Starcie z „idiotyzmami dobrej zmiany” czy uwikłanie w politykę? Prezesura Andrzeja Rzeplińskiego w TK jest oceniana różnie, tak jak różne jej momenty przedstawiciele środowisk prawniczych wskazują jako kluczowe. W jednym tylko wszyscy są zgodni: to był pod wieloma względami szczególny okres.
Jan Majchrowski, prof. UW dr hab. / Dziennik Gazeta Prawna
Piotr Hofmański, prof. dr hab. / Dziennik Gazeta Prawna
Maciej Bobrowicz, prezes Krajowej Rady Radców Prawnych / Dziennik Gazeta Prawna
Jacek Trela, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej / Dziennik Gazeta Prawna
Jacek Skała, przewodniczący Rady Głównej Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP / Dziennik Gazeta Prawna
Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” / Dziennik Gazeta Prawna
Ryszard Piotrowski, dr hab., konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego / Dziennik Gazeta Prawna
Mikołaj Pietrzak, dziekan ORA w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
Jarosław Gwizdak, prezes Sądu Rejonowego Katowice-Zachód / Dziennik Gazeta Prawna
Waldemar Żurek, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa / Dziennik Gazeta Prawna
Wojciech Hermeliński, sędzia TK w stanie spoczynku / Dziennik Gazeta Prawna
Jerzy Pisuliński, prof. dr hab., dziekan WPiA UJ / Dziennik Gazeta Prawna
Przełomowym momentem prezesury Andrzeja Rzeplińskiego było...
Jestem głęboko przekonany, że prezesura prof. Andrzeja Rzeplińskiego będzie miała istotne znaczenie historyczne, ilustrujące także i na przyszłość niezłomność sędziego w walce o respektowanie podstawowych wartości konstytucji i państwa prawa. Ostatni rok tej prezesury był naznaczony głębokim dramatyzmem, ale jednocześnie stanowić będzie dla przyszłych pokoleń sędziów znakomity punkt odniesienia dla kształtowania postaw niezbędnych każdemu, kto wykonuje funkcje sędziowskie, a przede wszystkim doskonały przykład niezawisłości sędziowskiej w stosowaniu prawa. Należy z mocą podkreślić, że doświadczenia, z którymi musiał w ciągu ostatniego roku konfrontować się prof. Rzepliński, nie mają precedensu w historii polskiego sądownictwa konstytucyjnego.
Andrzej Rzepliński był wobec tych dramatycznych doświadczeń w jakimś sensie sam i musiał każdego dnia dokonywać wyborów, których nikt inny nie mógł za niego dokonać. W ten sposób pokazał drogę, którą musi zmierzać sąd konstytucyjny w sytuacji narażenia na niecodzienną praktykę organów państwowych nierespektujących zasad państwa prawa, a przede wszystkim zasady podziału władzy i niezależności sądownictwa. Nie mam żadnych wątpliwości, że wśród doświadczeń prezesa Rzeplińskiego z ostatnich miesięcy dwa wydają się najistotniejsze, a zarazem najtrudniejsze w jego karierze sędziowskiej.
Pierwsze z nich wiąże się z decyzją o niedopuszczeniu do orzekania trzech sędziów, którzy zostali powołani w sposób naruszający konstytucję na miejsca już wcześniej obsadzone przez osoby powołane przez parlament poprzedniej kadencji. Prezes Rzepliński zachował się wówczas tak, jak powinien zachować w takiej sytuacji każdy prezes sądu konstytucyjnego, który nie może wybrać innej drogi niż uznanie wyroku tegoż sądu za wiążący.
