Gdy trzy i pół roku temu przywracano unię personalną ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, Zbigniew Ziobro, który dostał do rąk podwójną władzę, ogłosił, że „firma” w końcu wychodzi ze stanu bierności i marazmu. Że nareszcie będzie można nią realnie zarządzać, a nie tylko rozkładać ręce z niemocy. Żeby było jeszcze łatwiej, PiS-owska reforma prokuratury dała Ziobrze nieograniczoną swobodę doboru i weryfikacji kadr. Cała prokuratorska wierchuszka dostała też legalne narzędzia do uchylania decyzji podwładnych oraz instruowania ich, jak powinni działać w konkretnych sprawach: kogo przesłuchać, komu postawić zarzuty i które postępowanie umorzyć (wcześniej naciski też wywierano, choć używano do tego miękkich, nieformalnych metod). Do tego wszystkiego szefowie jednostek zostali formalnie autoryzowani do dzielenia się z zaprzyjaźnionymi mediami informacjami dotyczącymi toczących się śledztw, nawet bez zgody referenta.
Ponieważ kierownictwo prokuratury obficie korzysta z nowej palety możliwości, wielokrotnie musiało się mierzyć z zarzutami, że „firma” jest ręcznie sterowana i działa pod dyktando polityczne. A to że pomaga obozowi rządzącemu przykrywać skandale na jego własnym podwórku (jak wtedy, gdy zatrzymano byłego wiceministra finansów Jacka Kapicę w czasie, gdy rumieńców nabrała afera z nagrodami dla ministrów PiS), a to że wspiera obóz Jarosława Kaczyńskiego w realizacji jego wizji ładu moralnego (jak w sprawie rozpowszechniania wśród śledczych opinii Ordo Iuris na temat karania za nielegalną aborcję). Częściej – że umacnia wizerunek rządzących jako partii „prawa i porządku”, zapewnia im osłonę przed wpadkami i ostrzega przed minami.
Oto krótki przegląd głośnych, a zarazem najbardziej dyskusyjnych pod względem prawnym decyzji prokuratury po myśli rządzących.

Odmowa wszczęcia, a następnie umorzenie śledztwa w sprawie zaniechania publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego (marzec 2016 r. – luty 2017 r.)

„Pani premier poleciła mi, abym nie kierowała sprawy do zredagowania i ogłoszenia w Dzienniku Ustaw” – zeznała podczas przesłuchania w prokuraturze Jolanta Rusiniak, szefowa Rządowego Centrum Legislacji, która potwierdziła, że to Beata Szydło osobiście nakazała jej, by rozstrzygnięć TK nie traktować tak, jak zwykle traktuje się wyroki trybunału.
Zawiadomienie w sprawie podejrzenia przestępstwa niedopełnienia obowiązków służbowych przez premiera i urzędników RCL złożyło ok. 2 tys. osób i organizacji. Sprawą zajmowało się kolejno trzech śledczych – jednego przesunięto do innego wydziału (rzekomo dlatego, że chciał formalnie zainicjować śledztwo), drugi sam zrezygnował, a w końcu trzeci wydał decyzję o odmowie wszczęcia postępowania. Rozpatrujący zażalenie sąd uznał, że prokuratura bezzasadnie zbagatelizowała sprawę i nakazał przeprowadzenie śledztwa. Prokuratorzy nie dopatrzyli się w działaniach Szydło i urzędników RCL znamion przestępstwa i stwierdzili, że nieopublikowanie orzeczeń TK było podyktowane troską o interes publiczny. W ich ocenie, gdyby stało się inaczej, w obrocie prawnym znalazłyby się orzeczenia sprzeczne z porządkiem prawnym.

Odmowa wszczęcia śledztwa, a potem dwukrotne umorzenie sprawy organizacji i przebiegu posiedzenia Sejmu w Sali Kolumnowej (grudzień 2016 r. – styczeń 2019 r.)

