Sprawa Bielaja vel Ślezki ciągnęła się przez 15 lat i elektryzowała opinię publiczną. Nie wyznaczyła wprawdzie linii orzeczniczej, jest natomiast niezwykle ciekawa od strony kryminalistycznej oceny dowodów jako poszlak.
Jednym z najciekawszych przypadków polskiej kazuistyki kryminalistycznej jest sprawa Iwana Ślezki vel Zygmunta Bielaja, przy czym na taką ocenę składa się kilka przynajmniej powodów. Przede wszystkim była to sprawa o wy bitnie poszlakowym charakterze, wynikającym nie tylko z tego, że brak było bezpośrednich dowodów popełnienia przez oskarżonego zarzucanego mu przestępstwa zabójstwa, lecz również dlatego, że nigdy nie odnaleziono ciała potencjalnej ofiary zbrodni. Od razu zatem rodziło się pytanie, czy jest możliwe skazanie oskarżonego za taki czyn, jeśli nie było corpus delicti. Była to jednocześnie sprawa niezwykle ciekawa od strony kryminalistycznej i dowodowej. Zakres prowadzonych działań wykrywczych oraz czynności dowodowych był niezwykle szeroki i w wielu przypadkach nietypowy, ale organy ścigania popełniły zarazem tyle błędów, że duży wysiłek śledczych nie mógł doprowadzić do wyroku skazującego oskarżonego. Nietypowy był wreszcie tok całej sprawy, która łącznie z postępowaniem sądowym trwała 15 lat (1970–1985). Pięciokrotnie rozpatrywały ją sąd pierwszej instancji i Sąd Najwyższy w różnych składach. SN dwukrotnie zwracał ją do uzupełnienia do postępowania przygotowawczego, aż wreszcie została przez prokuraturę umorzona w części dotyczącej zbrodni zabójstwa. Marek Rymuszko określił ją nawet mianem „najtrudniejszej w historii polskiej kryminalistyki” („Prawo i Życie” nr 6, 1978).
Zdjęcie z akt sądowych: wizja lokalna w domu dr Kamińskiej / Dziennik Gazeta Prawna

Uprowadzenie, ale czy zabójstwo?

Sprawa w swej zasadniczej części dotyczyła podstępnego uprowadzenia z Płocka i podejrzenia zabójstwa lekarki Stefanii Kamińskiej, która 5 czerwca 1970 r. wyszła z domu w towarzystwie nieznanego osobnika proszącego ją o zbadanie chorego dziecka, by nigdy już nie wrócić. Później nadeszły anonimy, w których żądano okupu w wysokości 300 tys. zł i sugerowano, że Stefania Kamińska jeszcze żyje. O dokonanie zabójstwa, a także kilku rozbójniczych wymuszeń okupów, oskarżony został niejaki Zygmunt Bielaj (prawdziwe nazwisko: Iwan Ślezko), człowiek o mrocznej przeszłości i najgorszej reputacji, uprzednio karany za dokonanie zabójstw i podejrzany o dokonanie jeszcze innych. Ustalając stan faktyczny, prowadzący sprawę śledczy starali się tworzyć liczne wersje zdarzenia, co nie było jednak łatwe, poczynając od – wydawałoby się – prostego ustalenia, co właściwe się wydarzyło. Przyjęto wersję przestępnego pozbawienia lekarki z Płocka życia i taki też zarzut w końcu postawiono Bielajowi w akcie oskarżenia, jednak wobec niewykrycia zwłok teza o zabójstwie była trudna do udowodnienia. Równie żmudne, przynajmniej w początkowych etapach śledztwa, było określenie wersji osobowej odnoszącej się do potencjalnego sprawcy uprowadzenia i prawdopodobnego zabójstwa. Najtrudniejsza okazała się jednak odpowiedź na pytanie, gdzie została dokonana zbrodnia, a w szczególności, w jakim miejscu przetrzymywano dr Kamińską, jeśli jeszcze żyła, bądź ukryto jej zwłoki.