Drugim momentem przełomowym wydaje mi się decyzja prezesa Rzeplińskiego o podjęciu postępowania w sprawie badania konstytucyjności nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym z pominięciem procedury, którą ta ustawa wprowadzała. Prezes Rzepliński pokazał na tle tej sytuacji, na czym polega rzeczywiste bezpośrednie podporządkowanie sędziego sądu konstytucyjnego normom konstytucyjnym. Było to pierwsze postępowanie w historii polskiego sądownictwa konstytucyjnego, które w sposób tak jasny i precyzyjny określało granice domniemania konstytucyjności ustawy zwykłej, która staje się przedmiotem kontroli zgodności z konstytucją. Decyzja ta była trudna nie tylko w kontekście politycznym, ale także z punktu widzenia doktryny konstytucyjnej. Trzeba zauważyć, że ów dokonany przez prof. Rzeplińskiego wybór na rzecz bezpośredniego stosowania konstytucji został jednak uznany przez zdecydowaną większość owej doktryny za trafny i będzie na przyszłość kształtować kierunek rozwoju polskiej myśli konstytucyjnej. Orzeczenie w tej sprawie wydane 9 marca 2016 r. ma charakter precedensowy i wnosi do europejskiego orzecznictwa konstytucyjnego nowe wartości dookreślające relacje pomiędzy władzą ustawodawczą a sądem konstytucyjnym.
Wydaje się, że całe życie Andrzeja Rzeplińskiego obfitowało w przełomy, przecież najpierw był aktywistą PZPR, potem „Solidarności”. Podobnie było w trybunale. Jeszcze dwa lata temu Wiktor Osiatyński grzmiał na łamach „Gazety Wyborczej”: „Mam nadzieję, że prof. Rzepliński jak najszybciej zrezygnuje z funkcji prezesa i sędziego TK”. To było po otrzymaniu papieskiego odznaczenia. Ten atak szedł w parze z ówczesną nagonką na trybunał z powodu wyroku w sprawie uboju rytualnego, w którym TK podkreślił znaczenie wolności religijnej. Kolejny przełom był zapoczątkowany nieformalnym tworzeniem ustawy o TK przez prezesa Rzeplińskiego i kilku zaufanych sędziów przy wykorzystaniu następnie inicjatywy ustawodawczej prezydenta Komorowskiego. To wkroczenie na polityczną drogę, na którą sędziowie TK nigdy nie powinni byli wkroczyć, było początkiem całego zła, które z tego wynikło. Ustawę tę wykorzystała przecież PO i PSL dla niekonstytucyjnego „skoku na trybunał” i obsadzenia go „na przyszłość” przez swoich nominatów. Potem przełomu już nie było. Prezes Rzepliński brnął coraz bardziej w ślepą uliczkę eskalacji konfliktu wokół TK, stając się stroną sporu politycznego, wykorzystywanego cynicznie przez zawodowych polityków. Stracili na tym wszyscy, najwięcej autorytet Trybunału Konstytucyjnego w Polsce. Może w przyszłości zyska jedynie prof. Rzepliński, ale już raczej jako ewentualny polityk, a nie bezstronny arbiter-sędzia. Szkoda.
Prezesura prof. Rzeplińskiego przypadła na bardzo trudny okres. Sadzę, że moja opinia nie będzie odbiegała od oceny kolegów, gdy stwierdzę, że kluczowym jej momentem był ten, w którym prezes TK został skonfrontowany z idiotyzmami „dobrej zmiany”. Mimo że nie udało mu się uniknąć kilku błędów (kto ich nie popełnia?), to trzeba powiedzieć, że prof. Rzepliński pokazał wspaniały charakter i nie pozwolił emocjom pokonać profesjonalizmu, który od początku cechuje jego postępowanie. Za to należą mu się szczególne słowa uznania.
Scenariusz prezesury pana profesora pisała polityka. Niczym w greckiej tragedii. Prezes bowiem musiał wyjść poza dotychczasowe schematy, by stanąć do walki nie tyle o jakość aktów normatywnych, ile o obronę najważniejszych zasad normujących konstytucyjny ład w demokratycznym państwie prawa – jako niezwykle stanowczy i pryncypialny obrońca najważniejszych szańców Konstytucji RP. Bez wątpienia ostatni rok pracy prof. Rzeplińskiego przejdzie do annałów Trybunału Konstytucyjnego.
