczas pytanie, czy w takim przypadku Skarb Państwa może mieć roszczenie regresowe w stosunku do biegłego, który wydał nierzetelną opinię. Wczytując się w orzecznictwo, można zauważyć, że sądy coraz częściej zaczynają dopuszczać taką możliwość. Niewykluczone, że to wszystko przyczyni się do wyeliminowania z obiegu niekompetentnych biegłych. Ale czy będzie to oznaczać, że opiniować będą ci najlepsi z najlepszych w poszczególnych dziedzinach? Raczej mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, jak kiepsko opłacani są biegli sądowi.
PSZ: Najlepsi fachowcy będą pewnie teraz zatrudniani do pisania prywatnych kontropinii?
PG: Myślę, że to całkiem prawdopodobne, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę ograniczenia budżetowe prokuratury. Kwoty, które śledczy mogą samodzielnie wydawać na ekspertyzy, są bardzo niskie. Doskonałego przykładu tego, jak ogromną rolę może odegrać prywatna opinia w procesie kontradyktoryjnym, dostarcza sprawa O.J. Simpsona. Obrońcy sportowca wynajęli twórcę jednej z metod używanych do identyfikacji. Znając jej słabe strony, ekspert rozumiał, na co zwracać uwagę w swoich wnioskach, a adwokat wiedział, w jaki sposób zadawać pytania. To w dużej mierze dzięki temu O.J. Simpson został uniewinniony.
PSZ: Przejdźmy teraz do kwestii pozyskiwania dowodów rzeczowych. Czy istnieje potrzeba sformułowania przez Sąd Najwyższy definicji dowodu naukowego?
PG: W Polsce, czy nawet w Europie, trochę inaczej rozumiemy to pojęcie, niż definiuje się je choćby w USA. U nas często uznaje się dowód naukowy za lepszy od nienaukowego, choć wcale nie jest to zasadą. Zgodnie z amerykańskim podejściem ten pierwszy różni się od drugiego tym, że odpowiada pewnym ustalonym kryteriom i nie trzeba go analizować w każdej sprawie. Weźmy na przykład identyfikację odbitek linii papilarnych. Jeżeli takie ślady zostały znalezione na miejscu zdarzenia i są tożsame z tymi, które ma oskarżony, nie musimy wtedy cały czas udowadniać, że odbitki są niepowtarzalne, indywidualne itd. Po prostu uznajemy, że są to ślady pozostawione przez oskarżonego. Współczesna kryminalistyka pokazuje, że wiele dziedzin identyfikacji, które do tej pory uchodziły za bardzo silne, wcale nie mają naukowego uzasadnienia. Założenia powszechnie przyjmowane jeszcze kilka lat temu w świetle najnowszych odkryć okazują się teraz nadmiernie optymistyczne. Osobiście uważam, że dowód naukowy może stać się narzędziem obosiecznym. Z jednej strony podsumowuje on pewien zakres wiedzy, ale z drugiej – sądy, nadmiernie wierząc w jego wiarygodność, mogą powoływać się nań automatycznie.
PSZ: A teraz tak nie jest? Przecież opinia biegłego to ulubiony dowód większości sędziów.
PG: Fakt, jest taka tendencja. Dlatego też szkoląc sędziów, zachęcam ich, aby mieli zaufanie do poszczególnych metod identyfikacji, ale żeby jednocześnie mieli z tytułu głowy, że nie ma metody idealnej i bezdyskusyjnej, zawsze pozostaje miejsce na błąd. Zawsze może się zdarzyć, że ślad znaleziony na miejscu zbrodni został tam pozostawiony przed zdarzeniem i nie będzie, jak chciałby tego prokurator, dowodem winy.
PSZ: Jakie trendy w zakresie metod identyfikacji możemy obecnie zaobserwować?