Po wydaniu wyroku sędzia Michał Kulczycki pytał retorycznie, jak zostałoby ocenione orzeczenie sądu skazującego Bielaja za zabójstwo w sytuacji, gdyby kiedyś nadeszła z zagranicy kartka od Stefanii Kamińskiej z życzeniami dla rodziny
Niezwłocznie po złożeniu zawiadomienia o zaginięciu lekarki przez jej męża przystąpiono do szeroko zakrojonych działań poszukiwawczych, polegających m.in. na penetracji pustych budynków, studni, zbiorników wodnych, lasów i pól, wykorzystując do tego m.in. specjalnie szkolone psy, a nawet zamontowaną na helikopterze kamerę termowizyjną na podczerwień, co w tamtych czasach było absolutną nowością. Niektóre źródła podają, że sięgnięto także po pomoc radiestetów, co dowodzi desperacji śledczych, gdyż trudno oczekiwać, aby tego rodzaju działania przyniosły jakiekolwiek korzyści wykrywcze.
Ważnym źródłem informacji ze względu na treść i formę wykonania były też anonimy okupowe i dołączone do nich odręczne notatki napisanie – jak ustalono to na podstawie ekspertyzy pismoznawczej – przez samą dr Kamińską. Dzięki anonimom dotarto zresztą do Bielaja, a potem stanowiły one istotny materiał dowodowy obciążający oskarżonego. Ukrytą kamerą sfotografowano 3,7 tys. osób wchodzących do baru Piast w Płocku, gdzie zgodnie z poleceniem zawartym w jednym z anonimów miało dojść do spotkania porywacza ze wskazaną przez niego osobą. Zrobiono wtedy zdjęcie Zygmuntowi Bielajowi, co utwierdziło prowadzących postępowanie przygotowawcze w przekonaniu o zasadności ich podejrzeń.
Badania biegłych pozwoliły na określenie portretu psychologicznego autora anonimów oraz określenie maszyny do pisania użytej do sprokurowania jednego z nich (a także pięciu anonimów okupowych wysłanych z Konina do innych osób, niezwiązanych ze sprawą zabójstwa).
Kiedy 5 marca 1971 r. przedstawiono zarzuty Zygmuntowi Bielajowi, ten – zgodnie ze znanym powiedzeniem, że najlepszą obroną jest atak – nie tylko nie przyznał się do dokonania zarzucanych mu czynów, lecz wielokrotnie sugerował stronniczość śledczych i prokurowanie przez nich dowodów. Przez pierwsze tygodnie konsekwentnie odrzucał oskarżenia o porwanie i dokonanie zabójstwa dr Kamińskiej, jak również o napisanie anonimów. Dowody potwierdzające przynamniej część zarzutów były jednak mocne: mąż dr Kamińskiej rozpoznał Bielaja jako osobę, która wezwała lekarkę do chorego dziecka, ślady linii papilarnych ujawnione na jednym z anonimów pochodziły od podejrzanego, obalono jego alibi, potwierdzono posiadanie przez niego maszyny do pisania marki Mercedes, która prawdopodobnie służyła do napisania części anonimów. Maszynę tę wprawdzie później zniszczył, a jej części wyrzucił w lesie, jednak została znaleziona w czasie wizji lokalnej.
Wreszcie w czerwcu 1971 r. Bielaj przyznał się do porwania dr Stefanii Kamińskiej i wysłania do jej męża listów okupowych. Potwierdził też, że naprawdę nazywał się Iwan Ślezko, oraz przyznał się do popełnienia wielu groźnych przestępstw, których karalność uległa już przedawnieniu. Przyznanie się było jednak spowodowane nie tyle wyrzutami sumienia, ile taktyką obronną wynikającą z przedstawionych mu obciążających dowodów. Podejrzany stanowczo natomiast zaprzeczał, aby zabił dr Kamińską, przedstawił zaś fantastyczną i praktycznie niesprawdzalną wersję, zgodnie z którą porwania i wysłania anonimów dokonał na polecenie nieznanego mężczyzny z hiszpańską bródką, zwanego później w śledztwie brodaczem. Ten miał go szantażować, że ujawni niechlubną przeszłość Iwana Ślezko. Będąc więc do tego zmuszonym, uprowadził dr Kamińską, a następnie zawiózł ją swoim trabantem do lasu, gdzie przesiadła się do mercedesa „brodacza” i podejrzany nigdy więcej jej już nie widział. Sugerował też, że lekarka chciała odejść od męża i mogła dobrowolnie wyjechać za granicę.

