Jarosław Gwizdak: Mam potrzebę wyzwolenia się z gorsetu powściągliwości, który przynależy do zawodu sędziego, a z którym się wewnętrznie bardzo mocno nie zgadzam. Wydaje mi się, że sędziowie przez całe lata byli zbyt powściągliwi
Jest pan sędzią z dość długim stażem, był pan prezesem sądu. Teraz postanowił pan startować w wyborach samorządowych. Znudziło się panu orzekanie?
Orzekanie mi się nie znudziło, natomiast trochę brakowało mi większej sprawczości i w związku z tym cały czas czegoś szukałem. Dlatego też ten czas, gdy pełniłem funkcję prezesa sądu, był dla mnie takim optymalnym okresem, wówczas się spełniałem. Poza tym wtedy też mogłem mieć wpływ na coś więcej niż tylko rozstrzyganie jednostkowych konfliktów między ludźmi. Choć oczywiście to także jest wielką wartością. W pewnym momencie pomyślałem sobie jednak, że można spróbować zrobić coś więcej. Zresztą zawsze, na tyle, na ile mogłem, próbowałem udzielać się społecznie. Zacząłem się zastanawiać, co będzie dla mnie interesujące, ciekawe i wartościowe, a ponieważ idą wybory, doszedłem do wniosku, że warto wziąć udział w działalności samorządowej.
A może bycie sędzią panu doskwiera?
Skończyłem kadencję prezesa w kwietniu 2017 r. i wówczas sobie postanowiłem, że przez ten rok będę się zastanawiał, rozglądał. W tym czasie też wiele się nauczyłem, sporo postawiłem na własny rozwój, no i też zadawałem sobie pytanie, czy bycie sędzią to jest to, co chcę robić, jak będę dorosły. No i odpowiedź na to pytanie nie była jednoznacznie twierdząca. Mam świadomość, że jako sędzia podejmowałem wiele kontrowersyjnych działań. I nadal mam – i to coraz większą – potrzebę wyzwolenia się z tego gorsetu powściągliwości, który przynależy do zawodu sędziego, a z którym się wewnętrznie bardzo mocno nie zgadzam. Wydaje mi się, że sędziowie przez całe lata byli zbyt powściągliwi i uważali, że wystarczy, jak wypowiadają się tylko i wyłącznie w wyrokach.
Dlaczego tak się działo i dzieje nadal? Czyja to wina?
Nas wszystkich. Moja także.
To może zamiast uciekać z zawodu, warto podjąć walkę i spróbować coś zmienić?
To nie tak. Ja nie uciekam. Po prostu w pewnym momencie postanowiłem się zastanowić, gdzie mnie jeszcze nie było i czym się mogę zająć. Poza tym tyle się mówi, że sędziowie powinni być wybierani. To może najpierw spróbujmy wybrać sędziego do samorządu! To moja propozycja i oferta. Mówi się też, że ludzie co jakiś czas powinni zmieniać pracę. Dla większości urząd sędziego to jest pierwsza i ostatnia praca. Dla mnie na pewno nie. I jak się zastanowiłem nad swoim temperamentem, nad swoimi zasobami, to one nie do końca są zbliżone i równoznaczne z pozycją modelowego sędziego.
A jaki jest modelowy sędzia?
Wnikliwy, skrupulatny, powściągliwy, paranaukowiec.
Paranaukowiec?
Naszą pracą, podobnie jak pracą naukowców czy też np. dziennikarzy, jest przecież poszukiwanie prawdy. I nadchodzi taki moment, gdy to poszukiwanie prawdy staje się coraz bardziej wnikliwe, pisma procesowe są coraz dłuższe, orzecznictwo jest coraz bogatsze i gdzieś po drodze traci się tego zwykłego człowieka, który przychodzi do sądu po sprawiedliwość. Czuję, że bliżej tego zwykłego człowieka jest właśnie samorząd. Już w konstytucji jest napisane, że Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym obywateli. I cały czas szukam tego dobra wspólnego, ale też chcę nad nim pracować. I myślę, że pracując w samorządzie, łatwiej jest to robić na większą skalę, niż rozsądzając konkretne sprawy konkretnych osób.
Wspomniał pan, że podejmował kontrowersyjne działania. Co konkretnie miał pan na myśli?
Uruchomienie profilu sądu na Facebooku. To było rzeczą kontrowersyjną i dość mocno krytykowaną. Następną było nazywanie sprawowania wymiaru sprawiedliwością usługą dla ludności, oczywiście z zachowaniem wszystkich proporcji. Krytyce zostało poddane także to, że sąd się otworzył na studentów czy przedszkolaków. Nie spodobało się też, że zachęcałem ludzi na YouTubie, żeby unikali sądów. Że objechałem sąd na wózku inwalidzkim. Chciałem w ten sposób pokazać ludziom, że ich 700 tys. zł przeznaczone na modernizację sądu pod kątem potrzeb osób niepełnosprawnych, nie poszło na marne, a usłyszałem, że to nie powinno do mnie jako prezesa należeć, gdyż mieniem sądowym gospodaruje dyrektor sądu. I nie jest ważne, że dyrektor takiej inicjatywy nie wykazał.
