Margaret Thatcher, brytyjska premier, słynęła nie tylko z mocnej ręki w rządzeniu. Również z kilku wybornych bon motów. Kiedyś np. stwierdziła, że „jeśli chcesz, by coś zostało powiedziane – powierz to mężczyźnie. Jeśli chcesz, by zostało zrobione – powierz to kobiecie”.
Dziś patrząc na to, co wyrabia Sąd Najwyższy, pewnie powiedziałaby „jeśli chcesz, żeby coś zostało powiedziane – powierz to sądom. Ale jeżeli ma być zrobione – prawnikom”. Bo skoro najlepsi wśród najlepszych w środowisku prawniczym przy pisaniu wniosku do Trybunału Konstytucyjnego korzystają z pomocy prywatnej kancelarii prawnej? Stan naszej elity intelektualnej jest aż tak słaby? Nie mam problemu z tym, że prywatne firmy konsultingowe przygotowują analizy, ekspertyzy i opinie dla rządu. To powszechna praktyka, chociaż kosztowna, ale stosowana przez wiele państw. Widocznie pracownicy biur prawnych szeroko pojętej administracji rządowej nie mają do tego odpowiednich środków, predyspozycji, a może po prostu czasu. Akceptuję to.
Ale trudno pogodzić się z myślą, że Sąd Najwyższy, w którym pracują pierwsi rycerze Temidy, nie jest w stanie samodzielnie przygotować wniosku do TK. Przecież za chwilę może rozstrzygać sprawy klientów kancelarii, z którą współpracuje. Na koniec norma, która powinna być zasadą: Sąd Najwyższy, jak żona cesarza, jest poza wszelkimi podejrzeniami.