Żmudna praca z błędami

Dlatego wiele gromadzonych w sprawie dowodów dotyczyło wykazania, że Stefania Kamińska została pozbawiona życia i że zabójcą był właśnie Iwan Ślezko vel Zygmunt Bielaj. Temu m.in. służyło uzyskanie opinii sądowo-lekarskiej odpowiadającej na pytanie, czy podejrzany mógł zniszczyć zwłoki w taki sposób, aby nie pozostały po nich ślady. Z opinii wydanej przez Zakład Medycyny Sądowej w Krakowie wynikało, że jest to możliwe, przy czym na podstawie informacji zebranych w sprawie, w tym w trakcie oględzin domu Bielaja, biegli sugerowali, że fizyczne usunięcie zwłok mogło nastąpić w wyniku ich rozkawałkowania i spalenia w piecu centralnego ogrzewania w kotłowni domu podejrzanego. Ostateczne potwierdzenie tej hipotezy nie było jednak możliwe ze względu na błędy popełnione w czasie oględzin we wczesnej fazie śledztwa.
Inną ważną ekspertyzą były badania listów okupowych do męża porwanej. Analiza graficzno-porównawcza pisma ręcznego, jakim napisane zostały te listy, potwierdziła kategorycznie, że było to pismo Zygmunta Bielaja. Natomiast na podstawie analizy językowej można było przyjąć, że podejrzany najprawdopodobniej był również autorem tekstu anonimów. Ponadto zarządzono przeprowadzenie licznych innych ekspertyz kryiminalistycznych, w tym z zakresu daktyloskopii, biologii, chemii, mechanoskopii, językoznawstwa. Biegły w dziedzinie daktyloskopii, wypowiadający się o mechanizmie powstania śladów linii papilarnych na jednym z listów, wykazał, że jeden z takich śladów pozostawiony został na skutek odciśnięcia wielkiego palca lewej ręki podejrzanego w czasie oddzielenia kartki stanowiącej podłoże listu od grzbietu notesu, zaś inny mógł powstać w chwili podawania lub przenoszenia kartki. Ustalenia takie przeczyły wersji podanej przez Bielaja, jakoby dostał od „brodacza” zapisaną kartkę już wyrwaną z notesu. Z kolei biegły mechanoskop wykazał, że część kartek służących do napisania anonimów pochodziła z tego samego bloczka. Ponadto ekspertyza antropologiczna potwierdziła, że istnieje wysokie podobieństwo pomiędzy postacią na zdjęciu z baru Pias i wyglądem podejrzanego, co po jej uzupełnieniu biegli w sposób kategoryczny potwierdzili.
Ważnym dla wątku zabójstwa ustaleniem było odnalezienie na polu koło Żychlina, niedaleko od domu Bielaja, rzeczy osobistych należących do Stefanii Kamińskiej – portmonetki, etui na okulary, lekarskich słuchawek i pieczątki, co uprawdopodobniało tezę, że uprowadzona nie żyje, wymienione dowody rzeczowe mogły zostać wyrzucone przez oskarżonego.
W sprawie występowało też wielu świadków, którzy potwierdzali różne fakty i okoliczności pośrednio potwierdzające podejrzenia i tezy zawarte w akcie oskarżenia. Warto wspomnieć o szczególnie znamiennym zeznaniu sąsiada oskarżonego, który twierdził, że remontując dom Bielaja, na poddaszu, w pomieszczeniu zamkniętym od zewnątrz na klucz, spotkał dziwnie zachowującą się starszą kobietę, ale natychmiast pojawił się gospodarz i wyprosił go z pokoju. Świadek ten rozpoznał wprawdzie na fotografii lekarkę z Płocka jako osobę, którą widział wtedy na poddaszu, jednak czynność ta nie spełniała procesowych wymogów okazania i nie mogła być wykorzystana dowodowo. Z kolei inny świadek zeznał, iż widział w lipcu 1970 r. Zygmunta Bielaja w Żychlinie i nawet z nim rozmawiał. Żadne zeznanie nie potwierdziło jednak bezpośrednio dokonania przez oskarżonego zabójstwa Stefanii Kamińskiej.