Mówi się, że ludzie co jakiś czas powinni zmieniać pracę. Dla większości urząd sędziego to jest pierwsza i ostatnia praca. Dla mnie na pewno nie
Nie nazwałabym tych działań kontrowersyjnymi.
W normalnym świecie nie. Nie takie rzeczy przecież ludzie robią i nikt ich nie krytykuje. Jednak w ramach tej trzeciej władzy, tego naszego skansenu, czy też, jak kto woli, mauzoleum, do którego zresztą sami się zaprowadziliśmy, to są działania skrajnie kontrowersyjne. I to jest przykre.
Ustawodawca przewidział, że sędzia, który zostanie wybrany do parlamentu czy do jednostki samorządu terytorialnego, może wrócić do sądu w ciągu dziewięciu lat. Taka przerwa w orzekaniu nie jest zbyt długa? Przecież dziś, gdy prawo zmienia się jak w kalejdoskopie, bardzo łatwo wypaść z rytmu.
Nie zamierzam korzystać z całego tego okresu. Ja byłem prezesem sądu jedną kadencję i myślę, że – jeśli mi się uda w wyborach – jedna kadencja radnego również wiele mnie nauczy. Co więcej, myślę, że gdy wrócę do pracy orzeczniczej, jeśli do niej wrócę, doświadczenie i wiedza zdobyte w pracy na rzecz samorządu będą procentować. To będzie duża wartość.
Pięć lat to także szmat czasu…
To jest długo... Tylko proszę zauważyć, że będąc prezesem, orzekałem dużo mniej niż pozostali sędziowie, gdyż miałem zmniejszony do 1/4 przydział spraw. Można więc powiedzieć, że byłem „ćwierćsędzią”. A później musiałem wrócić i teraz mam takie samo obłożenie pracą jak pozostali sędziowie, więc już taki powrót przechodziłem. I wydaje mi się, że drugi raz też będę sobie w stanie z tym poradzić. Oczywiście, powrót po pięciu latach całkowitego oderwania się od orzekania będzie dużo trudniejszy. Pewne rzeczy robi się jednak nie dlatego, że są łatwe, ale właśnie dlatego, że są trudne.
Czy doświadczenia, jakie pan zebrał, zasiadając za sędziowskim stołem, będą pomocne w pracy na rzecz samorządu?
Jestem o tym głęboko przekonany. Sędziowie mają określony sposób myślenia, rządzi nimi swego rodzaju dyscyplina umysłowa. Aby wykonywać ten zawód, trzeba mieć umiejętność dostrzegania pewnych problemów, a jednocześnie sposobów ich rozwiązywania. Miasto jest konfliktem, jest też sporem. A przecież co ja robię od kilkunastu lat? Rozstrzygam spory, z lepszym lub gorszym rezultatem. W mieście cały czas ścierają się różne inicjatywy, interesy, np. starsze panie chcą mieć ciszę pod oknami, a dzieciaki chcą grać w piłkę. Ja nie mówię, że rekomendowałbym taką pracę wszystkim sędziom, ale dzięki niej na pewno można zdobyć ogromną wiedzę. To jest taka edukacja obywatelska na zupełnie innym poziomie.
Prawda jednak jest taka, że to także uprawnianie polityki.
Chodnik albo latarnia nie mają przynależności partyjnej.
Jednak aby ten chodnik wyremontować czy wymienić tę latarnię, będzie pan, chcąc nie chcąc, wchodzić w pewne układy także z politykami. A to spowoduje, że prędzej czy później zapewne ujawnią się pańskie preferencje polityczne. Potem, po pięciu latach, wróci pan na salę sądową i przywdzieje maskę osoby apolitycznej. Nie kłóci się to panu?
Ale taka sytuacja przecież została uwzględniona w prawie o ustroju sądów powszechnych. Nie jestem zresztą pierwszym sędzią, który się na to zdecydował. Wystarczy wymienić panią marszałek Barbarę Dolniak, europosła Janusza Wojciechowskiego czy prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka. Tak więc sam ustawodawca dopuścił taką sytuację i przewidział, że sędziowie są też ludźmi i mają prawo mieć poglądy polityczne. Poza tym już od pewnego czasu sędziowie nie kryją się ze swoimi sympatiami politycznymi, a mimo to ja się jeszcze nie spotkałem z wnioskiem o wyłączenie sędziego ze względu na to, że jest zwolennikiem partii X, a podsądny sympatyzuje z partią Y. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy wrócę, będzie przede mną stało wyzwanie przekonania wszystkich, że jestem na powrót sędzią bezstronnym i neutralnym. Mam tego świadomość.
