Choć nadawaniem uprawnień rzeczoznawcy majątkowego formalnie zajmuje się państwo, to w praktyce robi to rękami czynnych rzeczoznawców. A zdawalność egzaminów jest zastanawiająco niska.
Szerokie uprawnienia rzeczoznawców / Dziennik Gazeta Prawna
Tegoroczny egzamin komorniczy zakończył się sukcesem dla 70 proc. zdających. Na egzaminie adwokackim zdawalność wyniosła 83 proc., a na radcowskim – 81 proc. W przypadku organizowanych kilka razy w roku przez Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa państwowych egzaminów na rzeczoznawcę majątkowego o takich statystykach nie ma mowy. Barierą prawie nie do przejścia jest część pisemna. Podczas ostatniego, kwietniowego egzaminu na 113 osób do dalszego etapu przeszło 27, czyli niewiele ponad 24 proc. I był to bardzo dobry wynik, zważywszy, że w marcu ta sztuka udała się jedynie 10 osobom na 170 chętnych. Wcześniej, w grudniu 2016 r., na 220 zdających do dalszego etapu przeszło 30 osób, czyli ok. 13 proc.
Powyższe informacje pochodzą od samych kandydatów, ponieważ MIB – w odróżnieniu od Ministerstwa Sprawiedliwości, które organizuje egzaminy dla zawodów prawniczych – nie publikuje podsumowań. Na pytanie o zdawalność resort informuje, że w 2016 r. do testu przystąpiło 1028 osób, a pozytywny wynik uzyskało 237, co oznacza, że dalej przeszło 23 proc.
Nietransparentny egzamin
Co jest tego przyczyną? Zdający nie mają wątpliwości.
– Za opracowywanie pytań i przeprowadzanie egzaminów odpowiadają czynni rzeczoznawcy majątkowi. W ich interesie jest więc, aby dostęp do zawodu pozostał ograniczony – mówi anonimowo jedna z kandydatek. Nie chce podać nazwiska, bo wciąż będzie próbowała uzyskać uprawnienia. – Kandydaci to często ludzie po prawie, budownictwie, geodezji, wielu z nich ma zdane inne egzaminy państwowe, a do egzaminu na rzeczoznawcę podchodzą po trzy, pięć, a nawet siedem razy. Za każde podejście trzeba zapłacić 900 zł. Część w końcu zdaje, inni rezygnują, bo szkoda czasu, nerwów i pieniędzy – dodaje kobieta.
Postępowanie kwalifikacyjne przeprowadza powołana przez resort infrastruktury Państwowa Komisja Kwalifikacyjna (PKK). Tworzą ją przedstawicie resortu (trzy piąte składu) oraz organizacji zawodowych rzeczoznawców majątkowych (dwie piąte). Jednak ten parytet nie obowiązuje w przypadku składów poszczególnych komisji egzaminacyjnych. Nie ma przeszkód, by całe pięcioosobowe gremium sformowali rzeczoznawcy. Co więcej, członkowie PKK z nadania resortu również mogą być – i często są – rzeczoznawcami. W ten sposób, choć nadawaniem uprawnień formalnie zajmuje się państwo, to w praktyce robi to rękami rzeczoznawców.
Zgodnie z par. 19 ust. 5 rozporządzenia w sprawie nadawania uprawnień zawodowych w zakresie szacowania nieruchomości (Dz.U. z 2014 r. poz. 328) pracownik ministerstwa może, ale nie musi, uczestniczyć w postępowaniu kwalifikacyjnym w charakterze obserwatora. Ministerstwo twierdzi, że pracownicy resortu są obecni podczas egzaminów, ale nie udało nam się tego potwierdzić w licznych rozmowach z uczestnikami egzaminów. Mimo to, jak zapewnia Szymon Huptyś, rzecznik ministerstwa, „resort podejmuje wszelkie możliwe działania mające na celu zagwarantowanie dbałości o rzetelne i bezstronne działania w zakresie nadawania uprawnień zawodowych”.
Nasi rozmówcy mają co do tego wątpliwości. W ich opinii zastanawiające jest to, że choć lista osób, które przeszły do następnego etapu, wywieszana jest nawet po dwóch godzinach, to nie ma informacji o tym, kto ile punktów uzyskał ani jakie były prawidłowe odpowiedzi.
