Głosowanie na kandydatów do Parlamentu Europejskiego pokazało, że nasze prawo elekcyjne, chociaż uchwalone zaledwie trzy lata temu, wymaga dziś pilnego dopasowania do wyzwań cyfrowego świata
Gdy czytelnicy serwisów informacyjnych i widzowie telewizji newsowych denerwowali się, kiedy Państwowa Komisja Wyborcza poda wyniki europejskich wyborów, to członkowie komisji z wypiekami na twarzy śledzili losy samochodów z okręgowych komisji wyborczych, które wiozły protokoły końcowe głosowań. Od momentu ich przybycia zależało, kiedy PKW będzie mogła podać ostateczne wyniki wyborów.
Samochód musi dojechać
– Czekamy na Gorzów, jest już za Poznaniem – informował nas jeden z członków PKW w poniedziałkowe popołudnie. – Przejechali już Łódź, mają kilkadziesiąt kilometrów do Warszawy – zawiadamiał ponad godzinę później.
W końcu przed 21.00 samochód z dokumentem dotarł do Warszawy do siedziby PKW. I dopiero po kolejnych czterdziestu minutach sędziowie wyszli na konferencję prasową, podając ostateczne wyniki.
Kuriozum sytuacji polegało na tym, że te dane od kilku godzin były już w komisji – przesłane drogą elektroniczną. Tyle że kodeks wyborczy wymaga, aby zostały one uwierzytelnione przez papierowe dokumenty z poszczególnych okręgowych komisji wyborczych. Dlatego, mimo że PKW wyniki już miała, musiała czekać na papierowy protokół, a potem sprawdzić, czy dane na nim zgadzają się z tymi wprowadzonymi do cyfrowego systemu. Dopiero takie uwierzytelnione dane były podstawą do ogłoszenia komunikatu przez PKW. A gdyby nie drogi ekspresowe i autostrady, to być może wyniki poznalibyśmy dopiero we wtorek. Podobnie byłoby, gdyby samochód wiozący wyniki miał stłuczkę.
Rozwiązaniem byłoby zatwierdzenie możliwości elektronicznego przekazywania protokołów do PKW i określenia sposobu ich uwierzytelnienia.
To chyba najbardziej wyrazisty dowód na to, że nasze prawo nie nadąża za rzeczywistością. I to mimo że od niedawna obowiązuje ustawa o informatyzacji administracji publicznej, która miała pomóc w depapieryzacji pracy urzędników. Jednak ta ustawa nie dotyczy papierowych protokołów wyborczych.
– Oczywiste jest, że rzeczywistość będzie zawsze wyprzedzała prawo. Dlatego nie jestem zwolennikiem nazbyt częstego zmieniania go, bo i tak ciągle będą objawiały się tego typu luki. Ale warto by było rzeczywiście przemyśleć i może kompleksowo wprowadzić większe zmiany w kodeksie wyborczym – uważa politolog Kazimierz Kik, wiceprzewodniczący Komitetu Nauk Politycznych PAN.
– Tak jest choćby z ciszą wyborczą. Sam ten instrument jest ważny i w demokracji potrzebny. Warto się przed głosowaniem wyciszyć, aby nie podejmować decyzji pod wpływem chwilowych emocji. Jednak przepisy te trudno zastosować do mediów społecznościach – wywodzi Kik i dodaje, że choć mocno przez internautów krytykowana opinia PKW, według której złamaniem ciszy może być lajkowanie na Facebooku politycznych wpisów, prawnie była uzasadniona. Niemniej jej stosowanie jest po prostu mało racjonalne.

E-głosowanie protezą

Do PKW wpłynęło kilka zawiadomień w sprawie złamania w ten sposób prawa wyborczego. Pojedyncze lajki raczej nie są kłopotem, ale można sobie wyobrazić nadużycia, np. sztab wyborczy kupujący kilkadziesiąt tysięcy polubień w trakcie ciszy wyborczej. Dlatego posłowie powinni zastanowić się nad rozwiązaniem, które nie narazi PKW na śmieszność i będzie regulowało kwestię ciszy w takich mediach, jak Facebook czy Twitter.
Przy okazji niskiej, bo wynoszącej 23,8 proc. frekwencji, wrócił też temat głosowania przez internet. Mogłoby ono być lekarstwem na nieobecność Polaków w lokalach wyborczych. Szczególnie że z niedawnego raportu rzecznika praw obywatelskich i CBOS wynika, iż taką właśnie formułę popiera 76 proc. Polaków. Z czego 44 proc. uważa, że ta metoda powinna być dostępna dla wszystkich, a 32 proc., że tylko dla osób, które mają problemy z dotarciem do lokali wyborczych. – Zapewne e-głosowanie rzeczywiście podniosłoby z lekka frekwencję wyborczą, ale nie oszukujmy się: byłaby to co najwyżej proteza, a nie lekarstwo na niskie zainteresowanie rodaków życiem politycznym i jeszcze mniejsze zaufanie do polityków. A to są główne powody absencji wyborczej – uważa Alek Tarkowski, socjolog z Centrum Cyfrowego Projekt: Polska.