Sytuacja zagrożenia epidemicznego wokół nastraja do refleksji o naszej procedurze cywilnej w kategoriach zdrowotnych.
Sercem zdrowej procedury jest jej sprawiedliwość rozumiana jako gwarancja rzetelnego procesu, a rzetelność procesu ściśle zależy m.in. od mechanizmów mających realizować konstytucyjną zasadę dwuinstancyjności postępowania.
Tymczasem wiele wskazuje na to, że przebudowa mechanizmów działania postępowań odwoławczych (dokonana nowelizacją kodeksu postępowania cywilnego z 4 lipca 2019 r.) wydatnie ograniczyła dwuinstancyjność w dotychczasowym kształcie polegającą – co do zasady – na tym, że sądem odwoławczym był sąd wyższego szczebla, którego rolą było w pełni samodzielne, merytoryczne i bezpośrednie rozpoznanie sprawy celem poprawienia ewentualnych błędów sądu niższego szczebla.
Być może wspomniana przebudowa przyczyni się do szybszego „załatwiania” spraw, ale na pewno nie do ich pełnego (a więc rzetelnego i sprawiedliwego) rozpoznania.
Zmniejszyła się realna dostępność środków zaskarżenia, m.in. dlatego, że zniknęła możliwość wniesienia apelacji lub zażalenia bez uprzedniego złożenia wniosku o doręczenie orzeczenia z uzasadnieniem (teraz niezłożenie wniosku w siedmiodniowym terminie w ogóle wyklucza zaskarżenie orzeczenia).
Pojawiła się konieczność określenia zakresu żądanego uzasadnienia (przy czym wykluczone stało się zaskarżenie orzeczenia w zakresie szerszym pod rygorem odrzucenia „nadmiaru” środka zaskarżenia jako niedopuszczalnego), a także opłacenia wniosku.
Zażalenie na postanowienie o odrzuceniu zażalenia przestało być zażaleniem dewolutywnym, a stało się zażaleniem „poziomym”, tj. do innego składu tego samego sądu, który postanowienie wydał. Co gorsza, „poziome” stało się zażalenie na postanowienia o odrzuceniu apelacji! To samo dotyczy zażaleń na postanowienia dotyczące zabezpieczenia roszczeń, a więc bez wątpienia kwestii o dużym ciężarze gatunkowym.
Wprowadzono dodatkowe warunki formalne, które musi spełnić apelacja (np. w zarzutach co do podstawy faktycznej rozstrzygnięcia teraz należy wskazać fakty ustalone przez sąd I instancji niezgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy). Radykalnie rozszerzono możliwość rozpoznania apelacji na posiedzeniu niejawnym (zamiast na rozprawie) i dopuszczono możliwość zlecania przez sąd II instancji przeprowadzenia dowodu przez sędziego wyznaczonego (odstępstwo od zasady bezpośredniości).
To tylko niektóre przykłady rozwiązań, które oddaliły nas zarówno od modelu apelacji pełnej (a przybliżyły do modelu apelacji ograniczonej, której celem nie jest całościowe rozpoznanie sprawy, tylko kontrola wyroku sądu I instancji), jak i od klasycznego modelu postępowania zażaleniowego (przez jego „spłaszczenie” w wyniku niebywałego awansu zażalenia „poziomego”, które trudno przecież uznać za realny środek odwoławczy).
Zestawienie ich z innymi nowościami rodzi obawy o stan zdrowia naszej procedury. Bo jakże się nie martwić, jeżeli zasadą procesową staje się coś, co wcześniej było absolutnie nie do pomyślenia, bo wiązało się z nieważnością postępowania? Mam tu na myśli wprowadzenie reguły, że – w razie uchylenia wyroku i przekazania sprawy sądowi I instancji do ponownego rozpoznania – sprawę rozpoznaje się w tym samym, co poprzednio, składzie (co oznacza zerwanie z tradycyjnym założeniem, że sędziego ponownie rozpoznającego „własną” sprawę nie można postrzegać jako obiektywnego). A jak wprowadzenie tej reguły ma się do faktu, że – w wyniku tej samej nowelizacji – wskazania co do dalszego postępowania (wyrażone w uzasadnieniu sądu II instancji) nie wiążą sądu I instancji ponownie rozpoznającego sprawę? A do faktu, iż utrzymano zasadę, że w razie uchylenia wyroku przez SN (w postępowaniu kasacyjnym) o przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania, sąd rozpoznaje ją w innym składzie?
Mam nadzieję, że i na te wirusy pojawią się szczepionki.