Doręczyciel wyłudza podpis adresata, ale nie zostawia przesyłki z sądu. Efekt? Z konta przedsiębiorcy znika ponad milion złotych, a listonosz zostaje skazany na pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata.
Elektroniczne potwierdzenie odbioru / Dziennik Gazeta Prawna
Doręczyciele, którzy nie zostawiają awizo na przesyłki sądowe. Listonosze wyłudzający podpisy potwierdzające doręczenie, podczas gdy faktycznie nie zostawiają koperty. Podobne historie często pojawiają się w opowieściach adwokatów i ich klientów. Przeszły już wręcz do legendy jako przykłady nieetycznej i nielegalnej walki z przeciwnikami procesowymi. Ale ta sprawa, w której bodaj pierwszy raz we współczesnej historii sądownictwa udało się złapać za rękę sprawcę, pokazuje, że nie są tylko bajkami dla aplikantów.
W zeszły czwartek na pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej skazał Marcina M., który zamiast doręczyć pismo z sądu pod wskazany adres, wyłudził podpis pracownicy firmy, a przesyłkę zabrał z powrotem (sygn. akt IX K 878/17). Otrzymał za to korzyść majątkową w wysokości 3 tys. zł. Mężczyzna przyznał się do winy i dobrowolnie poddał karze. Jego ofiara – biznesmen, który nie zobaczył na oczy zawiadomienia o nakazie zapłaty – do tej pory nie odzyskał kwoty ponad 1 mln zł.
Sprawa zaczęła się w 2012 r., kiedy to Jacek O., przedsiębiorca, wszedł w konflikt z jednym ze swoich współpracowników – ten miał do niego pretensje, że wynagrodzenie, które O. mu wypłaca, jest zbyt małe. Kłótnia o pieniądze dwukrotnie trafiała do sądu, który za każdym razem przyznawał rację przedsiębiorcy. W 2014 r. niespodziewanie Jacek O. dowiedział się, że komornik zajął na jego koncie bankowym kwotę ponad 1 mln zł. Do tej pory nie miał pojęcia, że toczyła się przeciwko niemu jakakolwiek sprawa, ani że został wydany nakaz zapłaty.
Kiedy zaczęto drążyć sprawę, wyszło na jaw, że Jacek O. został pozwany o zapłatę wspomnianej kwoty w trybie postępowania upominawczego, w efekcie którego sąd wydał nakaz zapłaty. Stosowne zawiadomienie zostało wysłane do zainteresowanego. Ten miał dwa tygodnie na to, aby się odwołać, ale tego nie uczynił. Podpis na zwrotce, jaką dołączano do poleconych pism sądowych, wyraźnie świadczył o tym, że pismo zostało odebrane. Wydawałoby się – sprawa oczywista, czysta i załatwiona.
Ale nie do końca. Biznesmen zaczął dochodzić, jak to się mogło stać, że tak ważne pismo nie dotarło do rąk adresata. W końcu zdecydował się skorzystać z usług detektywa, aby ustalić, kto i w jaki sposób doręczył sądowe pismo.
Detektyw dotarł do doręczyciela obsługującego wówczas rejon, w którym znajdowała się firma Jacka O. Mężczyzna zdecydował się opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, a jego wyjaśnienia zostały zarejestrowane. Przyznał, że zgłosił się do niego przedstawiciel pewnej firmy powiązanej z byłym współpracownikiem i zaprosił na spotkanie z jej szefem. Ten zaproponował 3 tys. zł, jeśli uda mu się uzyskać podpis na zwrotce, ale nie doręczyć właściwej przesyłki. I tak się stało. Listonosz nie miał większych problemów, żeby wyłudzić od pracownicy firmy podpis.
Skazanie nieuczciwego doręczyciela nie oznacza jednak końca sprawy. Jacek O. nie odzyskał swoich pieniędzy – sprawa przed sądem wciąż trwa. Tak samo jak proces karny przeciwko osobie, która zleciła listonoszowi wyłudzenie podpisu na zwrotce.
