Przez niedopatrzenie wymiaru sprawiedliwości inwestor będzie musiał ponownie bronić swoich racji w procesie. I to mimo, że raz już wygrał.
Powaga rzeczy osądzonej (res iudicata) / Dziennik Gazeta Prawna
Marcin Nosiński, radca prawny, partner w firmie prawniczej LSW / Dziennik Gazeta Prawna
Realizacja umowy o roboty budowlane to proces z którym wiąże się duże ryzyko. Nic dziwnego, że inwestorzy, wykonawcy i wspierające ich instytucje finansowe próbują je zminimalizować. W praktyce zdarzają się jednak sytuacje, gdy uprawnienie wykonawcy do przelewu roszczeń na bank spędza deweloperom sen z oczu.

Sytuacja typowa

Gdy inwestor zawiera umowę o roboty budowlane z wykonawcą, zazwyczaj żąda, by ten przedłożył gwarancję bankową dobrego wykonania robót. Wykonawca zwraca się do swojego banku o wystawienie takowej, a bank w zamian za jej wystawienie żąda przelania na siebie roszczeń przedsiębiorcy o wynagrodzenie za wykonane prace. To sytuacja typowa, ale w praktyce pojawiają się problemy, gdy na ostatnim etapie inwestycji generalny wykonawca nie jest w stanie jej dokończyć i inwestor rezygnuje z jego usług.
Z takim stanem rzeczy musi właśnie zmierzyć jeden z warszawskich deweloperów.
– Dla inwestora działającego na rynku usług budowlanych nie jest niczym nadzwyczajnym udział banku jako jednego z partnerów dużego projektu. W praktyce rola trzeciego partnera kontraktu – instytucji finansowej – ujawnia się tam, gdzie zaczynają się problemy. Niestety nasze doświadczenie pokazuje, że mechanizmy zabezpieczeń bankowych, w swej istocie jak najbardziej słuszne, często uderzają nie w tę stronę kontraktu, w którą powinny – wskazuje Waldemar Ślęczka, prezes zarządu Rezydent SA.
I opisuje przypadek, w którym spór pomiędzy inwestorem a generalnym wykonawcą z tytułu niewykonania umowy znajduje swój finał w sądzie, a ten orzeka z korzyścią dla inwestora. Po czym, po ogłoszeniu upadłości wykonawcy inwestor zostaje pozwany o tę samą sporną kwotę wraz z gigantycznymi odsetkami przez bank, który udzielał gwarancji. I tym razem sąd orzeka, że... zapłata się jednak należy.

Jak to możliwe?

– W kontraktach budowlanych bardzo często jako zabezpieczenie wykorzystywana jest cesja wierzytelności wykonawcy o zapłatę wynagrodzenia. Cesja służy zabezpieczeniu kredytu udzielonego wykonawcy w związku z realizacją kontaktu albo zabezpieczeniu gwarancji bankowej udzielonej na zlecenie wykonawcy – wskazuje dr Jan Wszołek, adwokat z kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.

Umowa odpowie

Prawnik tłumaczy, że w praktyce umowa cesji na zabezpieczenie przyjmuje postać umowy warunkowej. Może być to umowa zawierająca warunek rozwiązujący, zgodnie z którą cedent (wykonawca) przelewa na bank (cesjonariusza) wierzytelność do inwestora, a w momencie, kiedy kredyt zostanie spłacony albo gwarancja bankowa wygaśnie, następuje powrotny przelew wierzytelności na cedenta. W momencie zawarcia umowy przelewu następuje zatem skutek rozporządzający – wykonawca przestaje być wierzycielem, a staje się nim bank. Taka też konstrukcja umowy przelewu na zabezpieczenie występuje najczęściej w praktyce.
Jest jednak również możliwa i inna konstrukcja – przelew wierzytelności na zabezpieczenie pod warunkiem zawieszającym. W przypadku tego rodzaju umowy skutek rozporządzający – w postaci przeniesienia wierzytelności na bank – ma miejsce dopiero w przypadku, gdy ziści się określony w umowie warunek – na przykład nie zostanie spłacona rata kredytu. Przy tej konstrukcji wierzycielem pozostaje wykonawca, a bank staje się nim dopiero z chwilą ziszczenia się warunku.
– Konstrukcja umowy przelewu wierzytelności ma kluczowe znaczenie dla oceny uprawnienia powoda (legitymacji) do występowania z powództwem. O legitymacji czynnej decyduje zawsze treść stosunku prawnego będącego podstawą żądania – dodaje mecenas Wszołek.