Prof. Andrzej Rzepliński, obok prof. Marka Safjana, był najdłużej urzędującym prezesem TK w ostatnim dwudziestoleciu. Za jego prezesury prace trybunału toczyły się sprawnie. Z pewnością przełomowym momentem był ten, w którym parlament zaczął prace nad zmianą ustawy o TK. Prezes Rzepliński stał się symbolem walki o niezależność sądów i niezawisłość sędziów, choć nie zabrakło też zarzutów, że aż nadto angażuje się w politykę. Myślę, że prezesowi ciężko jest zostawiać trybunał w momencie, w którym ład zamienił się w chaos konstytucyjny. Prof. Rzepliński zawsze życzliwie odnosił się do adwokatury. Chętnie uczestniczył w ważnych dla naszego samorządu wydarzeniach: konferencjach czy – jak ostatnio – w Krajowym Zjeździe Adwokatury. Co nie oznacza, że mogliśmy liczyć na taryfę ulgową. Wiele spraw NRA przegrała przed TK, jak też wiele naszych wniosków o zbadanie konstytucyjności przepisów było odrzucanych. Dotyczyło to takich spraw, jak przepisy o stawkach adwokackich czy też przepisy odnoszące się do tajemnicy adwokackiej. Niemniej TK wielokrotnie korzystał z naszego wsparcia w postaci opinii tzw. przyjaciela sądu. Te relacje pokazują, na czym polega kultura prawna w demokratycznym państwie prawa – nie na obopólnych korzyściach, lecz na obronie fundamentalnych zasad.
Środowisko prokuratorskie i sędziowskie nie ma zbyt dobrych doświadczeń z Trybunałem Konstytucyjnym w ostatnich latach, czyli w okresie prezesury pana prof. Rzeplińskiego. Składaliśmy w tym czasie dwa wnioski. Jeden z nich dotyczył ocen okresowych dla prokuratorów i sędziów, a drugi zamrożenia płac obu grup zawodowych i wszystkich pracowników administracji. Oba rozbiły się w Trybunale Konstytucyjnym o formalny mur. Nie pomogły zażalenia. Z argumentacją trybunału nie sposób było się zgodzić. Przykładowo TK uznał, że związek zawodowy prokuratorów nie jest organizacją ogólnopolską, podczas gdy wiadomo, że działa w 41 spośród 45 prokuratur okręgowych. Trybunał zakwestionował również, że decyzja o wystąpieniu z wnioskiem zapadła w głosowaniu elektronicznym, co jest przecież normą w XXI wieku. Chciał, aby 21 członków Rady Głównej zjechało w jednym czasie z różnych stron Polski, aby podjąć osobiście decyzję o skierowaniu wniosku o zbadanie zgodności niektórych ustaw z konstytucją. W rezultacie w naszej ocenie trybunał uciekł od rozstrzygnięcia niezwykle istotnej dla sędziów i prokuratorów kwestii, jaką była kolizja systemu ocen okresowych z zasadami niezawisłości i niezależności. Ten sam los spotkał wniosek dotyczący ustawy okołobudżetowej zamrażającej płace. Krótko mówiąc, trybunał nie sprzyjał sędziom i prokuratorom w kluczowych dla nich kwestiach, choć teraz od niektórych środowisk prawniczych sam dostaje wsparcie. Stopień uwikłania trybunału w politykę, co wynika z samej jego konstrukcji ustrojowej, nie pozwala nam jako prawnikom w służbie państwu na dokonywanie oceny działalności pana prof. Rzeplińskiego. Musielibyśmy bowiem formułować oceny polityczne, a tego zabrania nam i sędziom odpowiednio – prawo o prokuraturze i o ustroju sądów powszechnych.