Nie ma dowodów na to, że szefowa Kancelarii Sejmu, straż marszałkowska i parlamentarzyści PiS blokowali opozycji wejście do sali głosowań, ani że posłowie partii rządzącej sfałszowali listy obecności, podpisując się już po zakończeniu posiedzenia – tak prokuratura tłumaczyła swoją decyzję o zamknięciu postępowania dotyczącego jednego z najbardziej burzliwych posiedzeń parlamentu po 1989 r.
Zaczęło się w piątkowy wieczór 16 grudnia 2016 r., po wykluczeniu z posiedzenia posła PO Michała Szczerby i zapowiedziach ograniczenia możliwości pracy dziennikarzy w parlamencie. Gdy w ramach sprzeciwu opozycja zaczęła okupację mównicy sejmowej, marszałek Marek Kuchciński zarządził przeniesienie obrad do Sali Kolumnowej. Tam uchwalono m.in. ustawę budżetową na rok 2017 i przepisy ułatwiające wycinkę drzew. Posłowie opozycji skarżyli się, że nie wszystkich dopuszczono do głosowania, ignorowano wnioski formalne, a przede wszystkim, że nie było wymaganego kworum (dziennikarze „Faktów” TVN policzyli, że zagłosowało o dziewięciu posłów mniej, niż wynikało to z protokołu).
Sąd wytknął prokuraturze, że ta za szybko zamknęła śledztwo, ignorując wszelkie dowody na to, że sejmowa większość działała w sposób zaplanowany i z premedytacją naruszyła konstytucyjne reguły rządzące uchwalaniem ustaw. Śledztwo wznowiono, ale końcowe wnioski się nie zmieniły: wszyscy posłowie „mieli pełną swobodę udziału w obradach”.

Umorzenie śledztwa dotyczącego pobicia uczestniczek kontrmanifestacji dla Marszu Niepodległości (listopad 2017 r.)

Kopanie, deptanie, opluwanie i wyzywanie kobiet protestujących na trasie Marszu Niepodległości nie było próbą pobicia, lecz wyrazem dezaprobaty dla ich postawy. Poza tym przemoc nie była wymierzona w newralgiczne punkty ciała demonstrantek – w taki sposób prokurator Magdalena Kołodziej odpowiedziała na skargę aktywistek, które 11 listopada 2017 r. wyszły na ulicę z transparentem „Faszyzm stop”, próbując zatrzymać pochód. Jej zdaniem osoby, które zachowywały się agresywnie wobec kobiet, nie działały umyślnie. I choć kontrmanifestantki doznały uszczerbku na zdrowiu, to ich obrażenia nie były poważne (nie dokuczały im dłużej niż siedem dni). Sąd, który rozpatrywał zażalenie kobiet, stwierdził, że prokuratura musi jeszcze raz zbadać sprawę – tym razem wnikliwiej. Nowe śledztwo rozpoczęło się w kwietniu 2019 r.

Umorzenia i opieszałość w głośnych postępowaniach w sprawie mowy nienawiści (2016 r. – 2019 r.)

Mimo zapewnień, że sprawy rasistowskiego i antysemickiego hejtu są traktowane poważnie, prokuratura niejednokrotnie pokazywała, że nawet najbardziej agresywni tzw. działacze narodowi mogą u niej liczyć na taryfę ulgową. Pomocną dłoń wyciągano np. do byłego księdza Jacka Międlara, który w 2016 r., podczas mszy z okazji rocznicy powstania ONR, rozwodził się w białostockiej archikatedrze nad „żydowskim motłochem” stojącym na przeszkodzie do „umocnienia narodu”. Prokuratura w Białymstoku, już wcześniej znana z „twórczych” interpretacji faszystowskich symboli, nie dopatrzyła się w tych słowach nawoływania do nienawiści. „Duchowny w swoim kazaniu odwoływał się do treści historycznych i Biblii, wskazując negatywne przykłady zachowania przedstawicieli społeczności żydowskiej z czasów niewoli egipskiej, odnosząc je ogólnie do czasów współczesnych i bez piętnowania konkretnych narodowości” – uzasadniali śledczy. Dwa lata później sprawę Międlara wznowiono i połączono ją z kolejnym incydentem z nawoływaniem do nienawiści wobec Żydów i Ukraińców podczas manifestacji we Wrocławiu w 2017 r. O stopniu determinacji śledczych może świadczyć fakt, że zarzuty postawiono byłemu księdzu dopiero w sierpniu tego roku.
Wysoko postawieni prokuratorzy wstawili się też za szefową dolnośląskiego ONR Justyną Helcyk, która w 2016 r. na wiecu nacjonalistów porwała tłumy skrajnie antymuzułmańską retoryką. Najpierw śledczy przygotowali akt oskarżenia, który na polecenie przełożonych wycofali (uzasadnienie: potrzeba uzupełnienia materiału dowodowego). A potem po prostu całą sprawę umorzono – prokuratura uznała, że do przestępstwa jednak nie doszło.
Specjalnymi względami w prokuraturze cieszy się także Piotr Rybak, który w 2015 r. na rynku we Wrocławiu spalił kukłę Żyda. Śledczy domagali się dla niego 10 miesięcy prac społecznych, ale sąd I instancji skazał go na 10 miesięcy pozbawienia wolności. Prokuratura odwołała się od wyroku, przekonując, że kara jest „niewspółmiernie surowa”. W 2018 r. Rybak ostatecznie dostał trzy miesiące więzienia (w maju 2019 r. znów został skazany – tym razem na rok prac społecznych – za nawoływanie do nienawiści pod bramą Auschwitz).