Była to zatem klasyczna, jeśli można tak powiedzieć, sprawa poszlakowa i sąd musiał rozstrzygnąć, czy na podstawie zebranych dowodów daje się zamknąć łańcuch poszlak i zbudować w ten sposób, w oparciu o kodeksową swobodną ocenę dowodów, wskazań wiedzy oraz doświadczenie życiowego wewnętrzne przekonanie składu orzekającego o dokonaniu przez Iwana Ślezkę vel Zygmunta Bielaja nie tylko porwania i żądania okupu, lecz także zabójstwa pokrzywdzonej. Oskarżyciel wnosił bowiem o uznanie Zygmunta Bielaja za winnego wszystkich tych czynów, przy czym za zabójstwo zażądał wymierzenia oskarżonemu wtedy jeszcze przewidywanej w kodeksie karnym kary śmierci.

Przed sądami

Rozprawa sądowa rozpoczęła się 21 lutego 1974 r. i trwała równo miesiąc. Przewodniczył Michał Kulczycki, znakomity sędzia Sądu Wojewódzkiego w Warszawie, z strony reprezentowali najwyższej klasy prawnicy: w imieniu oskarżenia występował znany z wielu innych głośnych spraw kryminalnych prokurator Józef Gurgul, a obronę prowadzili mistrzowie Palestry – adwokaci Maciej Bednarkiewicz, Maciej Dubois i Henryk Nowogródzki.
Wydając wyrok pierwszej instancji, Sąd Wojewódzki w Warszawie uznał, że brak jest dostatecznych dowodów na dokonanie przez Zygmunta Bielaja zabójstwa dr Kamińskiej i uniewinnił go od tego zarzutu, skazał go natomiast za jej porwanie i wymuszenie okupu na karę łączną 15 lat pozbawienia wolności, wysoką grzywnę i pozbawienie praw publicznych na 10 lat. W uzasadnieniu wyroku sąd odrzucił wersję „brodacza”, uznając ją za wytwór fantazji oskarżonego, oraz przyjął, że ten ostatni uprowadził Stefanię Kamińską w zamiarze zdobycia okupu. Sąd nie osiągnął jednak wystarczającej pewności co do dokonania przez oskarżonego zbrodni zabójstwa. Jak stwierdził, „oparta o istniejące i potwierdzone faktami dowody wiedza sądu – po wyeliminowaniu wersji »brodacza« – urywa się, jeżeli chodzi o losy Stefanii Kamińskiej w momencie, kiedy pozbawiona faktycznie wolności przez oskarżonego odjeżdża z nim samochodem z miejsca zamieszkania” (za: J. Gurgul: „Zabójstwo czy naturalny zgon? Na tle sprawy Iwana Ślezki vel Zygmunta Bielaja’’, Wyd. Wyższej Szkoły Policji, Szczytno 1992, s. 197). Sąd uznał też, że oskarżenie nie udowodniło, iż dr Kamiń ska nie żyje, gdyż przekonującym dowodem na pozbawienie jej życia byłyby zwłoki pokrzywdzonej. W czasie dyskusji prowadzonych po wydaniu wyroku sędzia Michał Kulczycki pytał retorycznie, jak zostałoby ocenione orzeczenie sądu skazującego Bielaja za zabójstwo w sytuacji, gdyby kiedyś nadeszła z zagranicy kartka od Stefanii Kamińskiej z życzeniami dla rodziny. Wszak wersja jej dobrowolnego wyjazdu, stworzona przez oskarżonego, nie została do końca obalona.
Dalszy bieg sprawy pełen był meandrów i zwrotów akcji. Prokurator bowiem zaskarżył wyrok w części uniewinniającej oskarżonego od zarzutu zabójstwa, a obrońca w części skazującej jego klienta. Główną przesłanką rewizji prokuratorskiej był brak kompleksowego podejścia przez sąd do całego materiału dowodowego i nienależyta ocena wiążących się ze sobą poszlak. Sąd Najwyższy jako sąd odwoławczy podtrzymał jednak wyrok pierwszoinstancyjny, wyrażając zarazem przekonanie o niezamknięciu łańcucha poszlak, oskarżenie bowiem nie ustaliło nawet miejsca, czasu i sposobu ewentualnego dokonania zabójstwa. W tej sytuacji prokurator generalny wystąpił z rewizją nadzwyczajną, zarzucając obu wyrokom błąd w ustaleniach faktycznych oraz wnosząc o ich uchylenie w części dotyczącej zarzutu zabójstwa. Sąd Najwyższy w powiększonym składzie uwzględnił tę rewizję i zwrócił sprawę do prokuratury w celu uzupełnienia dowodów. Śledztwo uzupełniające trwało od czerwca 1975 do listopada 1977 r., co pokazuje, jak duży i pracochłonny był zakres prowadzonych dodatkowych czynności śledczych.
