Najpierw Trybunał Konstytucyjny, później Krajowa Rada Sądownictwa, teraz Sąd Najwyższy. Sprawującym władzę nie można odmówić jednego: konsekwencji. Czy jest w tym coś więcej? Jak choćby prawdziwa wizja wymiaru sprawiedliwości, a zatem jakiś pełny, idealny jego obraz, który ma być urzeczywistniany? I o którym moglibyśmy (moglibyśmy?) rzeczowo, a nie tylko emocjonalnie rozmawiać w nadziei, że jedni drugich chcą wysłuchać?
Właśnie – idealny. Naiwnie sądzę i chcę z tym przekonaniem pozostać, że w polityce o to właśnie ostatecznie chodzi, mimo brudnych i cynicznych gier, podobno niekiedy nieodzownych. Nie o władzę tout court, nie o jej zasięg i moc, nie o panowanie, obsadę stanowisk, pieniądze i przewagę nad politycznymi oponentami, tym bardziej nie o wzajemne upokarzanie się. Nie. Chodzi o to, by – jakkolwiek to śmiesznie zabrzmi – dążyć do ideału. Stale się uczyć – od innych i na własnych błędach. Doskonalić prawo, instytucje, rozwiązania, regulacje. Złe mechanizmy zastępować lepszymi. Dobrych nie psuć, lecz je umacniać. Promować najlepszych. Szanować dobre obyczaje i siebie nawzajem, mimo politycznej, niekiedy brutalnej, walki. A wszystko po to, by państwo było coraz lepiej zorganizowane, sprawniejsze, bogatsze, bardziej pomocne i silniejsze tam, gdzie trzeba. By zmierzało do ideału w jednej konkretnej sprawie – w służbie ludziom, swoim obywatelom.
I by do tak rozumianego ideału zmierzały – z pokorą, bez wszechobecnej arogancji – wszystkie jego władze: pierwsza, druga, trzecia, a i czwarta też. I elity, które w skład tych władz wchodzą lub je kształtują, interes państwa stawiając wyżej niż własny. A skoro zaś o służbie mowa, to nie ma chyba żadnych wątpliwości, że mówimy o państwie i społeczeństwie, których niewzruszonymi fundamentami są i muszą być wolność oraz demokracja. To jest poza wszelką dyskusją.
Jednakże w ramach porządku demokratycznego, który obowiązuje, rozwiązania ustrojowe mogą być bardzo różne. Najlepiej jeśli w największym możliwym stopniu odpowiadają dobru wspólnemu, jednocześnie chroniąc samą demokrację przed tymi, którzy chcieliby jej używać tylko do swoich celów lub wręcz nadwerężać. Dlatego trzeba uważać z rewolucyjnymi rozwiązaniami i proponując je, dobrze jest szukać porozumienia ponad podziałami, także politycznymi. Mamy, być może, apogeum sporu o projekty ustrojowe (przynajmniej do czasu debaty konstytucyjnej zapowiedzianej przez pana prezydenta). Tak się składa, że właściwie wszystkie dotyczą wymiaru sprawiedliwości. Przewidują radykalne zmiany i choćby już z tego powodu są kontrowersyjne. Ale nie dajmy się zwieść żadnej ze stron i ich nadętej, niekiedy cynicznej retoryce. Oceniajmy rzeczy chłodno oraz bez apriorycznych założeń, że szybkie przywracanie trzeciej władzy suwerenowi wszystko wyjaśnia i usprawiedliwia albo że właśnie skończyła się w Polsce demokracja, a państwo prawa przestało istnieć.
Raczej szukajmy konstruktywnych pomysłów na to, jak z jednej strony reformować wymiar sprawiedliwości, w tym także czyniąc go poddanym społecznej kontroli, jakiej każda władza winna podlegać, z drugiej gwarantując mu nie tylko w konstytucji, lecz także w praktyce niezawisłość, możliwość jak najlepszego pełnienia jego misji. W przypadku KRS i Sądu Najwyższego na takie wspólne poszukiwania nie jest za późno. Oba dokumenty (ustawa i projekt) nie są jeszcze obowiązującym prawem.
Dobrze by było – choć nie jestem tu, niestety, optymistą – by wszystkie strony wspomnianego sporu były otwarte na argumenty, by – znowu ujmując rzecz naiwnie – wszystkie poszukiwały słusznych rozwiązań i kierowały się interesem społecznym. A przy tym jeszcze zaczęły ze sobą rozmawiać, na dodatek po ludzku, nie zaś językiem, który budzi obrzydzenie i w którym epitety zastępują racje. To mi urąga jako wyborcy i obywatelowi. To nie jest sól demokracji, bo ta – choć niewyobrażalnie dużo potrafi pomieścić, w tym najostrzejsze konflikty, awantury i skandale – nie jest workiem na śmieci, w którym za wszelką cenę musimy wszystko upychać. Demokracja o wysokich standardach i kulturze politycznej nie jest gorsza. Jest lepsza. Tak jak rozmowa na ulicy z dobrze wychowanym człowiekiem lepsze przynosi rezultaty niż przepychanki z łobuzem.
