Przyglądając się orzecznictwu TK z ostatnich lat, trudno oprzeć się wrażeniu, że sądowi konstytucyjnemu w tym czasie niespecjalnie leżała na sercu zasada odrębności i niezależności władzy sądowniczej od dwóch pozostałych władz.
Wolał raczej akcentować wywodzoną z konstytucji równowagę. Na dowód wystarczy wskazać chociażby wyrok z 7 listopada 2013 r., w którym sędziowie uznali za konstytucyjne regulacje, wprowadzające do sądów tzw. menedżerski sposób zarządzania sądami.
Polegał on na przekazaniu części władztwa nad sądem z rąk prezesa do rąk dyrektora sądu. Rozprawie przewodniczył prof. Andrzej Rzepliński, ale orzeczenie zapadło aż przy ośmiu zdaniach odrębnych. – Skoro TK wówczas przyklepał sposób menedżerski, nie ma się co dziwić, że teraz PiS idzie dalej i wprowadza przepisy, które czynią z dyrektorów marionetki ministra sprawiedliwości – mówi nam jeden z sędziów. Chodzi o projekt zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych, zgodnie z którym to minister sprawiedliwości, a nie prezes sądu będzie ich zwierzchnikiem.
Istotne jeśli chodzi o ustrój było orzeczenie w sprawie reformy, w ramach której zlikwidowano większość sądów rejonowych. TK badał wówczas przepisy, zgodnie z którymi to minister w drodze rozporządzenia tworzy i znosi sądy, i nie dopatrzył się w tym niczego nagannego. – TK stracił wówczas szansę na ściągnięcie cugli rządzącym. Kto teraz zabroni ministrowi Ziobrze jednym podpisem zlikwidować wszystkie sądy i w to miejsce stworzyć jeden sąd rejonowy w Warszawie, jeden okręgowy i apelacyjny? Dzięki temu przecież mógłby rozsyłać sędziów po całej Polsce bez ich zgody – narzeka jeden z sędziów.
Orzecznictwo TK z zakresu trójpodziału władz nie znajduje uznania także w oczach niektórych konstytucjonalistów. – Władza wykonawcza zawsze przejawiała w stosunku do sądowniczej tendencję zawłaszczeniową. Poprzednia koalicja skutecznie podporządkowywała sądownictwo powszechne władzy wykonawczej. Działo się to przy akceptującym stanowisku TK – zauważa dr hab. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego. Choć są i takie orzeczenia, które mogły być sygnałem dla PiS, że nie wszystkie ich pomysły na reformowanie sądownictwa zostaną uznane przez TK. Chodzi np. o wyrok, w którym TK uznał za niekonstytucyjne przepisy pozwalające ministrowi sprawiedliwości zaglądać do akt sądowych.
Interesująca jest też linia dotycząca rozwiązań o istotnych skutkach dla finansów publicznych. Została zdefiniowana w kwietniu 2013 r. podczas zgromadzenia ogólnego TK. – Samodzielną wartością konstytucyjną podlegającą ochronie sądu konstytucyjnego jest zachowanie równowagi budżetowej oraz przeciwdziałanie wzrostowi deficytu – mówił Rzepliński. Z ust prezesa padło stwierdzenie, że ważenie tych racji może uzasadniać wprowadzanie przez rząd „czasowych rozwiązań antykryzysowych, pociągających za sobą ograniczenie praw obywateli”. Tego typu myśli można było odnaleźć w praktyce TK już wcześniej. W 2012 r. TK nie zakwestionował waloryzacji kwotowej, choć było pięć głosów odrębnych. Jej istotą było to, że emerytom o najwyższych świadczeniach nie wzrosły one w sposób rekompensujący inflację. Rzepliński mówił wówczas, że „ustawodawca ma znaczną swobodę w kształtowaniu mechanizmu waloryzacji i może wybrać sposób optymalny do bieżących potrzeb”.
Dlatego zaskoczeniem okazało się zeszłoroczne orzeczenie dotyczące kwoty wolnej od podatku. TK nie tylko uznał za niekonstytucyjne obecne rozwiązania, czyli wysokość kwoty i brak jej waloryzacji, ale i wskazał, jaką powinna mieć ona wysokość. To oznaczało zwiększenie obciążeń budżetowych, a do tego zostało wydane trzy dni po wyborach, które wygrał PiS. W partii odebrano to jako groźbę, że TK będzie wsadzał kij w szprychy nowemu rządowi.
Osobną kwestią była zmiana ustawy o TK w zeszłym roku. Projekt przygotował TK i podsunął prezydentowi, który go zgłosił do Sejmu. Prezes nie zareagował jednak ostro, gdy PO wrzuciła doraźną poprawkę, która dawała prawo wyboru następców sędziów, którym kadencja kończyła się późną jesienią, parlamentowi poprzedniej kadencji. Dlatego PiS wytoczył przeciwko prezesowi najcięższe działa, zarzucając mu zaangażowanie po stronie opozycji.
– Występowanie w mediach, angażowanie się w spór polityczny, komentowanie bieżących wydarzeń, ocenianie w mediach ustaw, które mają być przedmiotem rozpoznania przez TK, to rzeczy niedopuszczalne. Konstytucja stanowi, że sędzia jest apolityczny, więc nie uczestniczy w bieżącym życiu politycznym, bo to go dyskwalifikuje jako sędziego – krytykuje Rzeplińskiego Stanisław Piotrowicz z PiS. – Prezes stał na straży niezależności TK, niezależności sądów i niezawisłości sędziowskiej. To, że bronił TK, było przekuwane przez PiS na zarzut, że jest politykiem – replikuje Borys Budka z PO.
Podczas sporu o TK jego prezes niejednokrotnie dawał się sprowadzać politykom na ich pole gry. A tam, jako mniej wytrawny gracz, przegrywał. – On nie jest zręcznym politykiem, bo zagrałby o wiele śmielej i za pięć dni byłby liderem opozycji. Ale okazał się także przekraczającym granice kompetencji prezesem TK. Wyobrażam sobie, jak utrudniony byłby atak na TK, gdyby jego prezesem był Adam Strzembosz – ocenia politolog Marek Migalski. Rzepliński ani nie postawił na naprawdę twardy kurs, ani nie był w stanie się porozumieć z nowym obozem rządzącym. Typowym przykładem takiego lawirowania jest los trójki sędziów wybranych w miejsce tych z poprzedniej kadencji, którym Andrzej Duda odmówił ślubowania. Prezes wpuścił ich do TK i przyznał biura, ale nie dopuścił do orzekania, tworząc zupełnie nieznaną kategorię sędziów.