Piotr S. był właścicielem działki rolnej, na której postanowił uruchomić hodowlę norek. W tym celu uzyskał wszelkie konieczne zgody. Jednak sam nie zdecydował się na budowę, lecz pozyskał inwestora (była nim spółka R.), któremu ostatecznie sprzedał nieruchomość za 11 mln zł. W umowie przeniósł na nabywcę wszystkie uprawnienia wynikające z uzyskanych decyzji co do przeznaczenia terenu i warunków zabudowy, deklarując, że są prawomocne.
Po kilku miesiącach zapadło jednak orzeczenie samorządowego kolegium odwoławczego, w którym stwierdzono nieważność decyzji środowiskowych, co skutkowało wstrzymaniem budowy i niemożnością uruchomienia fermy.
Spółka pozwała Piotra S. o zwrot ponad 9 mln zł, wskazując jako podstawę roszczeń wady fizyczne nieruchomości. Przegrała w I i II instancji, za to Sąd Najwyższy uwzględnił skargę kasacyjną i nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy.
Zdaniem SN decydujące było właśnie unieważnienie decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych inwestycji.
– Sytuacja prawna jest taka, że nieważna decyzja nie tylko nie daje efektu na przyszłość, ale należy ją traktować tak, jakby nigdy nie została wydana. Dlatego inaczej należy ocenić zapewnienia sprzedawcy co do kondycji prawnej nieruchomości – powiedziała sędzia Iwona Koper.
To oznacza, że postanowienia umowne, potwierdzające wydane decyzje co do spornego gruntu, nie miały podstaw prawnych, a tym samym umowa była wadliwa.
ORZECZNICTWO
Wyrok SN z 31 maja 2017 r., sygn. akt V CSK 506/16.