To nie była łatwa prezesura. W moim przekonaniu niezwykle ważna była decyzja o niedopuszczeniu do orzekania trzech niezaprzysiężonych przez prezydenta sędziów (profesorów R. Hausera, A. Jakubeckiego i K. Ślebzaka), których prawidłowość wyboru stwierdził TK i wynikało to także z opinii Komisji Weneckiej. Oczywiście zdaję sobie sprawę z wątpliwości co do roli prezydenta w odbieraniu ślubowania od powoływanych sędziów i tego, czy musi być takowe złożone w obecności pana prezydenta, czy też tak jak inne oświadczenie takiej styczności nie wymaga. Przypomnę, że nawet w Hiszpanii sędziowie mogą, ale nie muszą stanąć przed królem, by być sędziami i orzekać. Nie rozstrzygając tego dylematu, taka decyzja prezesa była w pewnym sensie zaaprobowaniem obstrukcyjnych działań prezydenta w stosunku do tych sędziów i co do orzeczenia TK, które przecież wiąże wszystkich, bez wyjątku. W innej płaszczyźnie skutkowało to zwyczajnie nieorzekaniem przez tych znakomitych prawników, w wielu sprawach, często o fundamentalnym znaczeniu. To wielkie marnotrawstwo, na które Polski nie stać, że rezygnujemy z usług najlepszych. Nie zapominajmy o tym, bo takich jurystów zbyt wielu nie ma. Dalszą konsekwencją tego stanu rzeczy, przy absencji chorobowej trzech sędziów wybranych przez parlament obecnej kadencji czy też sabotowaniu przez część z nich prac TK, była niemożność skompletowania pełnego składu trybunału właściwego do rozpoznawania najważniejszych spraw oraz brak kworum Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK. Paraliżowało to działanie trybunału, z czym pan prezes walczył jak mógł. Zobaczymy niebawem, jak to będzie rzutować na wybór jego następcy i dalsze funkcjonowanie tej instytucji. Prawdopodobnie wszyscy staniemy bowiem przed sporym dylematem dotyczącym ważności orzeczeń podejmowanych przez TK obsadzony przez „nowych sędziów” wybranych w miejsce tych prawidłowo powołanych.
Przełomowy moment prezesury prof. Rzeplińskiego to wydarzenie decydujące o sytuacji trybunału, a tym samym jego prezesa. Chodzi mianowicie o wynik ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych, w rezultacie których powstały przesłanki do działania w myśl zasady, że realizacja zwycięskiego programu wyborczego wymaga wyeliminowania ryzyka związanego z niezależną od nowej większości parlamentarnej działalnością orzeczniczą TK. Dążenia do skoncentrowania władzy w rękach tej większości – niezależnie od ograniczeń konstytucyjnych – nie dało się pogodzić z wynikającą z konstytucji rolą trybunału i jego prezesa. W nietypowych dla TK okolicznościach, uniemożliwiających jego normalne funkcjonowanie, prezes znalazł się w sytuacji, której nie był w stanie kontrolować. Każde więc jego staranie, by osiągnąć stan zgodny z konstytucją, było obciążone konsekwencjami braku akceptacji dla trybunału jako instytucji publicznej o niekwestionowanej rzetelności i sprawności, której legitymizm w państwie demokratycznym nie jest kwestionowany.
Niewątpliwie prof. Rzeplińskiemu przypadło w udziale pełnienie funkcji prezesa trybunału w momencie przełomowym dla tej instytucji. Od jesieni 2015 r. jesteśmy świadkami procesu, który po raz pierwszy po 1989 r. udowadnia nie tylko prawnikom czy politykom, ale przede wszystkim całemu społeczeństwu, że model państwa ukształtowany w okresie transformacji i utrwalony poprzez uchwalenie konstytucji w 1997 r. nie jest nienaruszalny. Porządek konstytucyjny, raz ustanowiony, nie jest dany „na zawsze”, może być reformowany. Jeżeli tylko zmiany te mają na celu wzmocnienie niezależnego i niezawisłego sądownictwa w ramach tzw. systemu checks and balances, nie ma problemu. Uzasadnione obawy budzi natomiast działanie władzy ustawodawczej i wykonawczej, które zmierza do osłabienia i upolitycznienia TK. Dlatego za wyjątkowy i kluczowy moment w okresie prezesury prof. Rzeplińskiego uważam cały ostatni rok. Prof. Rzepliński, wobec forsowania przez Sejm ustawodawstwa skierowanego przeciwko niezależności trybunału, dał przykład nie tylko swojej postawy obywatelskiej, ale także wyjątkowego hartu ducha, jaki w mojej ocenie powinien charakteryzować niezależne sądownictwo w demokratycznym państwie prawa. Równocześnie w tym trudnym okresie prezes Rzepliński zapewnił kontynuację funkcjonowania, a co najważniejsze orzekania przez sędziów TK. Co więcej, czynił to, szukając rozwiązań kompromisowych i zgodnych z obowiązującym prawem.
