To sąd odpowiada za wydany wyrok. I jeśli w opinii roi się od błędów, nie powinna ona się przekładać na orzeczenie.
Biegły sądowy ponosi odpowiedzialność odszkodowawczą za wyrok oparty na jego wadliwej opinii – orzekł Sąd Apelacyjny w Katowicach (wyrok z 29 listopada 2019 r., sygn. akt V ACa 266/18). Poinformował o tym portal Prawo.pl. Wiele osób po zapoznaniu się z informacją odetchnęło z ulgą: nareszcie! Ja mam jednak więcej zastrzeżeń niż przekonania, że to dobre orzeczenie.
W kwestii formalnej: nie powinno budzić niczyich wątpliwości, że biegły może odpowiadać cywilnie. Ustawodawca przewiduje przecież nawet w niektórych przypadkach, w związku z wykonywanymi przez biegłego zadaniami, odpowiedzialność karną (art. 233 par. 4 oraz 4a kodeksu karnego). Podstawowe pytanie brzmi: czy powinien?

Wadliwa opinia nie rozgrzesza sądu

Przede wszystkim należy zastanowić się, co jest źródłem szkody strony postępowania sądowego, która została skrzywdzona wadliwą opinią oraz złym wyrokiem. Zdaniem katowickiego sądu takim źródłem może być opinia. Moim zdaniem – przede wszystkim wyrok.
Praktykę wszyscy znamy. Nic tak dobrze nie kopiuje się do uzasadnienia sądowego orzeczenia jak fragment opinii biegłego. Powinniśmy jednak wszyscy hołdować zasadzie, że to sąd odpowiada za wydany wyrok. I jeśli w opinii roi się od błędów, nie powinna się ona przełożyć na błędne orzeczenie. Oczywiście sędziowie nie są omnibusami. Trudno, by znali się na budowlance, skomplikowanej księgowości bądź błędach medycznych. Powinni jednak umieć ocenić rzetelność dającego im do ręki materiał fachowca. I bynajmniej nie zachęcam do przyjęcia założenia, iż każdy niedobry wyrok powinien skutkować odpowiedzialnością odszkodowawczą po stronie sędziego. Chodzi jedynie o to, by w radości, że biegli będą musieli niekiedy zapłacić, nie zgubić z pola widzenia, że bezpośrednią przyczyną szkody jest orzeczenie sądu, a nie opinia biegłego.
Kłopotliwe też może być ocenianie, kiedy opinia jest wadliwa w stopniu umożliwiającym wyciągnięcie konsekwencji od biegłego, a kiedy nie. Jeśli w toku postępowania sporządzono więcej niż jedną i są one ze sobą sprzeczne, to nie widzę żadnego powodu, by którykolwiek biegły miał odpowiadać cywilnie za swój dokument (bo sąd dostaje materiał pozwalający na rozważenie, któremu ekspertowi chce zaufać, a zatem, mówiąc potocznie, przejmuje na siebie odpowiedzialność).
Niekiedy bywa, że jedyna w sprawie opinia zawiera podstawowe błędy. Opisywałem na łamach DGP kilka takich przypadków. Przykładowo gdy oskarżonych o założenie piramidy finansowej było dwóch mężczyzn. Biegły został powołany do wykonania obliczeń arytmetycznych (to się niestety zdarza, choć nie powinno; sąd powinien znać tabliczkę mnożenia z urzędu). I okazało się, że wykształcony i doświadczony ekonomista pomylił kolejność działań: najpierw dodawał i odejmował, a potem mnożył i dzielił. Inny przykład: pełnomocnik oskarżonego o dokonanie kradzieży z włamaniem dopytywał biegłego, który sporządził opinię, jak to możliwe, że do przestępstwa doszło o godzinie 23.20, a odpowiedzialny jest za nie jego klient, skoro ten ma niebudzące wątpliwości alibi na przebywanie jeszcze o 23.00 w zupełnie innym miejscu.
– Przecież mógł dojechać w 20 minut – odburknął biegły.
– 300 km?! – dopytywał adwokat.
– Jak to 300 km? – pytał zdziwiony biegły. Okazało się, że sporządzał w tym samym czasie dwie opinie w podobnych sprawach. Zaczęły mu się one mylić. Po prostu pomieszały mu się stany faktyczne.