Zastanawiajmy się więc wspólnie, jakiego wymiaru sprawiedliwości potrzebują nie politycy (i ci, którzy teraz są u władzy, i ci, którzy dzierżyli ją wcześniej czy będą dzierżyć za jakiś czas), nie sędziowie czy adwokaci, ale jakiego my potrzebujemy. Tak, my wszyscy. Czy takiego, jak do tej pory? Nie jestem pewien. Już niemal wszyscy zgadzają się, że zmiany w sądownictwie były i są potrzebne. Nawet bardzo niechętni władzy przedstawiciele zawodów prawniczych. Można tylko z żalem stwierdzić, że to przekonanie pojawiło się lub zostało głośno wypowiedziane dopiero teraz. Trudno uciec przed myślą, że pod presją wydarzeń i zmian forsowanych przez rządzących. Szkoda, bo lepiej by było – a i grunt do rewolucyjnych zmian byłby całkiem inny – gdyby sądownictwo wcześniej samo lub ze wsparciem pierwszej i drugiej władzy się doskonaliło, czyli także „zmierzało do ideału” w służbie ludziom, choćby małymi kroczkami. Dziś po prostu deklaracje o potrzebie reform, jakie padały np. podczas Kongresu Prawników Polskich, nie brzmią tak wiarygodnie, jak powinny. Są spóźnione. Czy potrzebujemy zatem wymiaru sprawiedliwości, jaki nam proponują teraz rządzący? Otóż – nie jestem pewien. I nie chodzi tylko o to, że nie jest to całościowa, przekonująca wizja, lecz nagłe, miejscowe i radykalne – i już przez to choćby kwestionowane – operacje. Posłużę się prostymi przykładami. Sposób wyłaniania Krajowej Rady Sądownictwa budzi od dawna kontrowersje. Ministerstwo Sprawiedliwości zaproponowało więc najpierw, że członkowie KRS będą wybierani przez ogół sędziów, co zasadniczo spotkało się z aprobatą środowiska. Ale potem nagle zmieniło zdanie i decydujący głos w przyjętej w środę przez Sejm ustawie oddało posłom – zwykłej większości parlamentarnej. Dziś takiej, jutro innej. Czy to na pewno optymalne rozwiązanie? Nie wiem też, czemu minister sprawiedliwości miałby – w myśl projektu poselskiego – decydować o tym, który sędzia pozostanie w SN, a który zostanie przeniesiony w stan spoczynku. Lepiej brzmiałby już chyba zapis, że będzie to decyzja głowy państwa (ma o wiele silniejszy mandat społeczny), a jeszcze może lepiej – że najpierw na zmianę statusu sędziego (podobnie na jego powołanie do KRS) musiałby się zgodzić – jak do niedawna w Stanach Zjednoczonych – Senat odpowiednią, kwalifikowaną większością głosów (czyli do głosu dochodzi suweren, ale o różnych upodobaniach politycznych). Nie jestem ekspertem. Spodziewałbym się więc poważnej rozmowy na ten temat, namysłu, dyskusji o poszczególnych rozwiązaniach, analiz. Autentycznej i uczciwej debaty publicznej. Nie pospiesznych rozwiązań, które łatwo okrzyknąć zamachem na demokrację i niezawisłość sądów. Od każdej władzy oczekiwałbym też – znów pewnie naiwnie – „zmierzania do ideału” również w sposobie wprowadzania zmian, ich konsultowania, komunikowania i wdrażania.