PG: Od kilku lat obserwuje się tendencję do kwestionowania akceptowanych dotychczas założeń. Eksperci z zakresu kryminalistyki zastanawiają się, na ile przeprowadzone dotąd identyfikacje były prawidłowe. Na przykład badania DNA urosły w ostatnich dekadach do rangi kultowej dziedziny, uchodzącej za wzór naukowości. Jednak stosunkowo niewielu prawników rozumie, na czym one właściwie polegają i jakie są obecnie ich możliwości. Jeszcze kilka lat temu, kiedy specjaliści z dziedziny kryminalistyki dostawali mieszaninę krwi sprawcy i ofiary, nie potrafili rozróżniać, które DNA pochodzi od kogo. Dostępne dziś technologie pozwalają już na separowanie pojedynczych komórek oraz izolowanie z nich DNA. Teoretycznie nawet jedna komórka pozostawiona na miejscu zdarzenia może więc zostać zidentyfikowana. Z punktu widzenia naukowego to wielkie odkrycie. Ale patrząc na to od strony procesowej, może pojawić się problem. Położyła pani teraz telefon na stoliku, którego wcześniej dotykałem. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że na blacie znajduje się komórka mojego nabłonka. Przypuśćmy, że pani telefon zostanie za pewien czas znaleziony na miejscu jakiegoś zdarzenia i okaże się, że jest na nim moje DNA. Ale jaki ja mam związek z tym zdarzeniem? To, co przekonująco wygląda w serialach takich jak CSI, w praktyce nie zawsze bywa oczywiste.
Na marginesie dodam, że w Stanach Zjednoczonych ostatnio trwa żywa dyskusja na temat problemów prawnych związanych z przeprowadzeniem badań DNA i poszukiwaniem krewnych w bazach danych. Wyobraźmy sobie, że na miejscu zdarzenia znajdujemy krew i stwierdzamy, że nie należy ona do denata. Widzimy ślady walki, więc przyjmujemy, że krew może pochodzić od sprawcy. Ekstrahujemy i analizujemy DNA, ale w bazie danych nie odnajdujemy właściwego profilu. Sprawdzamy dalej i okazuje się, że połowę wyszukiwanych cech mają dwie osoby – ojciec i syn. Wiemy jednak, że jest jeszcze drugi syn. Pojawia się w tym momencie pytanie, czy mamy prawo szukać DNA krewniaczego i zbierać informacje o tej osobie, a nawet ją inwigilować?
Z innych innowacji w dziedzinie metod identyfikacji warto wspomnieć o badaniach biometrycznych, czyli identyfikowaniu człowieka na podstawie wielu różnych cech, nawet po tym, w jaki sposób się porusza czy pisze na klawiaturze. Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości będziemy też umieć odtwarzać wygląd sprawców przestępstw w oparciu o znalezione na miejscu zdarzenia DNA. Gdybyśmy potrafili zidentyfikować w genotypie cechy odpowiadające za wygląd, to dzięki ujawnionym i zabezpieczonym śladom wiedzielibyśmy np., że szukamy mężczyzny z niebieskimi oczami i wydatną żuchwą. Na razie zapewne brzmi to trochę jak science fiction.
PSZ: Czy polska kryminalistyka jest obecnie równie zaawansowana jak ta na Zachodzie?
PG: Uważam, że Polska nie odstaje od innych państw europejskich, jeśli chodzi o postępy w badaniach DNA. Niektóre polskie placówki należą do Europejskiej Sieci Instytutów Kryminalistycznych (ENFSI), która zapewnia jednolitą praktykę w tym zakresie organizacji laboratoriów na terenie Unii Europejskiej. Problem w tym, że pomimo stosowania tych samych metod na treść i formę opinii rzutują różnice w systemach prawnych. Na przykład sekcja zwłok wszędzie wykonywana jest podobnie, ale w każdym kraju regulują ten zabieg inne przepisy.
PSZ: I jakie są tego konsekwencje?
PG: Bywają zdumiewające, zwłaszcza w kontekście katastrof humanitarnych. W przypadku tsunami, w wyniku którego giną setki tysięcy osób, jednym z podstawowych problemów staje się identyfikacja zwłok. Jeden kraj sobie z tym nie poradzi, trzeba więc będzie sprowadzić ekspertów z całego świata. Wyobraźmy sobie, że wszyscy robią badania mniej więcej w ten sam sposób, ale każdy jest przyzwyczajony do innych standardów opiniowania. Mimo że eksperci uzyskają identyczne wyniki, każdy z nich sporządzi inny dokument. W jednej opinii znajdzie się stwierdzenie „na pewno”, a w drugiej „najprawdopodobniej”. To zaś może rodzić wiele problemów i prowadzić do pomyłek sądowych.
Rozmawiała Paulina Szewioła