Od ponad tygodnia adwokaci prześcigają się w okazywaniu oburzenia, jakie wywołała w ich szeregach wypowiedź prof. Andrzeja Rzeplińskiego. Były prezes Trybunału Konstytucyjnego był bowiem łaskaw publicznie stwierdzić, że Łukasz Piebiak, jeden z głównych bohaterów afery hejterskiej, po odwołaniu z funkcji wiceministra sprawiedliwości nie powinien wracać do orzekania, bo „nie ma moralnej i prawnej zdolności do tego, żeby być sędzią”.
Mógłby natomiast według pana profesora np. przystąpić do palestry. „Pragnę przypomnieć, że każdy, kto chce zostać adwokatem, musi wykazać się nieskazitelnością charakteru” – tak kończące się pismo wystosował do prof. Rzeplińskiego w odpowiedzi mec. Jacek Trela, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej.
Myślę więc, że Łukasz Piebiak, jeśli tylko zamarzy mu się zielony żabot – bo chyba jednak na razie postanowił pozostać przy fioletowym – powinien poprosić o garść wskazówek Dariusza Czajkę.
Czajka – tak zresztą jak Piebiak – przez wiele lat był sędzią gospodarczym w stołecznym sądzie. I także stał się bohaterem głośnego skandalu. W połowie lat dwutysięcznych rzecznik dyscyplinarny oskarżył go o stworzenie sieci biznesowych powiązań i kumoterstwo, a media – o zaskakującą skłonność do ogłaszania upadłości spółek dysponujących atrakcyjnymi nieruchomościami. Z łatką czarnej owcy sądownictwa i nieprawomocną karą dyscyplinarną Czajka czmychnął z zawodu, nim jego sprawę ostatecznie rozstrzygnął Sąd Najwyższy. Próbował zasilić szeregi radców prawnych, ci jednak odmówili wpisania go na listę. Wsparł ich Naczelny Sąd Administracyjny, oddalając skargę kasacyjną rzutkiego prawnika i uzasadniając: „Przewinienia dyscyplinarne sędziego mogą być traktowane jako dowód braku jego nieskazitelnego charakteru i braku dawania przezeń rękojmi prawidłowego wykonywania zawodu radcy prawnego”.
A teraz szybka zagadka: dla kogo charakter Dariusza Czajki okazał się być w sam raz? Dobrze się państwo domyślają – dla adwokatów, których szeregi zasilił.
Gdyby jednak Łukasz Piebiak uznał, że dobre rady jednej osoby mogą nie wystarczyć, to podrzucam jeszcze jedno nazwisko potencjalnego mentora – mec. Lidii Bagińskiej. To z kolei najkrócej w historii, bo zaledwie przez sześć dni, urzędująca sędzia Trybunału Konstytucyjnego. I bohaterka żenującego spektaklu sprzed ponad dekady, podczas którego najtęższe prawnicze głowy zastanawiały się, jak nie dopuścić do orzekania w TK osobę kompletnie skompromitowaną. Już po wyborze Bagińskiej, rekomendowanej przez Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin, okazało się, że toczy się wobec niej postępowanie w związku z jej działalnością jako syndyka. Ostatecznie sąd odebrał jej uprawnienia syndyka, uznając za udowodnione zarzuty nieprawidłowości podczas postępowania upadłościowego, niewykonywania postanowień sądu, a nawet wprowadzania sądu upadłościowego w błąd.
Po tym burzliwym epizodzie Bagińska wróciła do wykonywania zawodu adwokata, a ja z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że jej nazwisko regularnie pojawia się na liście wykładowców, którzy szkolą aplikantów adwokackich w stołecznej ORA. Prowadzi zajęcia z prawa konstytucyjnego.
Łukasz Piebiak idealnie by się zatem wpasował. Mógłby nawet poprowadzić warsztaty pod hasłem „Przeciwdziałanie mowie nienawiści”.