Komentarz tygodnia
Ile w Polsce mamy władz? Teoretycznie trzy, w praktyce dwie. No bo o jakim podziale mówić, skoro projekty pisane w ministerialnych gabinetach później przedstawiane są w Sejmie jako inicjatywy grupy posłów? Ta praktyka doczekała się już własnego określenia – mówi się na to szybka ścieżka poselska.
Ale i to od pewnego czasu się zmienia. I to nie w tym kierunku, w którym powinno. Ostatnie decyzje Trybunału Konstytucyjnego udowadniają bowiem, że bliżej mu do władzy ustawodawczo-wykonawczej niż do sądowniczej, w skład której przecież teoretycznie wchodzi. Wystarczy prześledzić losy dwóch sprawy zawisłych przed TK. Obie dotyczą przepisów prawa o ustroju sądów powszechnych. Pierwsza niedawno została umorzona. Wcześniej przeleżała jednak w trybunale ponad dwa lata. Druga została wniesiona do TK w połowie marca tego roku i już – po niespełna pięciu miesiącach – doczekała się terminu rozprawy: został on wyznaczony na 1 października. Tempo, jak na TK, imponujące.
Dlaczego więc jedne sprawy czekają na ocenę konstytucyjną tak długo, że w końcu zmienia się stan prawny, co powoduje konieczność umorzenia postępowania, a inne są rozpatrywane niemal ekspresowo? Odpowiedź jest prosta – bo na szybkim rozstrzygnięciu jednej z nich rządowi zależy, a w przypadku drugiej wręcz przeciwnie.
Postępowanie umorzone dotyczyło pytania prawnego, jakie trybunałowi zadał Sąd Najwyższy. Chodziło o przepisy u.s.p. pozwalające ministrowi sprawiedliwości w pewnych przypadkach przenosić sędziów na inne miejsca służbowe bez ich zgody. Sprawa zaistniała w związku z reformą Gowina, który zlikwidował w 2013 r. 79 sądów. To była ewidentna porażka ekipy rządzącej. Na pomoc ruszył jednak prezydent. Przygotował i doprowadził do uchwalenia przez parlament noweli, która zobowiązała ministra do przywrócenia niemal wszystkich zniesionych jednostek. Dzięki temu rząd nie musiał już rakiem wycofywać się z własnej reformy. Pomocną dłoń do rządzących postanowił wyciągnąć także trybunał. Zgodnie z zasadą „ciszej nad tą trumną” postanowił poczekać, aż odkręcanie reformy się zakończy i na tej podstawie, bez niepotrzebnego rozgrzebywania starych ran, umorzył postępowanie.
Druga sprawa dotycząca u.s.p. to zupełnie inna para kaloszy. Tutaj rządzącym bardzo śpieszno, aby trybunał sprawę rozpatrzył. I nie chodzi nawet o to, jaki będzie wyrok. Ważne, żeby był. Skąd ten wniosek? Ano stąd, że sprawę konstytucyjną wszczął prezydent, decydując, że wątpliwości wobec ustawy są tak duże, iż woli, aby trybunał je rozwiał, zanim on złoży pod aktem swój podpis. Tym samym zablokował wejście w życie całej noweli. A to bardzo pokrzyżowało plany rządzących. W ustawie bowiem znalazły się zapisy, które miały odebrać od 1 czerwca 2015 r. wszystkim sędziom sądów rejonowych oraz części sędziów okręgowych kilometrówki. Resort sprawiedliwości, który liczył, że nowela przejdzie, ma teraz twardy orzech do zgryzienia. Bo kwoty należne sędziom z tego tytułu do niskich nie należą.
Czy w tej sytuacji robienie politykom wyrzutów o to, że nie przestrzegają konstytucyjnego trójpodziału władz, nie jest dziecinadą? Wszak nie od dziś wiadomo, że ryba psuje się od głowy.