Przeprosin i 15 tys. zł zadośćuczynienia za straty moralne domaga się 84-letni mężczyzna od dwóch stołecznych banków, w których nie pozwolono mu skorzystać z toalety. Pozwane banki chcą oddalenia jego pozwu; twierdzą, że nie naruszyły dóbr osobistych.

Precedensowy proces cywilny w tej sprawie prowadzi Sąd Okręgowy w Warszawie. Istotą procesu jest kwestia prawna, czy bank - jako instytucja użyteczności publicznej - ma obowiązek udostępniania toalety, jak mówi prawo budowlane oraz czy jej nieudostępnienie może być naruszeniem dóbr osobistych, takich jak godność. Przedstawiciele pozwanych banków podkreślają, że świadczą usługi finansowe, a nie prowadzą publicznych toalet, choć pracownicy mogą udostępniać klientom toalety służbowe na ich prośbę.

Powód to 84-letni dziś Józef Głuchowski, mieszkaniec stolicy, powstaniec warszawski i emerytowany inżynier budownictwa (specjalizacja: urządzenia sanitarne). W październiku 2009 r. poszedł on do dwóch banków mających siedzibę w tzw. Błękitnym Wieżowcu w Warszawie. Przy bankowych okienkach spędził ponad godzinę. W pewnym momencie poprosił o możliwość skorzystania z toalety. Odmówiono mu, uzasadniając, że publicznej toalety w banku nie ma, a do pracowniczej pójść nie może. Odesłano go do toalety w restauracji albo na pobliskiej stacji metra.

Podczas wtorkowego przesłuchania przez sąd Głuchowski powiedział, że wcześniej w tych bankach były ubikacje - jedna zwykła, druga dla inwalidów, z której wiele razy korzystał. "A tu nagle - zlikwidowali, zrobili schowek gospodarczy. Mówię tym pracownikom, że +już muszę+ - a tu drwiny, śmiechy" - relacjonował. Dodał, że w końcu otwarto mu odpowiednie pomieszczenie, w którym nie było jednak światła.

"Tam dopadł mnie straszny stres. W czasie wojny byłem przez pewien czas zasypany w gruzach i zaczęło mi się wydawać, że znów jestem w tych gruzach. Efekt był taki, że pobrudziłem sobie ubranie. Wyszedłem załamany. Nawet nie mogłem wrócić autobusem do domu, bo okropnie cuchnąłem" - mówił mężczyzna, który do dziś leczy się z wojennej traumy. Postanowił walczyć o dostępność toalet w instytucjach publicznych, jakimi są banki. Zrezygnował też z usług jednego z banków.

Według jego pełnomocnika, mec. Jolanty Strzeleckiej, mężczyzna pisał do obu banków, że Prawo budowlane stanowi, iż bank to instytucja publiczna. "Odpowiedzi były obcesowe. Kwestionowano, czy w ogóle byłem klientem banku, a potem napisano, że bank nie prowadzi toalety, lecz +świadczy usługi finansowe+ i odesłano mnie do metra" - mówił Głuchowski.

"Mówienie staremu schorowanemu człowiekowi, że ma iść do toalety na stacji metra, jest uwłaczające; to kpina ze starości i niepełnosprawności" - dodał. Tym tłumaczy żądania pozwu: przeprosiny w prasie i wpłatę po 7,5 tys. zł zadośćuczynienia za upokorzenie od banków PKO BP i Pekao S.A, a także umożliwienie korzystania z toalet.

Pozwane banki chcą oddalenia powództwa, argumentując, że nie naruszono dóbr osobistych powoda, bo nikt go nie obraził. W wystąpieniach przed sądem adwokaci banków podnosili, że "żaden z przepisów prawa nie nakłada na instytucje finansowe, jakimi są banki, obowiązku prowadzenia toalet dla klientów". Mówili zarazem, że "współczują powodowi". Powód replikował, że incydent nagrały kamery i "można obejrzeć, jak zachowali się wtedy pracownicy banków".

Głuchowski dopuszcza ugodę, ale pod jednym warunkiem: "że otworzą ubikacje". "Nie można gwarantować, że w każdej filii banku będzie toaleta" - mówią adwokaci banków.

Strona powodowa chce, by sąd przesłuchał świadków z banków oraz członków rodziny powoda. Banki są przeciwne wszelkim wnioskom dowodowym powoda; według ich adwokatów "ci świadkowie nie mają związku z istotą sporu". Proces odroczono do 14 lutego, gdy mają zeznawać świadkowie z banków.

Zanim złożono pozew, Głuchowski zawiadomił prokuraturę, inspekcję sanitarną i nadzór budowlany, który kontrolował siedziby obu banków. Banki oświadczyły, że nie mają publicznych toalet ze względów bezpieczeństwa (sąsiedztwo Żydowskiego Instytutu Historycznego, metra i władz stolicy) oraz dlatego, że korzystali z nich bezdomni i narkomani. "Sanepid na tym poprzestał, ale nadzór budowlany stwierdził, że publiczna toaleta powinna być dostępna" - mówiła mec. Strzelecka.

Śródmiejska prokuratura najpierw odmówiła wszczęcia śledztwa, ale mężczyzna odwołał się do sądu, który nakazał wznowić postępowanie. Po wznowieniu prokuratura uznała, że sprawa dotyczy naruszenia Prawa budowlanego, a to zadanie dla policji - i na tym działania zakończyła.

Publicznych toalet w bankach w Błękitnym Wieżowcu nie ma do dziś.