9 marca 2016 r. Godzina 16.16. Sala Trybunału Konstytucyjnego. Na jej środku, przy zwykłym biurku, siedzi dwóch sędziów trybunału. Nie na podwyższeniu, nie za sędziowskim stołem. Prof. Stanisław Biernat i prezes TK prof. Andrzej Rzepliński. Rozpoczyna się godzinna konferencja prasowa, podczas której prostym językiem, cierpliwie i dokładnie tłumaczą licznie zgromadzonym dziennikarzom zarówno wydane przed chwilą orzeczenie, jak i zasady procedowania sądu konstytucyjnego. Omawiają także bieżącą sytuację wymiaru sprawiedliwości w Polsce, działalność sędziów sądów powszechnych i konstytucyjnych, jak i zaufanie do nich. „Każdy prawnik jest nastawiony na znajdowanie najlepszych rozstrzygnięć” – mówi między innymi prezes Rzepliński.
Moim zdaniem to wtedy po raz pierwszy trybunał zwrócił się bezpośrednio do obywateli, „zdjął togi i birety”, zszedł do poziomu odbiorcy nie tylko prasy specjalistycznej, ale każdego konsumenta codziennych wiadomości. Wskazano, jak ważny jest trójpodział władzy, jak mają działać wzajemne hamulce władz. Mówiono o transparentnej i dostępnej działalności orzeczniczej. Zapis konferencji, wciąż dostępny na internetowej stronie trybunału, to lektura obowiązkowa dla każdego obywatela. Prezes Andrzej Rzepliński realizował własną, specyficzną politykę medialną. Samodzielnie i autonomicznie budował wizerunek tak trybunału, jak i wymiaru sprawiedliwości. Konferencja z 9 marca 2016 r. była krokiem w najlepszym, najbliższym obywatelowi kierunku. To wtedy władza sądownicza udowodniła, że jest przede wszystkim prawdziwą służbą.
Kadencja prof. Andrzeja Rzeplińskiego jako prezesa Trybunału Konstytucyjnego na pewno przejdzie do historii z wielu powodów. Przede wszystkim stał się on symbolem obrony niezależności sądownictwa, niezawisłości sędziów i trójpodziału władzy. Niestrudzenie bronił tych wartości, które są podstawą demokratycznego państwa prawnego. Odpierał zmasowane ataki i oskarżenia, które uderzały nie tylko w niego samego, ale też w jego rodzinę. Spotkał się jako prezes z bezprecedensową sytuacją – uruchomienia przez prokuraturę postępowania karnego za to, że czynnie sprzeciwił się atakowi na państwo prawa. To według mnie moment przełomowy w jego zawodowym życiu.