Wróćmy jednak do pytania o wizję wymiaru sprawiedliwości. Odpowiedzią nie są ogólne – choć co do zasady przecież słuszne, lecz niestety ubabrane ze wszystkich stron polityczną retoryką – deklaracje o konieczności podporządkowania trzeciej władzy, podobnie jak to jest w przypadku dwóch pierwszych, suwerenowi, tj. o poddaniu sądownictwa nadzorowi społecznemu (a może lepiej powiedzieć oddaniu sądownictwa społeczeństwu). Odpowiedzią byłoby raczej określenie, jak konkretnie wymiar sprawiedliwości ma być zbudowany i jak ma funkcjonować, by cel – zmierzanie do ideału w służbie nam wszystkim – był rzeczywiście realizowany. Naturalnie z zachowaniem tak oczywistych wartości, jak niezawisłość sądów w orzekaniu. I całkowita, wręcz aseptyczna apolityczność sędziów w ich decyzjach i działaniach zawodowych. Zasady te winny być realizowane między innymi w taki sposób, by do tej służby dostać i w niej utrzymać się mogły wyłącznie osoby o najwyższych kompetencjach moralnych i profesjonalnych i by jedynie ich rozstrzygnięcia merytoryczne, poziom orzekania w prawniczym tego słowa rozumieniu, miał wpływ na awanse, od sądu rejonowego po Sąd Najwyższy. Część środowiska sędziowskiego miała tu pewne propozycje, ale zostały zlekceważone. Niesłusznie. Wokół kluczowych wartości i zasad najlepiej szukać jak najszerszego konsensusu. Przyciągać, a nie odpychać.
Wszyscy skupiają się teraz na radykalnych rozwiązaniach – jako najciekawszych i najbardziej emocjonujących – które w przypadku TK zostały zastosowane, w odniesieniu do KRS wkrótce wejdą w życie (nie liczyłbym na zawetowanie ustawy), a w stosunku do Sądu Najwyższego zostały dopiero obwieszczone w poselskim projekcie nowych regulacji. Nie ma w nich jednak nic szczególnie zaskakującego. Taki jest od dłuższego czasu, owszem kontrowersyjny, modus operandi obecnej władzy (która poczuła się wolna od imposybilizmu), o czym mogli się wcześniej przekonać np. pracownicy administracji publicznej, w tym skarbowej. Dostrzegam różnicę między urzędnikiem a przedstawicielem trzeciej władzy, ale z drugiej strony pamiętam o tym, że ustawę o ustroju sądów powszechnych, jakakolwiek by ona była, zawsze kształtował ustawodawca. A obecny – tak samo jak każdy poprzedni – ma demokratyczny mandat do działania. Nawet jeśli jego poczynania wydają się radykalne i niektórym – zasadnie lub nie – bardzo się nie podobają. W naturę wspomnianego sposobu działania wpisane jest otwieranie szeroko drzwi do zasadniczych zmian personalnych przez mechanizmy wygaszania umów, przenoszenia w stan spoczynku itp. plus istotne zmiany organizacyjne i systemowe. Owszem, powtórzmy – to bywa wysoce kontrowersyjne, czasem może być niebezpieczne. Dobrze by więc było, by konstruując różne modele i mechanizmy ich autorzy pamiętali, że będą one służyć nie tylko im, lecz także ich następcom. Dlatego właśnie kluczowe jest nie to, czy rozwiązania odpowiadają takiej lub innej partii i jej aktualnej narracji politycznej obliczonej na uzyskanie jak największych wpływów, ale to, na ile uwzględniają interes Polski w swojej służbie obywatelom państwa „zmierzającego do ideału” i tym samym respektującego nade wszystko interesy społeczeństwa.
I jeszcze jedna rzecz na koniec. Refleksja, którą mam ochotę podzielić się od dłuższego czasu. W Trybunale Konstytucyjnym, w KRS, w Sądzie Najwyższym i w sądach w ogóle służą dziś prawnicy, w tym sędziowie, ukształtowani przez dotychczasowy system. Ten, w którym SN i Krajowa Rada Sądownictwa oraz do niedawna TK działały w zgodzie z obowiązującymi od wielu lat regulacjami. Żeby wszelkie niebezpieczeństwa, jakie wiążą się z wprowadzanymi teraz zmianami, mogły się urzeczywistnić (np. uległość wobec sprawujących rządy w nadziei na awans lub w obawie przed degradacją), trzeba do tego współpracy tychże prawników, w tym zapewne sędziów (trudno zakładać, że wszyscy zostaną zastąpieni np. przekwalifikowanymi i posłusznymi prokuratorami). Bardzo złe byłoby to świadectwo wystawione dotychczasowemu systemowi, gdyby okazało się, że był na tyle ułomny, iż wychował wielu ludzi bojaźliwych, nieodpornych na pokusy, niezawisłych inaczej bądź skłonnych własne interesy stawiać ponad zasady i wartości definiujące ich misję. Niezależnie więc od ostrego sporu, który może i powinien się toczyć (i w którym – w idealnym, a może normalnym świecie – wszyscy powinni być otwarci na argumenty innych, by wybrać najlepsze rozwiązania), najważniejsze oceny chyba jeszcze przed nami. Dotyczyć będą efektów zmian i decyzji oraz działań konkretnych osób.