Lokalni włodarze znaleźli pomyłkę w załączniku do rozporządzenia obniżającego ich wynagrodzenia.Efektem mogą być zwolnienia i chaos w urzędach–twierdzą.
Samorząd w liczbach / Dziennik Gazeta Prawna
Chodzi o załącznik do nowego rozporządzenia Rady Ministrów z 15 maja 2018 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych (Dz.U. poz. 936), czyli tabelki z wykazem stanowisk urzędniczych. To w nich samorządowcy dostrzegli – ich zdaniem – istotny błąd.

Kłopotliwa koincydencja

Sprawę szczegółowo przedstawił nam prezydent Lublina Krzysztof Żuk. W tabeli D w sekcji „stanowiska kierownicze urzędnicze” na pierwszych dwóch miejscach widnieją: „dyrektor departamentu (biura)” oraz „naczelnik (kierownik) wydziału (jednostki równorzędnej)”. Zatem obecne brzmienie załącznika nie uwzględnia istniejących w samorządach stanowisk dyrektorów wydziałów. Wcześniejsza wersja załącznika dopuszczała tworzenie takich stanowisk (zapis brzmiał: „naczelnik (kierownik, dyrektor) wydziału (biura, departamentu) lub jednostki równorzędnej”.
Być może problemu by nie było, gdyby nie art. 12 ust. 3 omawianego rozporządzenia, zgodnie z którym „pracownik samorządowy zatrudniony w dniu wejścia w życie rozporządzenia na stanowisku nieprzewidzianym w rozporządzeniu może być zatrudniony na tym stanowisku do 31 grudnia 2018 r. na dotychczasowych zasadach”. Ten artykuł, w połączeniu z tym, co znajduje się w załączniku do rozporządzenia, zdaniem włodarzy grozi poważnymi konsekwencjami.– Brak w rozporządzeniu stanowiska dyrektora wydziału oznacza konieczność likwidacji tego stanowiska i konieczność odwołania wszystkich dyrektorów – przestrzega Krzysztof Żuk. – Pytanie, czy to jedynie błąd, czy intencją strony rządowej jest to, by takie stanowisko zlikwidować – dopytuje prezydent Lublina.Obawy te podzielają inne samorządy.
– Zastanawiamy się, co zrobić jeżeli nie nastąpi poprawa w zapisach rozporządzenia lub nie pojawi się jasny przekaz, że projektodawca nie zamierzał likwidować tego typu stanowisk i nadal istnieje dowolność ich nazewnictwa czy struktur, zwłaszcza że projekt rozporządzenia nie zawierał takiego rozgraniczenia – mówi Barbara Skrabacz-Matusik, wicedyrektor wydziału organizacji i nadzoru Urzędu Miasta w Krakowie.
Władze Olsztyna, aby uniknąć problemów, zamierzają wprowadzić do regulaminu organizacyjnego urzędu miasta słowniczek, który określi, że przez pojęcie dyrektora biura/wydziału rozumie się również naczelnika.
– Dzięki temu nie będziemy musieli zmieniać stanowisk, wymieniać pieczątek i ponosić innych, związanych z tym kosztów – tłumaczy Marta Bartoszewicz, rzecznik prasowy olsztyńskiego magistratu.
Urzędnicy z Gdańska sprawę komentują krótko: – W naszej ocenie jest to pomyłka drukarska, bo dalej jest mowa np. o zastępcach dyrektora – zauważa Dariusz Wołodźko z biura prasowego tamtejszego urzędu.
Z ulgą mogą za to odetchnąć władze Białegostoku. – Sytuacja nie dotyczy naszego urzędu. Od dawna w strukturze nie ma wydziałów i naczelników – zapewnia Agnieszka Błachowska z departamentu komunikacji społecznej magistratu.

Będą zmiany

O komentarz poprosiliśmy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. – Instytucją przewodnią w sprawie, o którą pan pyta, jest Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – ucina resort.
Ministerstwo podległe Elżbiecie Rafalskiej nie odpowiedziało na nasze pytania.
Wygląda jednak na to, że rząd przyjął do wiadomości argumenty samorządowców. O problemie dyskutowano już na ubiegłotygodniowym posiedzeniu rządowo-samorządowej Komisji Wspólnej. Paweł Szefernaker, wiceszef MSWiA i jednocześnie pełnomocnik rządu ds. współpracy z samorządem terytorialnym, zapowiedział, że będzie interweniował w tej sprawie w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Obecni na posiedzeniu przedstawiciele tego resortu zapewniali stronę samorządową, że postarają się problem rozwiązać przy współpracy z MSWiA.
Wiele wskazuje jednak na to, że błąd, który wypatrzyli samorządowcy w załączniku do rozporządzenia, będzie stanowił tylko punkt wyjścia do szerszego przeglądu tego aktu wykonawczego. Zdaniem wiceministra Pawła Szefernakera rozporządzenie powinno być „gruntownie przez wszystkie strony przeanalizowane”. Jego zdaniem jest tam wiele różnego rodzaju stanowisk, które od lat w samorządzie nie funkcjonują, np. „detaszer” (maglarz, pracz) czy „kontystka” (pomoc księgowej, zapisująca pozycje księgowań na odpowiednie konta).
Co o całej sprawie sądzą eksperci?– Kilka lat temu pisałem artykuł o pewnej funkcji w samorządzie związanej z ochroną środowiska. Zadałem sobie trud przeanalizowania BIP-ów poszczególnych urzędów marszałkowskich w celu sprawdzenia, ile osób w danym urzędzie zajmuje się tą problematyką, jak wygląda struktura danej jednostki i kto nią kieruje – opowiada dr Stefan Płażek, adiunkt z Katedry Prawa.
Samorządowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. – To badanie uświadomiło mi, że istnieje pewna mozaika pojęciowa wynikająca z idei samorządności. W urzędach istnieje duża arbitralność w stosunku do tego, jak nazywać swoje agendy i ich wodzów. I tak w jednych urzędach mamy oddziały, w innych referaty, wydziały czy departamenty, a wszystkie kierowane są przez dyrektorów, naczelników czy kierowników. Trudno, by ustawodawca uwzględnił w jednej tabelce bizantyjskość tych wszystkich struktur. Moim zdaniem błędu nie ma, trzeba jedynie zachować zdrowy rozsądek – podpowiada dr Płażek.
Część naszych rozmówców sugeruje, że tak dokładna analiza rozporządzenia i jego załączników w wykonaniu samorządowców wynikać może z prostego faktu, że jest to akt wykonawczy naruszający ich podstawowe interesy, bo redukujący o 20 proc. wynagrodzenia zasadnicze szefów gmin, powiatów, województw i ich zastępców. – Inaczej być może nie byłoby takiego szumu o jakiś szczegół z załącznika – przekonuje nas jeden z polityków PiS.