Mam wrażenie, że spora część prawników (sędziów, adwokatów, radców, notariuszy, korporacja naprawdę nie ma tu znaczenia) postrzega media jako pas transmisyjny, który działa wtedy, gdy się go uruchomi, i przekazuje to, co się na niego załaduje - pisze redaktor Ewa Szadkowska.

Nie wydaje mi się, bym była/był wart zainteresowania dziennikarzy. To nie jest temat dla mediów, nie piszcie o tym. Nie zacytowali państwo wszystkich istotnych wypowiedzi, co świadczy o braku rzetelności. To jest bardzo ważna uchwała, więc należy ją wydrukować w całości...
Takie opinie słyszę (czytam) niemal codziennie. I wciąż załamuję ręce, najwyraźniej nie mogąc się przyzwyczaić do myśli, że prawnicy, którzy na każdym kroku perorują o potrzebie kroczenia z duchem czasu, są tak bardzo oderwani od rzeczywistości. A zwłaszcza od realiów, w których funkcjonują współczesne media.
Mam wrażenie, że spora część prawników (sędziów, adwokatów, radców, notariuszy, korporacja naprawdę nie ma tu znaczenia) postrzega media jako pas transmisyjny, który działa wtedy, gdy się go uruchomi, i przekazuje to, co się na niego załaduje.
Jest w planach, dajmy na to, konferencja – owszem, warto czasem wysłać zapowiedź. Nie opublikowali? Dowód, że informowanie dziennikarzy o czymkolwiek nie ma sensu (to nic, że notka prasowa drewniana, a samo wydarzenie jest imprezą zamkniętą lub taką, która zainteresuje co najwyżej garstkę uczestników). Przyszli i chcą zrelacjonować? Panika (napiszą nie to, co trzeba, i jeszcze nie daj Boże pokuszą się o jakieś wnioski lub komentarze). Napisali? Obraza majestatu (no bo jak można było przytoczyć tylko jedno zdanie z wystąpienia prezesa, który może i przemawia jak Gomułka, ale przecież to prezes, w dodatku należy jego funkcję pisać przez duże „P”, czego media z uporem nie przyjmują do wiadomości).
Prawnicy w optymistycznym wariancie dziennikarzy się boją, w najgorszym – zwyczajnie ich nie cierpią. A już na pewno nie potrafią z nimi współpracować tak, by obydwie strony na tym korzystały (jedna – budując pozytywny wizerunek swój lub swojego zawodu, druga – mając szansę przygotowania ciekawego materiału).
Przykład z ostatnich dni: pewna pani mecenas wyraziła e-mailowo niezadowolenie z wymowy artykułu, który pojawił się w serwisie Prawnik.pl. O tym, że do adresatki dotarła moja odpowiedź, przekonałam się, znajdując ją wklejoną żywcem na jednej z facebookowych prawniczych grup dyskusyjnych (oczywiście opatrzoną moimi danymi personalnymi). Stało się jasne, że tak często przywoływana w amerykańskich filmach sensacyjnych zasada „Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie” ma swoich gorących zwolenników także w Polsce.
Czy my, dziennikarze, powinniśmy zacząć ją stosować w kontaktach z prawnikami?