Dwa tygodnie temu minister Jarosław Gowin, komentując wysokość premii dla członków rządu Beaty Szydło, wypalił: „Kiedy byłem ministrem sprawiedliwości, miałem wtedy trójkę dzieci na utrzymaniu, studiowały. I słowo honoru, czasami nie starczało do pierwszego”.
Wyznaniem swym 1/3 Polski rozwścieczył, 1/3 zażenował, a pozostałą część rozbawił, czego wyrazem były propozycje zorganizowania zbiórek żywności dla człowieka nie dość, że pozbawionego pewnej bardzo ważnej części szkieletu, to jeszcze biedującego. Dlaczego – odpowiadając na ubiegłotygodniowy tekst pana sędziego Mgłośka – przywołuję ten przykład? By wytłumaczyć, co miałem na myśli, pisząc tekst pt. „Łzy i szyderstwa sędziego Topyły”. Z lektury odpowiedzi sędziego Mgłośka (którego bardzo cenię i szanuję) wnoszę, że nie przez wszystkich zostałem dobrze zrozumiany.
Dla porządku przypomnę tylko, że sędzia Topyła został obwiniony o kradzież 50 zł na stacji benzynowej, za co sąd dyscyplinarny I instancji ukarał go złożeniem z urzędu, a rozpoznający w II instacji Sąd Najwyższy od zarzucanego czynu go uniewinnił. Po pierwsze w żadnym zdaniu nie kwestionowałem wydanego przez SN wyroku. Nie dziwią mnie też powody, dla których SN sędziego Topyłę uniewinnił. Nie wiem więc, dlaczego pan sędzia Mgłosiek poświęca tyle miejsca na wyjaśnienie spraw, które są poza sporem. To, co było przedmiotem komentarza, to zachowanie sędziego Topyły podczas procesu i po jego zakończeniu.
Przykro mi to stwierdzić, ale żale sędziego na okrutny los, przypominają narzekanie ministra Gowina, któremu nie starczało do pierwszego. Los, który sam sobie nieopatrznie i na własną zgubę zgotował. Na marginesie warto w tym miejscu dodać, że najsurowsza możliwa kara dyscyplinarna nałożona na niego przez sąd I instancji wynikała z tego, że obwiniony sędzia... sam ją zasugerował. Stwierdził, bowiem, że jeśli sąd uzna, że popełnił to wykroczenie, to powinno mu być odebrane prawo do orzekania. Jak na złość, okazało się, że sąd tę górnolotną deklarację wziął dosłownie i po stwierdzeniu winy, zastosował się do niej w pełni, orzekając o karze. Jak to mówią, uważaj czego sobie życzysz, bo jeszcze się spełni.
Tak jak kłopoty finansowe ministra Gowina nijak się mają do kłopotów finansowych milionów Polaków, tak cierpienie sędziego Topyły nijak się ma do cierpień tysięcy innych niesłusznie oskarżonych, nie mówiąc już o niesłusznie skazanych. Podkreślałem to wtedy i podkreślę raz jeszcze: nigdy nie chciałbym się znaleźć w podobnej sytuacji, jednak trzeba znać umiar i proporcje.
Sędzia Mgłosiek raczył stwierdzić, że sugerowałem, iż sprawne rozpoznanie omawianej sprawy wynika z faktu, że podsądny był sędzią, a jak dowodzi – nie było. Bo „sztywne terminy na uporanie się przez sądy ze sprawami dyscyplinarnymi zostały narzucone przez ustawodawcę”. Otóż niczego takiego nie sugerowałem. Stwierdziłem tylko, że w porównaniu ze sprawami innych niesłusznie oskarżonych, których sprawy ciągną się latami, sytuacja sędziego Topyły była dość „komfortowa”. Ale jeśli już Pan sędzia chce drążyć ten wątek, to zapytam: postępowań dyscyplinarnych jakiej grupy zawodowej dotyczą przytaczane przez sędziego Mgłośka terminy? Czy Pan sędzia nie przeczy sam sobie, pisząc, że ekspresowe tempo nie było spowodowane tym, że sprawa dotyczyła sędziego?