Jednak nim obrona niezależności Trybunału Konstytucyjnego stała się najważniejsza, polemizowaliśmy z niektórymi orzeczeniami TK. Dużo wcześniej widzieliśmy zagrożenia dla niezawisłości sędziów i niezależności sądów w nowelizacjach prawa o ustroju sądów powszechnych. Zwłaszcza gdy dotyczyły zwiększenia nadzoru administracyjnego nad sądami czy zmiany kompetencji dyrektora sądu, tworząc de facto dwuwładzę w sądzie. W sądach, tam na linii, widać było dokładnie, co może zrobić władza wykonawcza i ustawodawcza, by podporządkować sędziów. Pamiętamy dobrze, trybunał nie uwzględnił skargi Krajowej Rady Sądownictwa na nadzór administracyjny ministra sprawiedliwości, czy pozwolił na zwiększanie kompetencji dyrektorów sądów i ściślejsze związanie ich z ministrem. Już dzisiaj widzimy na konkretnych przykładach, jak odbija się to na sądach i ich wizerunku. Dyrektor zamieszany jest w aferę, a odium spada na sąd, bo mało kto sobie wyobraża, że może być on organem sądu i de facto nie podlegać realnej kontroli prezesa tej instytucji.
Przełom w orzecznictwie nastąpił w orzeczeniu o sygn. Kp 1/15, kiedy trybunał postawił tamę niekonstytucyjnemu żądaniu akt konkretnej sprawy sądowej przez ministra sprawiedliwości. To ogromnie ważne orzeczenie pełnego składu trybunału, któremu przewodniczył sędzia Rzepliński, uchroniło miliony obywateli przed inwigilacją ich prywatnych spraw, które toczą przed polskimi sądami. Najważniejsze jednak dla mnie jest skonsolidowanie całego środowiska prawniczego i rzeszy ludzi, którzy prawnikami nie są, wokół osoby prezesa i walki o zachowanie państwa prawa. To kapitał, którego nie wolno nam zmarnować.
Andrzej Rzepliński to mój kolega od czasów studiów prawniczych, które wspólnie ukończyliśmy w 1971 r. Po nich nasze drogi się rozeszły – Andrzej poświęcił się pracy naukowej i działalności w zakresie praw i wolności obywatelskich, ja – adwokaturze. Spotkaliśmy się znowu po kilku latach w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, do współpracy z którą Andrzej mnie zachęcił.
Andrzej przyszedł do Trybunału Konstytucyjnego w 2007 r., rok po mnie. Wspólnie z innymi sędziami wybraliśmy go i wskazaliśmy prezydentowi jako kandydata na prezesa. Nie miałem wątpliwości, że poradzi sobie w kierowaniu trybunałem, ale nie przyszło mi do głowy – i chyba żadnemu z sędziów – że za kilka lat będzie musiał stawić czoła chyba najpoważniejszej w swoim życiu próbie. Ktoś niedawno powiedział, że sędzią jest się nie tylko na ładną pogodę. Nieco ponad rok temu pogoda dla Andrzeja i trybunału znacząco się pogorszyła. Wszystkie jego dotychczasowe sukcesy zawodowe, jak np. obrona rosyjskiego opozycjonisty przed sądem w Moskwie, zblakły w obliczu tego, z czym przyszło mu się ostatnio zmierzyć. Gdy stoi się na czele instytucji, szczególnie tak nieodzownej dla demokratycznego państwa jak Trybunał Konstytucyjny, to w sytuacji zagrożenia jej normalnego działania jest się z reguły osamotnionym w jej chronieniu. Prezesa niewątpliwie wspierają pracujący z nim sędziowie, a także zapewne sędziowie w stanie spoczynku, ale jednak ostatecznie to on bierze na siebie ciężar decyzji. Nie miałem wątpliwości, że podejmie decyzję najlepszą z możliwych. Moja pewność brała się m.in. z moich obserwacji postępowania Andrzeja podczas narad i rozpraw w trybunale. Ostatecznie utwierdziłem się w swoim przekonaniu co do jego nieustępliwości, gdy przez wiele tygodni przygotowywał się, a następnie bronił swoich poglądów jako sędzia sprawozdawca w sprawie obniżenia emerytur dla funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa państwa. Jego bezkompromisowość w tej sprawie, jasność argumentacji, zdecydowanie w jej prezentowaniu uświadomiła mi ponownie, że dokonaliśmy dobrego wyboru Andrzeja jako prezesa. Z drugiej strony w sprawach, w których nie udało mu się przekonać sędziów do swoich propozycji, potrafił się wycofać i przyznać rację oponentom.
