Targetowanie reklam to nic nowego. Reklama, aby była skuteczna musi dotrzeć do odpowiedniej osoby. Karma dla psów musi pojawić się w przeglądarce osoby, która posiada psa, a ubezpieczenie samochodu nie może trafić do osoby, która go nie posiada. Specjaliści od marketingu prześcigają się w tworzeniu narzędzi, które przyspieszą i ulepszą proces dobierania odpowiednich reklam. Na rynku pojawiło się właśnie nowe rozwiązanie.

Aplikacja LiveBot oferuje swoim użytkownikom „nieustające tworzenie precyzyjnie sprofilowanej bazy klientów, staranne profilowanie i rozpoznanie z imienia, nazwiska, nr telefonu itp. osób odwiedzających stronę www/e-sklep (nawet po wyczyszczeniu plików cookies i w trybie incognito”).

W szczegółowej ofercie czytamy: „Głównym zadaniem bota jest tworzenie nieograniczonej bazy osób zainteresowanych Państwa witryną. Osoba, która zastała rozpoznana przez system jest stale obserwowana (nawet w przypadku usunięcia przez Klienta ciasteczek czy używania trybu incognito). System ciągle uczy się zachowań internautów, a zdobyte informacje, wykorzystuje w zaczepnych działaniach marketingowych”.

Co więcej armia botów jest w stanie określić możliwości finansowe internauty oraz przedstawić produkty i usługi, którymi jest lub w przyszłości może być zainteresowany. Kiedy już to zrobi, wyśle także wiadomość do klienta w chwili, gdy ten jest najczęściej dostępny przy komputerze lub telefonie.

Jak to się dzieje?

Korzystając z Internetu, klikając w różne reklamy oraz w przycisk „Lubię to!” na Facebooku przekazujemy swoje dane. Setki danych. Z pozoru nieistotne, połączone tworzą sieć informacji, które pozwalają na stworzenie naszego profilu.

- Za każdym razem, kiedy otwieramy stronę internetową, wchodzimy w interakcję nie tylko z (widzialnym) dostawcą treści, ale też z całą siecią (niewidzialnych) pośredników. Jedno nasze kliknięcie uruchamia reakcję łańcuchową, angażującą serwery i giełdy reklam, platformy podaży i popytu (ang. Supply Side/ Demand Side Platforms), reklamodawców, pracujące dla nich agencje mediowe i brokerów danych – pisze Katarzyna Szymielewicz na stronie Panoptykon.

Przekazywanie takich danych jest możliwe dzięki „ciasteczkom” i akceptowaniu polityki prywatności. Jak mówi Marcin Maj z serwisu Niebezpiecznik: „Największym kłamstwem Internetu jest zdanie „tak, przeczytałem politykę prywatności”.

- Reklamowana możliwość identyfikacji internautów wraz z określeniem ich imienia, nazwiska czy też numeru telefonu zapewne polega na użyciu baz danych gromadzonych w oparciu o wiele serwisów internetowych, w których internauci ci swoje dane dobrowolnie zostawili – tłumaczy Adam Haertle, ekspert ds. bezpieczeństwa.

Ślady w internecie

A te dane to najcenniejsza waluta w Internecie.

- Za każdym razem, gdy zakładamy gdzieś konto i zostawiamy swoje dane osobowe, zgadzamy się na regulamin świadczenia usług oraz różne klauzule, których najczęściej nie czytamy. Mogą tam znajdować się zapisy o zgodzie na przekazywanie naszych danych innym podmiotom, w tym także takim, które tworzą profile naszego zachowania w sieci bazując na informacjach z wielu różnych odwiedzanych przez nas stron. Wystarczy, że w jednym serwisie podamy swoje imię i nazwisko, do drugiego zajrzymy anonimowo z tej samej przeglądarki a firma monitorująca nasze zachowanie może obie wizyty skojarzyć i nasz profil w swojej bazie wzbogacić – dodaje.

Wtóruje mu Marcin Maj: - Ocena legalności takich działań zawsze zależy od tego, na co zgadzamy się akceptując regulaminy i polityki prywatności odwiedzanych stron, e-usług, aplikacji mobilnych itd. Najczęściej klikając w zgodę optymistycznie zakładamy, że dysponentem naszych danych będzie firma "A". Po przeczytaniu polityki prywatności okaże się jednak, że jednym kliknięciem pozwalamy firmie "A" na przekazanie danych firmom B i C, które z kolei mogą połączyć te dane z danymi firmy D.

W przypadku LiveBot, który reklamuje się, że śledzi internautów nawet w trybie incognito i po wyczyszczeniu „ciasteczek” , w grę może wchodzić jeszcze jedno rozwiązanie.

- Nie tylko „ciasteczka” są źródłem informacji o zachowaniu internauty. Coraz popularniejsze są metody określane jako fingerprintig. Chodzi o rozpoznawania internauty po drobnych śladach jakie po sobie zostawia, na przykład po specyficznych ruchach myszą, albo na podstawie informacji, jakie da się zebrać o jego urządzeniu. Jeśli raz zostawimy swoje dane na jakiejś stronie i później odwiedzimy ją np. z przeglądarki w trybie incognito, i tak możemy być rozpoznani po innych "śladach", których zostawiania nie jesteśmy świadomi. Z innych ciekawostek - pojawiły się już technologie śledzące mysz i klawiaturę w celu wizualizowania tych danych na filmie. Operator strony internetowej może dosłownie obejrzeć jak wyglądał ekran klienta w momencie korzystania ze strony. Takie rozwiązania są obecnie stosowane do optymalizacji efektywności sprzedażowej stron, ale równie dobrze można ich użyć w celu rozpoznawania określonych klientów, nawet jeśli w danym momencie klienci nie wiedzą, że są śledzeni. – tłumaczy Marcin Maj.

- Co jakiś czas docierają do nas informacje, głównie z mediów amerykańskich o jakimś szokującym odkryciu w polityce prywatności największych serwisów internetowych. To nie jest tak, że te zapisy pojawiają się nagle i ktoś je odkrywa. One tam są od wielu miesięcy, tysiące osób je zaakceptowało, zanim jakiś serwis je „ujawnił” - podsumowuje Marcin Maj.