Przepisy dotyczące dobrowolnego poddania się karze i skazania bez rozprawy są co do zasady dobre. W ich stosowaniu zawodzą jednak ludzie: podatni na presję statystyki, skłonni do ułatwień i dróg na skróty.
Konsensualne sposoby zamykania spraw karnych / DGP
Dobitnym przykładem jest sprawa Marcina P., właściciela Amber Gold. W lipcu 2010 roku jeden z pomorskich sądów skazał go za wyłudzenie prawie 60 kredytów bankowych na 2,5 roku więzienia w zawieszeniu na 5 lat. Marcin P. wnosił o dobrowolne poddanie się karze, co zaakceptował prokurator, a następnie sąd.
Nikt nie wziął pod uwagę, że skazany miał już na koncie kilka wyroków.

Po co przepis

Instytucja dobrowolnego poddania się karze została uregulowana w art. 387 kodeksu postępowania karnego jako jeden z konsensualnych – a więc uzgodnionych przez strony – sposobów zakończenia postępowań. Zgodnie z nią, do chwili zakończenia pierwszego przesłuchania wszystkich oskarżonych na rozprawie głównej, oskarżony, któremu zarzucono występek, może złożyć wniosek o wydanie wyroku skazującego i wymierzenie określonej kary bez przeprowadzania postępowania dowodowego.
– Sąd może uwzględnić ten wniosek, gdy okoliczności popełnienia przestępstwa nie budzą wątpliwości i cele postępowania zostaną osiągnięte mimo nieprzeprowadzenia rozprawy w całości. Uwzględnienie takiego wniosku jest możliwe jedynie, gdy nie sprzeciwia się temu prokurator ani pokrzywdzony – wyjaśnia Zbigniew Krüger z kancelarii Krüger & Partnerzy Adwokaci i Radcy Prawni.
Skazanie bez rozprawy to mechanizm podobny, uregulowany w art. 335 k.p.k. Dotyczy przestępstw mniejszego kalibru: występków zagrożonych karą nieprzekraczającą 10 lat pozbawienia wolności.
– W takich sprawach również, o ile okoliczności popełnienia przestępstwa nie budzą wątpliwości, a postawa oskarżonego wskazuje, że cele postępowania zostaną osiągnięte, możliwe jest umieszczenie w akcie oskarżenia wniosku o wydanie wyroku skazującego i orzeczenie uzgodnionej z oskarżonym kary lub środka karnego – tłumaczy Jarosław Cholewa, prawnik w kancelarii Kaczor, Klimczyk, Pucher, Wypiór.

Obejście prawa

Problem jednak w tym, że czasem nikt nie bada owej postawy oskarżonego, a sprawę chce po prostu jak najszybciej odłożyć na półkę jako załatwioną.
– Niewątpliwie wnioski o skazanie bez przeprowadzenia rozprawy i o dobrowolne poddanie się karze stanowią dla prokuratora i sądu sygnał, że sprawę będzie można szybko zamknąć, nie przeprowadzając całego postępowania dowodowego. W praktyce mamy więc do czynienia z polowaniem na numerek: sprawca złapany, ukarany, i z głowy. Przykładowo wobec pijanych kierowców art. 335 k.p.k. jest notorycznie nadużywany – uważa dr Marcin Warchoł, wicedyrektor Instytutu Prawa Karnego na Uniwersytecie Warszawskim.
Dodaje, że spotkał się z wieloma sprawami, w których złapany za jazdę po pijanemu jedyny żywiciel rodziny wnosił o skazanie bez rozprawy.
– Gdy zależało mu na zachowaniu prawa jazdy, bo był np. kierowcą w piekarni, prokurator proponował, że zamiast odebrania uprawnień do jazdy samochodem orzeczony zostanie zakaz prowadzenia traktora czy roweru (przepisy bowiem mówią jedynie o obligatoryjnym orzeczeniu zakazu prowadzenia pojazdów). Dzięki temu zadowolony był i kierowca, który nadal mógł wykonywać zawód, i prokurator, który mógł szybko zakończyć sprawę. Tylko że zdaniem Sądu Najwyższego jest to obejście prawa – wyjaśnia dr Warchoł.