Jak zareagowało środowisko sędziowskie na pańską decyzję o starcie w wyborach?
Tradycyjnie, a więc zarówno wsparciem, jak i objawami krytyki czy też po prostu obojętnością. Ja już zresztą jestem przyzwyczajony do wszelkich reakcji.
A jak do pana pomysłu podeszło kierownictwo sądu?
Z właściwą sobie powściągliwością.
Czy będzie się pan obawiał powrotu na urząd sędziego? Pytam o możliwą reakcję środowiska.
Prawo o ustroju sądów powszechnych w takim kształcie, w jakim jest, gwarantuje mi prawo powrotu na dotychczas zajmowane stanowisko. Ja się nie będę przecież ubiegał o jakieś funkcje w wymiarze sprawiedliwości albo o awans. Będę chciał tylko wrócić jako sędzia cywilny do swojego macierzystego sądu. Zaznaczam przy tym, że jeżeli zostanę radnym, to z całą pewnością stracę na tym finansowo. Ale jestem na to gotowy. Tak jak nie zostawałem sędzią dla pieniędzy, tak – cokolwiek innego będę robił w życiu – z całą pewnością nie będę tego robił z myślą o zarobku.
Mówi się, że dla sędziów nastał teraz czas próby. Że muszą, bardziej niż w poprzednich latach, stać na straży praw obywateli i bronić ich przed zakusami rządzących. Pana decyzja o starcie w wyborach to nie jest swego rodzaju ucieczka, próba poszukania sobie spokojniejszej przystani do czasu, aż zakończy się walka między trzecią władzą a rządem?
Jeżeli kampania wyborcza, a później praca samorządowca może być spokojną przystanią, to tak.
Kiedy będzie pan samorządowcem, nikt pana nie będzie straszył złożeniem z urzędu i ciąganiem po sądach dyscyplinarnych...
A skąd wiadomo, że nie? Nie wiemy, co przyniesie przyszłość, a ja wolę się o to nie zakładać.
Przyzna pan jednak, że sędziowie znajdują się teraz w nieciekawej sytuacji. I każde odejście osoby, która rozumie, czym jest ten zawód i z jakimi obowiązkami się wiąże, tej sytuacji raczej nie poprawia.
Proszę zauważyć, że w momencie swojej maksymalnej aktywności dawałem z siebie wiele, a moje propozycje zmian przeszły całkowicie niezauważone. I nie chodzi mi o to, żeby je zaraz wdrażano, ale żeby chociaż poddać je jakiejś rozmowie, refleksji... Widząc tę niemożność reagowania, niemożność dokonania zmiany, której bardzo poszukuję, postanowiłem nie zdezerterować, lecz przegrupować siły i środki i spróbować dać trochę z siebie jakiemuś innemu środowisku.
Jak wiele w swojej pracy radnego albo prezydenta miasta zamierza pan poświęcić lokalnemu sądownictwu?
Będę się starał, żeby sądy katowickie miały godne siedziby. To jest coś, co się całkowicie nie udało. Mamy sądy w zabytkowych budynkach, z bardzo ciężkim dojazdem, bez parkingu. Tak więc to będzie rzecz, którą będę chciał się zająć.
Myśli pan, że po tych pięciu latach w ratuszu, o ile się pan tam dostanie, wróci pan do lepszego czy gorszego sądu?
Chciałbym wrócić do nie gorszego niż teraz. Chciałbym, żeby przeprowadzane przez rządzących zmiany w końcu zaczęły działać na korzyść obywateli i sędziów.
A są takie na horyzoncie?
Myślę, że póki nie dojdzie do zmniejszenia kognicji sądów, to się takich zmian nie doczekamy.
Fakt, że jest pan sędzią, będzie miał wpływ na to, w jaki sposób będzie pan prowadził swoją kampanię wyborczą?
Będę chciał, żeby ta kampania była przede wszystkim normalna. Chciałbym, żeby była wyjątkiem od tego obrzucania się błotem... Uważam bowiem, że tylko w dialogu jest nadzieja. Prawda jest taka, że bycie sędzią nie daje mi ulgowej taryfy. Już jestem opluwany. Ja jednak nie zamierzam tego robić. Będę się starał być merytoryczny, po prostu normalny. Chcę udowodnić, że może być inaczej i że dialog jest wartością. Nie zamierzam brać udziału w tym plemiennym sporze, jaki od pewnego czasu mamy w naszym kraju.