Z nieznanych mi powodów dziekan ostrze swojej krytyki wymierzył w członków komisji. Jego wypowiedzi zupełnie pomijają przy tym to, co legło u podstaw naszej decyzji o rezygnacji, czyli postępowanie przewodniczącego komisji – mówi adwokat Piotr Barczak, jeden z siedmiu członków komisji rewizyjnej ORA w Warszawie, którzy podali się do dymisji podczas ostatniego zgromadzenia izby.

Emilia Świętochowska: Dziekan warszawskiej ORA Paweł Rybiński powiedział, że na skutek „skrajnej nieodpowiedzialności” członków komisji rewizyjnej, których rezygnacja przesądziła o przerwaniu obrad zgromadzenia, rada będzie musiała wydać kolejne 200 tys. zł na następne dwa zgromadzenia. Czuje się Pan osobą nieodpowiedzialną?

Piotr Barczak: Nie rozumiem, dlaczego zarówno wypowiedź dziekana, jak i oświadczenie rady przesłane członkom izby, odnosi się jedynie do faktu dymisji członów komisji rewizyjnej, nie natomiast odnosi się do jej przyczyn. Dziekan swobodnie szafuje ocenami naszego postępowania, choć do chwili obecnej nie wypowiedział się publicznie na temat zachowania innych osób, które nas do rezygnacji zmusiły.

EŚ: Rozumiem, że ma Pan na myśli przewodniczącego komisji mec. Piotra Gujskiego, który – jak stwierdzono w trakcie zgromadzenia – jako sprawozdanie komisji rewizyjnej przedstawił dokument samodzielnie przez siebie sporządzony?

PB: Tak. Z nieznanych mi powodów dziekan ostrze swojej krytyki wymierzył w członków komisji. Jego wypowiedzi zupełnie pomijają przy tym to, co legło u podstaw naszej decyzji o rezygnacji, czyli postępowanie przewodniczącego komisji. Co więcej, dziekan stwierdził, że nie będzie kontynuował tego tematu na łamach prasy („Rz” z 22.03 – przyp. red.), a mimo to publicznie określa nas mianem osób nieodpowiedzialnych. My tymczasem uważamy, że złożenie rezygnacji było jedynym możliwym dla nas wyjściem w zaistniałej sytuacji. Fakt, że przewodniczący komisji, który w naszej ocenie w pierwszej kolejności ponosi odpowiedzialność za to, co się stało, nie podał się do dymisji, oznaczał dla nas brak możliwości dalszej współpracy. Nie pozostało nam więc nic innego jak zrezygnować z zasiadania w komisji i poinformować o przyczynach tej decyzji zgromadzenie.

EŚ: Czy różnice między sprawozdaniem komisji a dokumentem sporządzonym przez przewodniczącego były na tyle głębokie i fundamentalne, że nie można było dojść do porozumienia?

PB: Ta sprawa w ogóle nie musiała tak wyeskalować, gdyby tylko przewodniczący podał się do dymisji po tym, jak okazało się, że wprowadził w błąd członków komisji, a tym samym doprowadził do podważenia kardynalnej zasady jej działania, czyli kolegialności oraz osłabienia zaufania, jakim nas obdarzono w momencie wyboru. Nasze stanowisko w tej kwestii było jednoznaczne i zgodne, o czym świadczy fakt, że oprócz jednego zastępcy przewodniczącego wszyscy podali się do dymisji.

Rozmawiała Emilia Świętochowska