Nie mam zamiaru ani kwestionować przepisów, ani roztrząsać, czy w porównaniu z przepisami proceduralnymi dotyczącymi reszty społeczeństwa możemy mówić o równości wobec prawa. Chodziło mi tylko o wskazanie obiektywnego faktu, z czegokolwiek by on wynikał: droga sędziego Topyły do uzyskania sprawiedliwości nie była zbyt długa. Oczywiście w porównaniu z innymi osobami, które o uniewinnienie walczą latami. I jeśli określiłem to jako „proces delux”, to tylko dlatego, że patrząc z perspektywy szarego człowieka, taki właśnie on może się wydawać.
Pan sędzia pisze też, że działania SN „to nie był wyraz szczególnej skrupulatności, (...) a raczej przykład solidnego karnoprawnego rzemiosła, kiedy to sąd realizuje swoje podstawowe obowiązki w zakresie weryfikacji tezy oskarżenia o winie po stronie obwinionego”. No cóż, chciałbym wierzyć, że tak działają wszystkie sądy, ale z relacji pełnomocników wyłania się inny obraz. Nie mówiąc już o tym, co można znaleźć na stronach organizacji monitorujących wymiar sprawiedliwości. Jak stosowane jest domniemanie niewinności w sprawach, gdzie nie ma dowodów poza zeznaniami mundurowego i oskarżonego? Jak wygląda dokładna analiza przedstawionego materiału dowodowego podczas rozprawy trwającej 7 (słownie siedem) minut? Chciałbym wierzyć, że te przypadki to skrajny margines, ale to obawiam się, że postępowaniu w sprawie sędziego Topyły przed SN bliżej do weberowskiego typu idealnego niż stendhalowskiego zwierciadła przechadzającego się po gościńcu.
Sędzia Topyła miał słuszne pretensje, że uznano go za winnego, nie czekając na ostateczny wyrok. Winą obarczył wszystkie media, co sędzia Mgłosiek próbuje usprawiedliwiać m.in. wielomiesięczną presją i faktem, że był on negatywnym bohaterem niesławnej kampanii billboardowej. Ale czy to media były odpowiedzialne za stworzenie tej kampanii? Sędzia Topyła nie był też pierwszym oskarżonym, którego w mediach z góry uznano za winnego. Uważam, że jest to ogromny problem środowiska dziennikarskiego i wina za ten stan rzeczy leży przede wszystkim po naszej stronie. Naiwnie sądziłem, że na poprawę sytuacji w jakiś sposób mogliby wpłynąć sędziowie. Po lekturze tekstu sędziego Mgłośka widzę, że to moje nadzieje były niedorzeczne. Można ubolewać nad tabloidyzacją, ale zrobienie czegokolwiek w kierunku przeciwdziałania temu przez sędziów, jak pisze sędzia Mgłosiek – byłoby na rękę politykom odbierającym sędziom prawo do wypowiadania się. Lepiej więc odebrać to prawo sobie samemu?
Ma rację sędzia Mgłosiek, pisząc, że rola sędziego jest inna. Ale jest jeszcze instytucja rzecznika prasowego sądu, którego obowiązkiem jest rozjaśnienie tego i owego. Niestety osób, które potrafią to robić, jest mało. Ale jeśli np. w największym polskim sądzie okręgowym od grudnia nie ma ani jednej takiej osoby, to czyja jest to wina i kto na tym finalnie traci?
Pan sędzia kończy swój tekst: „Mniemam, że rzetelnemu i profesjonalnemu dziennikarzowi sądowemu nie trzeba przypominać o podstawowych zasadach prawa prasowego czy pryncypiach procesu karnego, do których należy zasada domniemania niewinności odnosząca się nie tylko do obwinionych sędziów, lecz do wszystkich obywateli”. Zgadzam się. Tyle że tak samo, jak nie ma wyłącznie rzetelnych sędziów, tak samo nie ma samych rzetelnych dziennikarzy. A problem, który tak boleśnie na własnej skórze odczuł sędzia Topyła, trwać będzie dalej.