PiS przygotował projekt specustawy, na mocy której głosować korespondencyjnie mogliby wszyscy wyborcy.
Nie przesądzono w nim, czy do wyborów prezydenckich dojdzie 10 maja. Poselski projekt pojawił się na stronach sejmowych wczoraj wieczorem. Idzie dalej niż poprawka PiS do rządowej tarczy antykryzysowej, która zakładała, że korespondencyjnie mogliby głosować tylko wyborcy objęci kwarantanną oraz osoby w wieku 60+.
Projekt nie precyzuje konkretnych terminów, sposobu przygotowania i postępowania z pakietami do głosowania korespondencyjnego. Te decyzje miałyby zapaść na późniejszym etapie, np. w drodze rozporządzenia wydanego przez ministra aktywów państwowych (w porozumieniu z ministrem zdrowia, ministrami: spraw wewnętrznych i administracji oraz PKW) oraz uchwałą Państwowej Komisji Wyborczej.
„Ponieważ nadrzędnym obowiązkiem państwa jest umożliwienie uprawnionym obywatelom udziału w wyborach powszechnych, niezbędne jest stworzenie odpowiedniego mechanizmu uwzględniającego panujące warunki pandemii” – argumentują autorzy projektu. Podkreślają też, że „projektowane przepisy znajdą zastosowanie jednorazowo, tj. wyłącznie do wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych na 2020 r.”. W praktyce więc takie rozwiązania miałyby działać, nawet jeśli głosowanie zostałoby przesunięte na kolejne miesiące tego roku. Tak by się mogło zdarzyć, gdyby np. rząd zdecydował się na wprowadzenie stanu klęski żywiołowej. Mimo tego politycy rządzący traktują zgłoszenie projektu jako trzymanie się Nowogrodzkiej pomysłu doprowadzenia do wyborów w terminie zarządzonym przez marszałek Witek. Sama marszałek oświadczyła wczoraj w orędziu, że wprowadzenie stanu nadzwyczajnego tylko po to, by przełożyć wybory, jest złamaniem konstytucji.
To sygnał wysyłany w momencie, gdy z różnych stron ekipy rządzącej, ale także z samej partii słychać, że przeprowadzenie wyborów 10 maja będzie niemożliwe. ‒ To ruch prezesa pokazujący, kto tu decyduje ‒ mówi jeden z naszych rozmówców z obozu władzy. Jarosław Kaczyński jest konsekwentny, w wywiadzie dla RMF sprzed kilkunastu dni mówił nawet o pomyśle chodzenia do osób w kwarantannie z urnami, by mogły oddać głos. Pomysł incydentalnego powszechnego głosowania korespondencyjnego, wobec którego PiS zawsze był sceptyczny, to realizacja tej idei w praktyce. Miałoby to rozstrzygnąć pojedynek o prezydenturę, gdy przewagę ma Andrzej Duda.
W PiS pojawiają się jednak obawy, że nawet jeśli do wyborów w terminie by doszło i prezydent by je wygrał, to jego mandat będzie słaby. A to może zagrozić stabilności całego obozu władzy. Porozumienie Jarosława Gowina postawiło PiS warunek: wokół tych zmian musi być ponadpolityczna zgoda, tzn. projekt musi poprzeć zarówno większość sejmowa, jak i senacka. To zresztą warunek dla gowinowców dość wygodny, bo ostatecznie opozycja senacka może zablokować przepisy na 30 dni. Wówczas na wdrożenie tych zmian w życie zwyczajnie zabrakłoby czasu. Inna sprawa, jeśli wybory zostaną jednak przesunięte.
Co o projekcie mówią eksperci? Mają mnóstwo wątpliwości. ‒ Dwa tygodnie temu w Bawarii odbyły się wybory, w których oddano korespondencyjnie 70 proc. głosów. Jeśli podobnie będzie w Polsce, a frekwencja wyniosłaby 18 mln osób, to mówilibyśmy o 12 mln głosujących zdalnie ‒ mówi socjolog polityki Jarosław Flis. Zwraca też uwagę na ograniczone zdolności operacyjne poczty, na której barkach spoczywałby obowiązek dostarczenia i odebrania pakietów wyborczych. ‒ Poczta Polska ma 7,5 tys. placówek. To oznacza, że na jeden przeciętny urząd pocztowy wypadać będzie 1600 pakietów do przygotowania i rozesłania w dwie strony w ciągu dwóch tygodni ‒ podlicza ekspert.
Na tym nie koniec wątpliwości. Projektodawcy przekonują, że ich regulacje nie spowodują skutków finansowych dla budżetu państwa i jednostek samorządu terytorialnego. ‒ Papier wszystko przyjmie. To jakieś szczyty absurdu, wyższy stan świadomości ‒ kwituje ten zapis Jarosław Flis.
Uwagę zwraca też projektowany art. 7 specustawy. Zgodnie z nim w tegorocznych wyborach prezydenckich PKW może określić „inne warunki powoływania obwodowej komisji wyborczej” niż dotychczasowe, które mówią, że w owych komisjach zasiada od 7 do 13 członków. Wygląda to na zabezpieczenie przed sytuacją, w której nie udałoby się skompletować minimalnych składów.
Eksperci zwracają uwagę na ograniczone zdolności operacyjne poczty