Przypadek nieodosobniony
To, że w tym przypadku bezpośredni sprawca oszustwa poniósł odpowiedzialność, nie oznacza, że inne osoby poszkodowane na skutek podobnego czynu doczekają się sprawiedliwości. Takie przestępstwa są bowiem bardzo trudne do udowodnienia.
Tymczasem, jak się okazuje, sposobów na wprowadzanie w błąd lub wręcz oszukiwanie podsądnych jest więcej, np. pusta koperta lub zawierająca jakiś nieistotny druczek – chodzi o to, żeby adresat złożył podpis, że odebrał pismo, ale zlekceważył sprawę. Według Transparency International spora część korupcji sądowej to właśnie korupcja na poziomie sekretariatów wydziałów sądów. W jednej ze znanych mi spraw okazało się, że pracownica SO w Warszawie „zapomniała” włożyć do koperty pozew na 168 tys. zł i tylko czujność adresata, który poszedł wyjaśnić, dlaczego dostał pustą kopertę, zapobiegła nieupoważnionemu ściągnięciu tej kwoty. Zdarza się też, że po prostu awizo nie jest wrzucane do skrzynki – wystarczy pozyskać przychylność doręczyciela. I już adresat nie wie, że toczy się przeciwko niemu jakaś sprawa.
Kolejny problem to źle uregulowana kwestia adresu doręczeń. Po pierwsze, nasz adwersarz podaje taki adres, jaki chce – niekoniecznie prawdziwy. Sąd tego nie weryfikuje. I nawet jeśli w pozwie podany zostanie nieaktualny lub błędny adres pozwanego, może zostać on uznany za prawidłowo zawiadomionego, a okrągła kwota – ściągnięta z jego konta przez komornika. Odkręcenie tej sprawy i odzyskanie pieniędzy wymaga czasu i środków, co w niektórych przypadkach może się skończyć bankructwem firm lub osób fizycznych.
Mecenas Dawid Biernat potwierdza, że ogromnym problemem jest mechaniczne pozostawienie awiza korespondencji sądowej pod adresem, gdzie dana osoba faktycznie nie zamieszkuje. Tymczasem ten, kto faktycznie tam mieszka, awizo ignoruje, stwierdzając, że skoro koperta nie jest zaadresowana na jego imię i nazwisko, musi to być pomyłka. Sprawa nie jest najczęściej wyjaśniana na poczcie. Awizo ląduje w koszu. Faktyczny adresat korespondencji nic nie wie o przesyłce i w zasadzie nie ma szans na dowiedzenie się o niej. Ignorowanie tego faktu i brak na przesyłce adnotacji „adresat nieznany” bądź „nie zamieszkuje pod danym adresem” prowadzi do mylnego przekonania sądu, że osoba, do której była kierowana korespondencja, nie odebrała jej celowo lub przez zaniedbanie. Sąd wówczas stosujepsav_speclinkarea domniemanie doręczenia korespondencji opisane w art. 139 k.p.c. Jest to szczególnie bolesne na etapie doręczania pozwów. Wówczas sprawa może się skończyć bez jakiejkolwiek wiedzy pozwanego, który o tym, że został pozwany, dowiaduje się dopiero od komornika.
– Jeden z moich klientów właśnie od komornika, który zajął mu rachunek bankowy, dowiedział się, że został pozwany 9 lat temu, pod adres, pod którym nigdy nie mieszkał i z którym nie miał nigdy nic wspólnego. Awizo sądowe zostało nieodebrane bez żadnej adnotacji. Sąd doszedł do przekonania, że doszło do skutecznego doręczenia, a mój klient zrezygnował z prawa do bronienia się w sądzie. Dopiero po wielu miesiącach sprawę udało się wyjaśnić. Nie ignorujmy zatem takich omyłkowych awiz do nieznanych nam osób, ale pod nasz adres – opowiada mec. Biernat.
Wystarczy wówczas rozmowa z listonoszem lub wizyta na poczcie i zadbanie o to, aby przesyłka została opatrzona stosowną adnotacją „adresat nieznany”. Możemy wówczas oszczędzić komuś, ale również i sobie sporo problemów.