W szczególności rozpracowywano wersje przetrzymywania Stefanii Kamińskiej po jej uprowadzeniu na posesji Zygmunta Bielaja i jego żony w Koninie. Znaleziono dwóch nowych świadków, którzy potwierdzili, że w domu oskarżonego widzieli starszą osobę, którą zidentyfikowali na okazanych zdjęciach jako Stefanię Kamińską. Na tej podstawie prokuratura ponownie skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Zygmuntowi Bielajowi w grudniu 1977 r. Przyjęto w nim, że oskarżony po bezskutecznym oczekiwaniu na wypłacenie okupu zabił lekarkę, „pokawałkował jej ciało, a następnie zwłoki ukrył w miejscu dotychczas nieustalonym” (Ibid., s. 220).
Ponowny proces sądowy rozpoczął się w maju 1978 r., jednak również tym razem Sąd Wojewódzki w Warszawie uwolnił oskarżonego od zarzutu zabójstwa. Sąd ten poddał w wątpliwość jako nieobiektywne lub tendencyjne zeznania świadków potwierdzających przebywanie dr Kamińskiej w domu Bielaja, w związku czym nie przyjął nawet tezy oskarżenia, iż pokrzywdzona była tam przetrzymywana, a tym bardziej, że została zabita.
Prokurator zaskarżył wyrok uniewinniający w całości, zarzucając sądowi m.in. niewłaściwą ocenę dowodów. Rewizja prokuratorska okazała się skuteczna, bowiem w październiku 1979 r. SN znowu uchylił zaskarżony wyrok i ponownie przekazał sprawę do uzupełnienia do postępowania przygotowawczego. W ramach drugiego śledztwa uzupełniającego weryfikowano poprzednio zebrane dowody osobowe albo nawet starano się uzyskać nowe, jednakże nie doprowadziło to do przełomu. W związku z tym prokuratura uznała, że nie jest w stanie zbudować dostatecznie spójnego dowodu poszlakowego, w szczególności dokonać bezspornych ustaleń w zakresie, w jakim oczekiwały tego kolejne składy orzekające, odnoszących się zwłaszcza do czasu, miejsca i sposobu pozbawienia życia Stefanii Kamińskiej. Dlatego postanowieniem z 2 stycznia 1985 r. prokurator umorzył śledztwo przeciwko Iwanowi Ślezce vel Zygmuntowi Bielajowi o zbrodnię zabójstwa lekarki z Płocka. W uzasadnieniu tej decyzji napisano: „Wprawdzie zebrane dowody w wysokim stopniu uprawdopodobniły wersję, że Iwan Ślezko dokonał zabójstwa (a nie tylko uprowadzenia) na osobie Stefanii Kamińskiej, niemniej pozostały przynajmniej nieznaczne wątpliwości, które – w tym zakresie – należało tłumaczyć na korzyść podejrzanego” (Ibid., s. 244–245).
Sprawa ta być może nie jest precedensowa w tym sensie, że sądy orzekające nie zgodziły się ze stanowiskiem prokuratury o możliwości skazania za zabójstwo w sytuacji nieznalezienia ciała ofiary (co miało miejsce w innych sprawach prowadzonych później przez polskie sądy). Jest natomiast niezwykle ciekawa od strony dowodowej i kryminalistycznej oceny dowodów jako poszlak. Gdyby Czytelnik chciał dowiedzieć się więcej o tej sprawie, polecam książkę pt. „Zabójstwo czy naturalny zgon? Na tle sprawy Iwana Ślezki vel Zygmunta Bielaja’’, napisaną przez osobę najlepiej znającą sprawę, bo prowadzącą ją jako prokurator, i zarazem o najwyższych kompetencjach w zakresie wiedzy kryminalistycznej i dowodowej – prokuratora Józefa Gurgula. Książka ta to nie tylko zestawienie faktów, które zresztą zostały wykorzystane w tym tekście, lecz także pogłębiona analiza i własne przemyślenia autora na tematy związane z możliwością ustalania prawdy sądowej na podstawie niepełnych lub czasem sprzecznych dowodów.