– Liczbę punktów można sprawdzić dopiero po kilku dniach, i to telefonicznie. Prawidłowe odpowiedzi są publikowane po mniej więcej dwóch miesiącach. Brak klucza de facto uniemożliwia odwołanie się od wyniku egzaminu, ponieważ zdarza się, że w różnych latach przy tych samych pytaniach za prawidłowe uznawane są inne odpowiedzi. I to mimo że stan prawny się nie zmienił. Pytania są bowiem tak konstruowane, że na część z nich nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi – dodaje inny zdający.
Tajna liczba punktów
Ministerstwo tłumaczy, że listy z punktacją nie są wywieszane od razu ani publikowane w internecie ze względu na ochronę danych osobowych. – Wynik punktowy uzyskany na egzaminie stanowi dane wrażliwe – mówi Szymon Huptyś, rzecznik MIB. Ale w chronieniu danych resort nie jest konsekwentny, bo gdy dzwoni się do ministerstwa, do uzyskania informacji o punktach wystarczy podanie nazwiska kandydata. – Nikt nie wymaga np. numeru PESEL, by sprawdzić, czy pod kogoś się nie podszywam – zauważa jeden z naszych rozmówców.
Ministerstwo przyznaje natomiast, że niektóre pytania są niejednoznaczne. – Często brzmienie przepisu będącego podstawą udzielonej odpowiedzi stwarza pole do interpretacji. To powoduje, że mogą się zdarzyć sytuacje, gdy odpowiedź udzielona przez kandydata, która nie jest tożsama z odpowiedzią wskazaną w kluczu, również może być uznana za prawidłową wobec np. systemowej wykładni danego przepisu – wyjaśnia rzecznik. I dodaje, że właśnie z tego powodu klucz z prawidłowymi odpowiedziami publikowany jest tak późno: po rozpatrzeniu wszystkich ewentualnych wątpliwości kandydatów.
– Ani termin, ani fakt publikacji klucza odpowiedzi nie wpływają na przysługujące kandydatom prawo do odwołania. Poza tym, jeśli stwierdzono błędy w teście lub w arkuszu odpowiedzi, MIB orzeka o wygaśnięciu decyzji negatywnej i dopuszcza kandydata do kolejnego etapu egzaminu w terminie przez niego wskazanym. Nawet jeśli kandydat nie odwołał się od wyniku egzaminu, to MIB z urzędu dokona weryfikacji jego wyniku i poinformuje go o pozytywnym wyniku egzaminu – dodaje Szymon Huptyś.
Niemiarodajne testy
Zarzuty zdających odpiera także prof. Ryszard Cymerman, przewodniczący PKK. – Nie jest prawdą, że testy egzaminacyjne są tak układane, by jak najwięcej osób nie zdało. Mam wrażenie, że zdający zbyt często uczą się pod testy, zamiast starać się zrozumieć istotę. Powiem więcej, obecnie część pisemna jest o wiele łatwiejsza niż przed deregulacją, a wówczas zdawalność była lepsza i wynosiła ok. 40 proc. Niemożliwa jest też sytuacja, by w różnych latach w przypadku tego samego pytania punktowane były inne odpowiedzi. Chyba że po drodze zmienił się stan prawny – mówi prof. Cymerman.
Jego zdaniem niska zdawalność wynika ze złagodzenia kryteriów dla osób, które mogą się ubiegać o uprawnienia. – Przed deregulacją trzeba było ukończyć studia magisterskie na kierunkach ekonomicznych, technicznych lub prawniczych oraz podyplomowe w zakresie wyceny nieruchomości. Dziś wystarczy licencjat np. z pedagogiki i studia podyplomowe z wyceny nieruchomości. A materiał do opanowania jest obszerny. Dotyczy nie tylko gospodarki mieszkaniowej, lecz także wodnej, rolnej, budownictwa, ekonomii, rachunkowości, prawa. Skrócono też z 12 do 6 miesięcy okres wymaganych praktyk – wylicza prof. Cymerman.
Zasadniczym problemem jest jednak to, że część pisemna sprawdza wiedzę, a nie umiejętność jej zastosowania w praktyce. Wygląda więc na to, że test wielokrotnego wyboru idealnie sprawdza się jako gęste sito, ale nie daje odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy kandydat na rzeczoznawcę potrafi poprawnie wykonać operat szacunkowy? Czyli to, co jest istotą wykonywania tego zawodu.