Byle do przodu

Również inni prawnicy wskazują, że przepisy dotyczące konsensualnych sposobów zakończenia spraw karnych mogą stwarzać pole do nadużyć.
– Można wyobrazić sobie sytuację, gdy prokurator kieruje wniosek do sądu w trybie art. 335 k.p.k, mimo świadomości braków w postępowaniu przygotowawczym, wierząc w wyjaśnienia podejrzanego, ale jednocześnie ich nie weryfikując. A sąd, skoro oskarżony się przyznaje, zgadza się na dobrowolne poddanie się karze czy skazanie bez rozprawy, nie zagłębiając się w sprawę – potwierdza dr Wojciech Jasiński z katedry postępowania karnego Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jego zdaniem, trudno jedna mówić o powszechności tej praktyki, choć przyznaje, że dla wielu sędziów i prokuratorów może to być kusząca droga na skróty.
– Na ogólną liczbę ponad 800 tys. spraw rocznie tylko niecałe 100 tys. to śledztwa, a więc te sprawy, które prowadzi prokurator. Reszta to dochodzenia policji, o których wszczęciu nie musi nawet wiedzieć – wskazuje Jasiński.
– Nad takimi sprawami jego nadzór bywa iluzoryczny. Często to policja konsultuje z oskarżycielem, czy warunki przedstawione oskarżonemu są dla niego do zaakceptowania. Finalnie prokurator widzi całą sprawę dopiero, gdy policja przesyła mu akta postępowania i wstępny projekt aktu oskarżenia. Wtedy staje przed alternatywą, czy w sytuacji, gdy ma 100 dużych spraw powinien odłożyć je na bok, by dokładnie przeanalizować przesłane akta w sprawach drobniejszych – dopowiada prawnik.
Pokusa, by dokumenty przesłane przez policję po prostu zaakceptować, jest więc duża.
– Jeżeli w danej sprawie nie ma pokrzywdzonych, jest spora szansa, że wyrok nie zostanie zaskarżony. Statystyki pokazują bowiem, że sprawy kończące się w trybie konsensualnym prawie nigdy nie są zaskarżane; apelacja pojawia się niemal incydentalnie – dodaje ekspert.
Tym bardziej że w postępowaniu prowadzonym w trybie art. 335 k.p.k. (skazanie bez rozprawy) w chwili uzgadniania wymiaru kary nie jest wymagane wyrażenie zdania przez pokrzywdzonego.

Na korzyść ofiary

To jednak ma się wkrótce zmienić. Do Komitetu Stałego Rady Ministrów trafił już projekt przygotowanej przez Komisję Kodyfikacyjną Prawa Karnego nowelizacji procedury karnej, przewidujący m.in. poszerzenie zastosowania trybów konsensualnych. Nowela daje pokrzywdzonemu uprawnienie do wniesienia sprzeciwu w sytuacji, gdy oskarżony składa wniosek o skazanie bez rozprawy.
– Zmiana ta zasługuje na uznanie, tym bardziej że stanowi realizację postulatu zgłaszanego już od dłuższego czasu w doktrynie. Rozwiązanie to ujednolica zasady stosowane w ramach trybów konsensualnych, brak sprzeciwu pokrzywdzonego jest bowiem warunkiem dobrowolnego poddania się odpowiedzialności karnej – wyjaśnia Jasiński.
Jego zdaniem, jednak nie można pominąć, że deklarowany przez Komisję Kodyfikacyjną Prawa Karnego cel, którym jest „usprawnienie i przyspieszenie postępowania, dzięki stworzeniu prawnych ram szerszego wykorzystania konsensualnych sposobów zakończenia postępowania karnego” niekoniecznie koresponduje z przyznaniem pokrzywdzonemu prawa do zablokowania skazania oskarżonego na uzgodnionych z prokuratorem warunkach.
– Choć badania nad funkcjonowaniem porozumień procesowych wskazują, że pokrzywdzeni często nie stawiają się na posiedzenia z art. 335 k.p.k. (tak jest w ok. 80 proc. badanych spraw), to warto zauważyć, że dzieje się tak dlatego, że w wielu przypadkach w tym trybie rozpoznawane są przestępstwa bez ofiar (w szczególności prowadzenie pojazdów w stanie nietrzeźwości).
Zauważyć należy jednak, że dużą grupę spraw rozstrzyganych w trybach konsensualnych stanowią przestępstwa przeciwko mieniu. Nie można zatem wykluczyć, że sprzeciw pokrzywdzonego może spowodować, że części z nich nie uda się zakończyć konsensualnie – argumentuje.
Zdaniem prawników, innych zmian nie należy wprowadzać. Problem z konsensualnymi trybami tkwi bowiem w mentalności przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, a nie w przepisach.
– Instytucje te są bardzo pożyteczne z punktu widzenia ekonomi procesowej: przyśpieszają procedowanie i zmniejszą wydatki Skarbu Państwa – podkreśla dr Joanna Kosińska-Wiercińska, adwokat.
Ale eksperci wskazują też zagrożenia.
– Niedopuszczalne jest, gdy sąd i prokurator podchodzą bezrefleksyjnie do wniosku o skazanie bez rozprawy w sytuacji, gdy oskarżony nie ma obrońcy.
Zdarzają się sytuacje, w których policja wykorzystuje niedoświadczenie, niedoinformowanie, a często też strach podejrzanego, do wywarcia na nim decyzji o poddaniu się karze.
W takiej sytuacji sąd powinien zawsze procedować ostrożniej – dodaje mecenas Krüger.