Europejskie regiony przestrzegają, by planowane powiązanie funduszy europejskich z praworządnością nie uderzyło we władze lokalne.
Olgierd Geblewicz, marszałek woj. zachodniopomorskiego, prezes Związku Województw / DGP
Chodzi o rozporządzenie przygotowywane na kolejną siedmiolatkę, które ma pozwolić na zablokowanie wypłat z unijnej kasy dla kraju nieprzestrzegającego zasad praworządności. Ale – jak podkreślił Komitet Regionów we wczoraj przyjętej opinii – zmniejszenie środków UE przeznaczonych dla władz lokalnych może okazać się sankcją dla tych, którzy nie są odpowiedzialni za naruszenia zasad praworządności. Regiony boją się, że to one mogą zostać ukarane za grzechy władzy centralnej. Co więcej, zablokowanie środków może być postrzegane przez obywateli jako nieuzasadniona kara, bo nie będzie się ona wiązać z konkretnymi naruszeniami w ramach finansowanych projektów.
Chociaż rozporządzenie będzie dotyczyć wszystkich krajów członkowskich, to wiadomo, że największe obawy może ono budzić wśród polskich odbiorców eurofunduszy w związku z toczonym sporem o zmiany w sądownictwie.
W Polsce w tej perspektywie za 60 proc. wszystkich funduszy odpowiada rząd. 40 proc. jest w rękach samorządów.
Komitet Regionów skupia samorządowców ze wszystkich krajów członkowskich UE. Polska delegacja w obecnej kadencji liczy 21 członków: marszałków województw, burmistrzów i prezydentów miast, radnych. Jako organ doradczy KR opiniuje ważne z punktu widzenia samorządów propozycje legislacyjne.
Powiązanie pieniędzy z oceną praworządności ma obowiązywać od 2021 r. wraz z nowym budżetem, który obecnie jest negocjowany przez kraje członkowskie. Zgodnie z propozycją kurek z eurofunduszami będzie mógł zostać zakręcony na wniosek KE przez same kraje członkowskie, które będą podejmować decyzję odwróconą większością kwalifikowaną w Radzie UE – to oznacza, że Rada będzie mogła odrzucić wniosek o zablokowanie funduszy dla danego kraju głosami 15 państw.
Olgierd Geblewicz, marszałek woj. zachodniopomorskiego, prezes Związku Województw
Europejskie regiony są za powiązaniem środków europejskich z praworządnością co do zasady. Ale mają też wątpliwości.
Jestem wdzięczny, że moi koledzy z Włoch, przygotowując tekst opinii Komitetu Regionów, podkreślili, by mechanizm powiązania środków z praworządnością na końcu drogi nie okazał się karą dla mieszkańców. Jeśli praworządność narusza rząd, to on i tylko on powinien za to odpowiadać. A może być tak, że skutki będą odczuwać zwykli ludzie. Co więcej, wyobrażam sobie, że rząd może wykorzystywać tę sytuację i oskarżać UE o zabieranie pieniędzy. Stąd już tylko krok do wywołania wrażenia, że zmniejszenie funduszy jest nieuzasadnioną sankcją. To droga donikąd.
Jak zatem powinno zostać to rozwiązane?
Z naszego samorządowego punktu widzenia KE powinna rozważyć zwiększenie dystrybucji pieniędzy przez samorządy regionalne. Wówczas zmniejszałaby się pula środków europejskich zarządzanych przez rząd i ich strumień zostałby bezpośrednio skierowany do regionów.
Dotychczas za 40 proc. funduszy europejskich odpowiadały samorządy, za resztę - rząd. Ale w negocjowanej właśnie nowej perspektywie budżetowej może się to zmienić.
Taki mamy podział na ten moment. Polska jest wciąż w Europie liderem decentralizowania funduszy unijnych. W poprzedniej perspektywie budżetowej regiony miały 18 proc. środków. To rząd PO decyzją ówczesnej minister Elżbiety Bieńkowskiej zdecydował, by zwiększyć pulę pieniędzy zarządzanych bezpośrednio przez regiony, bo one sobie bardzo dobrze z tym radziły. Taka opinia nadal jest w UE, dlatego uważam, że zwiększanie tego poziomu powinno być rozważone przez samą KE. Teraz słyszymy ze strony rządowej, że pieniądze europejskie powinny być z powrotem centralizowane. Dlatego dzisiaj w mojej ocenie jedynym skutecznym narzędziem oddziaływania na polski rząd są twarde negocjacje dotyczące tego, jak dystrybuować fundusze. Tym bardziej że powiązanie praworządności z funduszami jest w zasadzie przesądzone.
Ale rozporządzenie nie zostało jeszcze przyjęte.
To rozwiązanie nie jest nigdzie poza Polską głośno krytykowane. Nawet Polska nie ma w tym zakresie argumentów, bo rząd PiS sam się zapętla. Z jednej strony przekonuje wszystkich w Europie, że u nas z praworządnością nic się nie dzieje. Ale z drugiej – jak diabeł święconej wody boi się powiązania praworządności z funduszami. Warto się w takim razie zapytać premiera Mateusza Morawieckiego i prezesa Jarosława Kaczyńskiego, dlaczego za wszelką cenę chcą zablokować powiązanie funduszy z praworządnością, skoro wszystko jest w porządku. Moim zdaniem PiS broni się przed tymi rozwiązaniami, bo doskonale wie, jak narozrabiał.
Regiony jednak też się boją, że mogą dostać rykoszetem, co Komitet Regionów podkreślił we właśnie przyjętej opinii.
Sankcjonowanie ludzi jest drogą donikąd. Ale niereagowanie na łamanie praworządności też zaprowadziłoby UE donikąd. Tę sprawę trzeba rozwiązać. Kłopot polega na tym, że wieloletnie ramy finansowe na ten nadchodzące lata 2021–2027 wciąż są negocjowane. Zakończenie rozmów wymaga jednomyślnej zgody krajów członkowskich. Sposób wydatkowania europejskich pieniędzy ustala Komisja Europejska już po przyjęciu ram przez państwa. To na tym etapie dopiero będzie można ustalić ewentualne zmniejszanie poziomu środków zarządzanych przez rząd i przesunięcie tego na niższy poziom.
W UE rośnie przekonanie, że pieniędzmi z polityki spójności powinny zarządzać władze regionalne i miasta. To one są najlepszymi ambasadorami integracji europejskiej, zwłaszcza że coraz częściej widzimy dzisiaj, że Unia Europejska służy rządom narodowym w poszczególnych krajach członkowskich jako chłopiec do bicia, na którego zwala się wszystkie problemy.
Żeby poszkodowani nie byli odbiorcy środków, pojawiła się propozycja, by to rząd płacił za wszystkie programy po zablokowaniu strumienia pieniędzy przez Brukselę z powodu problemów z praworządnością. Takie rozwiązanie jest w ogóle możliwe?
To będzie bardzo trudne do przeforsowania. Nie widzę tego typu mechanizmu, który zmusiłby rząd do płacenia za realizowane programy unijne.