Rzecz osądzona?

Jego zdaniem w opisywanej sytuacji wykonawca nie był legitymowany czynnie do wszczęcia sprawy o zapłatę wynagrodzenia, gdyż przed złożeniem pozwu doszło do zawarcia umowy przelewu i przeniesienia wierzytelności na bank. Tym samym sąd, rozpoznając powództwo wykonawcy, powinien je oddalić z uwagi na brak legitymacji czynnej inwestora, nie badając szczegółowo zasadności roszczenia. Uprawnionym wierzycielem był już bowiem bank.
– Jeśli w toku postępowania sądowego się okazuje, że powód (w naszym przypadku wykonawca) nie posiada legitymacji czynnej, sąd na jego wniosek może zawiadomić osobę, która powinna występować w sprawie w charakterze powoda (bank) o toczącym się postępowaniu, aby dać jej możliwość wstąpienia do sprawy. Czyni to za zgodą dotychczasowego powoda i pozwanego (tutaj: inwestora). W przypadku braku takiego wniosku lub zgody powództwo musi zostać oddalone – twierdzi dr Jerzy Kopyra, radca prawny, prezes zarządu Akademii Prawa Budowlanego.
Merytoryczne rozpoznanie sprawy przez sąd nie oznacza jednak – zdaniem prawników – że z powództwem nie może wystąpić później również właściwy wierzyciel – bank.
– W zaprezentowanym stanie faktycznym nie można mówić o powadze rzeczy osądzonej, stanowiącej podstawę do odrzucenia pozwu, a zatem zakończenia postępowania sądowego. Z powagą rzeczy osądzonej mamy do czynienia jedynie wtedy, gdy w sprawie już osądzonej prawomocnym wyrokiem oraz w sprawie później wniesionej mamy do czynienia z tym samym roszczeniem i tymi samymi stronami – wyjaśnia mecenas Kopyra.
– Jedynie w przypadku, gdyby przeniesienie wierzytelności na bank nastąpiło już po doręczeniu inwestorowi pozwu złożonego przez wykonawcę, to wydany w sprawie prawomocny wyrok mógłby zostać uznany za skuteczny także wobec banku – wtóruje Jan Bagatela, radca prawny w kancelarii Schoenherr.
Taka sytuacja nie miała jednak miejsca.
– Sąd może więc badać sprawę na nowo i dojść do innych wniosków niż w poprzednim postępowaniu – puentuje mecenas Wszołek.
Dla dewelopera oznacza to, że mimo wygranego już raz procesu będzie musiał ponownie bronić swoich racji.

Nie ma dwóch orzeczeń w tej samej sprawie

Brak mechanizmu przewidującego odrzucenie przez sąd w opisywanej sprawie późniejszego pozwu banku w żadnym wypadku nie oznacza, że sąd ma uprawnienie do ponownego rozpatrywania sprawy merytorycznie. Jedynie jeżeli w pierwszej sprawie postępowanie sądu ograniczone byłoby do stwierdzenia braku legitymacji czynnej powoda, np. właśnie na skutek wcześniejszego zbycia przez niego roszczenia i podniesienia tylko takiego zarzutu przez pozwanego, w drugim postępowaniu sąd byłby uprawniony badać wszelkie inne okoliczności dotyczące zasadności pozwu.
Jednakże w przypadku, gdy w pierwszym procesie sąd oddalił powództwo z jakichkolwiek innych przyczyn niż wyłącznie brak legitymacji czynnej powoda (np. z powodu jego niezasadności, nieudowodnienia, przedawnienia etc.), to jest zupełnie niedopuszczalne (jako naruszające art. 365 par. 1 k.p.c.), by inny sąd ponownie badał te okoliczności. Powołany przepis stanowi, że prawomocne orzeczenie wiąże także inne sądy. Nie można więc opisanym wyżej tokiem działania podważać rozstrzygnięcia wydanego przez sąd. Zmiana orzeczeń może nastąpić tylko w trybie przewidzianym przez kodeks, a ponowne orzekanie (i w dodatku odmienne rozstrzygnięcie) narusza tę zasadę. To tak, jakby nie istniały w ogóle reguły rządzące środkami odwoławczymi, skargą kasacyjną czy postępowaniem wznowieniowym, gdyż wystarczyłoby przenieść takie (niezasadne, więc nieistniejące) roszczenie, np. między swoimi spółkami (któż inny chciałby takie roszczenie kupić?), i każde niekorzystne prawomocne orzeczenie można byłoby pozbawić mocy prawnej, szukając ponownie swojej szansy.