Andrzej często powtarza, że jest typem wojownika. Dobrze, że trybunał miał takiego prezesa.
Do niedawna działania prezesa TK mało kogo interesowały. Nikt nie analizował, jaki skład został wyznaczony do orzekania w danej sprawie i kto w nim zasiada. Od ponad roku jest jednak inaczej. Wydaje mi się, że kluczowa była rozprawa, na której trybunał rozpoznawał przepisy ustawy o TK z czerwca 2015 r., uchwalone jeszcze przez poprzedni Sejm. Chodziło głównie o art. 137, na mocy którego odchodząca ekipa rządząca postanowiła przyznać sobie prawo do wyboru sędziów TK, których kadencje wygasały w grudniu ub.r., a więc już po przejęciu władzy przez nową większość parlamentarną. I wtedy zaczęły się problemy. Pojawiły się pytania, czy TK może oceniać uchwały Sejmu o unieważnieniu uchwały o wyborze sędziów trybunału i o powołaniu nowych sędziów na miejsce już wybranych. Zaczęły pojawiać się komunikaty trybunału i wypowiedzi samego prezesa. A później ruszyła cała seria zmian legislacyjnych dotyczących tej instytucji, która trwa do teraz.
Jak, pana zdaniem, będzie funkcjonował TK po 19 grudnia?
Naprawdę trudno to przewidzieć. Przepisy wprowadzające ustawę o organizacji i trybie postępowania przed TK oraz ustawę o statusie sędziów TK rodzą bowiem wątpliwość, kto ma do czasu wyboru nowego prezesa kierować trybunałem. Zgodnie z tradycją ustrojową jego obowiązki powinien przejąć wiceprezes. Tylko że wspomniana ustawa wprowadza nieznaną dotąd w polskim prawie instytucję „pełniącego obowiązki prezesa TK”, która ma przypaść sędzi Julii Przyłębskiej. I tu powstaje pytanie – jak w takiej sytuacji zachowa się sędzia Stanisław Biernat (wiceprezes TK). Czy wymieniona dwójka będzie umiała wypracować porozumienie chociażby w kwestii wyznaczania składów? Mogę sobie wyobrazić sytuację, że wiceprezes Biernat wskaże do rozpoznania danej sprawy innych sędziów niż Julia Przyłębska i powstanie pat. Już nie wspominając o orzekaniu w pełnym składzie, gdy sędziowie wybrani przez posłów poprzednich kadencji zaczną zachowywać się tak jak trójka ich kolegów wybranych przez obecny Sejm i nie będą stawiać się na posiedzeniach. Wówczas grozi nam paraliż TK.
Czy wobec wielu nowelizacji ustawy o TK pozycja sądu konstytucyjnego jest nadal silna?
Musimy rozróżnić dwie kwestie. Pierwsza to formalna pozycja trybunału, która wynika z konstytucji, a ona nie została do tej pory zmieniona. Druga dotyczy faktycznego funkcjonowania TK. Jeżeli w dalszym ciągu będzie toczył się spór dotyczący obsady składów sędziowskich, to może się okazać, że de facto instytucja ta nie będzie funkcjonowała, bo – pomimo swego konstytucyjnego umocowania – faktycznie nie będzie mogła sprawować żadnej kontroli.
Warto też zauważyć, że na przestrzeni kilku najbliższych lat poszczególnym sędziom będą kończyły się kadencje, a w ich miejsce obecny Sejm wybierze kolejnych. I powstaje pytanie, jak będą oni podchodzić do kontroli aktów uchwalonych przez obecny parlament. Ważne będzie również, czy prezydent będzie korzystał ze swojej prerogatywy i kierował wnioski o zbadanie w trybie kontroli prewencyjnej uchwalanych ustaw, czy może dalej będzie podpisywał wszystkie akty, nawet jeżeli wśród ekspertów budzą wątpliwości konstytucyjne.
To wszystko będzie miało wpływ na faktyczną pozycję TK.