Umorzenie śledztwa w sprawie publicznego propagowania ustroju faszystowskiego przez uczestników festiwalu Orle Gniazdo i ściganie operatora TVN (listopad 2018 r. – lipiec 2019 r.)

Nagrania z festiwalu – reklamowanego jako najważniejsze wydarzenie narodowej sceny muzycznej – pokazano w głośnym materiale Superwizjera „Polscy neonaziści” ze stycznia 2018 r. Na filmie widać m.in., jak uczestnicy imprezy wyciągają ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. W lipcu 2019 r. piotrkowscy śledczy uznali, że materiał telewizyjny jest zbyt słabej jakości, aby namierzyć konkretne osoby. Dopiero pod wpływem presji mediów prokuratura wyższego szczebla nakazała wznowienie postępowania, przyznając, że nie zrobiono wszystkiego, aby ustalić tożsamość sprawców. Znacznie mniej czasu potrzebowali śledczy na podjęcie decyzji o ściganiu Piotra Wacowskiego, operatora TVN, który w przebraniu faszysty wziął udział w świętowaniu urodzin Hitlera (również pokazanych w reportażu Superwizjera). Gdy w ciągu kolejnych 24 godzin przez internet przelała się fala zdumienia i niedowierzania, Prokuratura Krajowa oznajmiła, że stawianie mu zarzutu propagowania nazizmu jest jednak przedwczesne. Kilka miesięcy później całe postępowanie umorzono.

Ręczne sterowanie śledztwem w sprawie kolizji z udziałem premier Beaty Szydło (luty 2017 r. – marzec 2018 r.)

21-letni kierowca seicento Sebastian K. usłyszał zarzuty naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym już kilka godzin po zdarzeniu. Stało się to, kiedy policja nie zdążyła jeszcze nawet zabezpieczyć monitoringu z okolic miejsca zdarzenia ani ustalić, czy kolumna rządowa jechała na sygnale dźwiękowym. Po niemal roku badania sprawy trzech śledczych doszło do wniosku, że 21-latek nie ponosi jednak całej winy za kraksę. Ich zdaniem przyczynił się do niej także kierowca rządowego audi, przekraczając dozwoloną prędkość i jadąc bez sygnałów dźwiękowych i koguta. Jak donosiła „Rzeczpospolita”, na taką konkluzję nie wyraził zgody Rafał Babiński, szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie, który nalegał, aby całą odpowiedzialnością obarczyć „cywila”. I postawił na swoim: Sebastian K. został jedynym oskarżonym. Trójka prokuratorów na dwa dni przed zakończeniem śledztwa zawnioskowała o wyłączenie ich z postępowania. Takie prawo przysługuje śledczym w sytuacji, gdy nie zgadzają się z poleceniem wydanym przez przełożonych.

***

W naszym subiektywnym zestawieniu nie uwzględniliśmy szeroko komentowanego w mediach braku śledztwa w sprawie planów budowy dwóch wieżowców przez spółkę Srebrna. Austriacki biznesmen Gerald Birgfellner, który pracował nad przygotowaniem inwestycji, nie otrzymał za swój wkład wynagrodzenia. Jest w tej historii wiele znaków zapytania, ale jej prawnym trzonem jest spór o zapłatę. W pierwszej kolejności powinien się więc nim zająć sąd cywilny, a nie prokuratura.