Odpowiedzialność tak, odszkodowanie nie

Czy to karygodne błędy? Jak najbardziej. Czy powinny skutkować odpowiedzialnością odszkodowawczą, gdyby pełnomocnicy nie zainterweniowali przed wydaniem wyroku? Uważam, że nie, gdyż sąd jest zobowiązany wyłapać tak oczywiste nieprawidłowości. A sankcją dla biegłego powinno być niewypłacenie mu wynagrodzenia, co jest w świetle przepisów możliwe. Oraz skreślenie z listy, by nie miał okazji sprawdzać czujności kolejnych sędziów.
Warto spostrzec, że wyrok katowickiego sądu (o ile się utrzyma, bo zapewne do Sądu Najwyższego trafi skarga kasacyjna) może spowodować jeszcze większe asekuranctwo u biegłych. Już teraz wiele opinii jest w zasadzie bezużytecznych, bo biegły omawia zagadnienie, ale nie udziela żadnych potrzebnych sądowi do wyrokowania odpowiedzi. Gdy przyjmiemy, że za błędną odpowiedź biegły może odpowiadać finansowo, należy się spodziewać, że konkretów w opiniach będzie jeszcze mniej.
Niewykluczone jest również to, że część fachowców postanowi zaprzestać działalności jako biegli. Zakładam, że zrobiliby to przede wszystkim ci kiepscy. Nie żal ich. Lepiej nie mieć opinii na sędziowskim stole niż mieć wadliwą. Szkopuł w tym, że sędziowie tak przyzwyczaili się do orzekania na podstawie opinii, że nawet w prostych sprawach często ich wymagają. Efekt więc w najlepszym razie będzie taki, że część kiepskich biegłych zrezygnuje, za to postępowania sądowe będą trwały statystycznie o kilkanaście miesięcy dłużej niż obecnie. Z deszczu pod rynnę.
Pisałem zresztą o tym, że zmiana z 2016 r., w ramach której wprowadzono do kodeksu postępowania karnego art. 618f par. 4b stanowiący, że za nierzetelną lub złożoną ze znacznym opóźnieniem opinię sąd może biegłemu obniżyć wynagrodzenie, oraz analogiczny przepis w sprawach cywilnych (art. 89 ust. 4b ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych), nic nie zmieniła w praktyce. Sędziowie rzadko korzystają z przyznanego im instrumentu, gdyż biegli w dziedzinach deficytowych (głównie lekarze i ekonomiści) bardzo łatwo się obrażają. I gdy sąd komuś obetnie wynagrodzenie, to fachowiec sam się skreśli z listy biegłych. Efektem będzie to, że w przyszłości sędzia będzie miał do wyboru jeszcze mniej osób.
Dla jasności: nie bronię biegłych. Uważam, że wielu jest fatalnych, a spraw w praktyce „położonych” przez nieprzygotowanych pseudo ekspertów jest bez liku. Nie wierzę jednak, by można było uzdrowić w choćby najmniejszym stopniu system, który cały jest do wymiany. Przypomnijmy: reforma systemu biegłych była jednym z trzech głównych zadań Ministerstwa Sprawiedliwości zaplanowanych na 2019 r. Postanowiono, że dojdzie do centralizacji systemu biegłych. Dziś wpisywani są oni na listy przez prezesów sądów okręgowych. W niektórych miejscach system działa znośnie, w innych beznadziejnie. Stąd pomysł, by o tym, kto mógłby zostać biegłym, a kto nie, decydował dyrektor Instytutu Ekspertyz Sądowych. Byłby on rozliczany ze swoich osiągnięć. Mówiło się też o podniesieniu stawek w tych dziedzinach, w których ekspertów najbardziej brakuje, np. wśród lekarzy. Chciano też wprowadzić limit wieku – by z funkcji biegłego nie czynić sposobu na dorobienie do emerytury przez osoby, które od dawna nie mają kontaktu z praktyką zawodu, który kiedyś wykonywały. Z planów nic nie wyszło. Tkwimy dalej w patologicznym systemie, którego reformy oczekiwał w 2003 r. ówczesny minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk. Wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach, choć ciekawy i zachęca do porozmawiania o kłopotach związanych z biegłymi, tego nie zmieni. Oby tylko nie wywołał satysfakcji u polityków, którzy poczują się rozgrzeszeni z braku reformy całego systemu.
Już teraz wiele opinii jest w zasadzie bezużytecznych. Gdy przyjmiemy, że za błędną odpowiedź biegły może odpowiadać finansowo, należy się spodziewać, że konkretów w opiniach będzie jeszcze mniej