W prawie nie schodzi się ze sceny: nie przestaje się uchwalać coraz więcej i więcej i narzekać na uchwalane coraz gęściej i gęściej, bo machina działa, polityka dolewa paliwa i nie ma hamulcowego. W imię czego schodzić?
Trzeba wiedzieć, kiedy odejść. To zdanie jest jak przykazanie: proste, krótkie i do uniwersalnego stosowania. W biznesie, w życiu. W kształtowaniu i stosowaniu prawa. Czasem jest to dylemat, jak się zachować po klęsce:
„Gdy emocje już opadną Jak po wielkiej bitwie kurz, Gdy nie można mocą żadną Wykrzyczanych cofnąć słów, Czy w milczeniu białych haniebnych flag Zejść z barykady, Czy podobnym być do skały, Posypując solą ból, Jak posąg pychy samotnie stać”
(tekst Bogdana Olewicza, śpiewany przez Grzegorza Markowskiego, Perfekt).
Tymczasem warto się zastanowić, jak odejść przed klęską. Zanim zaczną się pojawiać jej przyczyny. Chodzi o odejście i dosłowne, i metaforyczne. Niekoniecznie o odejście w ogóle, definitywne jak śmierć, ale odejście od czegoś do czegoś innego.
Biznesmeni tworzą przedsiębiorstwa i obiecujące start-upy, ludzie zakładają rodziny, posłowie uchwalają ustawy, urzędnicy i sędziowie stosują przepisy. Kiedy powinni odejść... od swych dzieł? Albo od jakiegoś sposobu ich wykonywania?
Dla ułatwienia warto sobie podzielić odchodzących na trzy kategorie – wizjonerów, zadaniowców i pragmatyków. Są jeszcze oczywiście Siedzące Byki. Ci nigdy nie odchodzą (od raz podjętych zadań), nie wychodzą (z raz przyjętych ról) i nie schodzą (ze sceny) aż do końca.
Prosperujący na najwyższych obrotach biznes sprzedaje się i się odchodzi. Choć wielu puka się w czoło, że to sprzedaż kury znoszącej złote jaja. Odchodzący, którzy należą do kategorii zadaniowców, robią to, bo gra się skończyła – projekt został wykonany i czas brać się do realizacji następnego. Wizjonerzy zaś sprzedają bajeczny biznes, dlatego że każda zmaterializowana wizja jest dla nich mniej atrakcyjna niż ta, która dopiero zaczyna się pojawiać na horyzoncie. A pragmatycy robią to, dlatego że z dobrym biznesem jest jak z karierą: trzeba zakończyć, kiedy się jest na szczycie.
A biznesmen Siedzący Byk? Nie zmienia nic, aż formuła biznesu się wyczerpie. Wszystko się z niej wyciśnie, pozostanie coś na kształt wygniecionej skórki z cytryny i trzeba zacząć od zera. Bez posyłania całusów na odchodne, machania chusteczką na odjezdne nowym właścicielom oraz dotychczasowym swoim pracownikom.
A teraz w życiu: zejście ze sceny może polegać na tym, że zostawia się w spokoju samodzielną córkę, ponieważ jest osobnym człowiekiem, „zrealizowanym projektem”, który potrafi już żyć własnym życiem. Przed rodzicem do zrealizowania pozostają te zadania, które „chwilowo” odłożył na czas realizacji córko-projektu (tak uważa rodzic zadaniowiec). Albo zostawia się ją w spokoju, bo teraz, kiedy już nic się nie musi, czas spełnić zakamuflowane z tyłu głowy, za uszami, marzenia (to rodzic wizjoner). Lub dlatego, że ona ma swoje życie, rodzic swoje i warto się spotykać, ale nie żyć swoim życiem wzajemnie. Lub, co gorsza, bez wzajemności. Tak myśli pragmatyk.
A rodzic Siedzący Byk? Nigdy nie przestaje matkować/ojcować, wtrącać się i być zmorą, tak jak dotąd był opiekunem i oparciem. Chyba że jest to Siedzący Byk, który zatrzymał się na etapie wcześniejszym, Piotrusia Pana albo Alicji w Krainie Czarów, i w ogóle nie stał się rodzicem inaczej niż wąsko, biologicznie. Taki rodzic nie odszedł już dwa wymagane razy: do roli rodzica i od roli rodzica.
Weźmy taką matkę Anity. Anita jest prawniczką w korporacji. A mama... „przestała nosić okulary, bo mogły się zbić, gdy skakała na koncertach rockowych. Wracała z nich z gardłem zdartym od krzyku”. Innym razem paradowała przez miasto w stroju nietoperza, „bo wracała z zajęć dla dzieci i nie chciało się jej przebierać” (Agnieszka Litorowicz-Siegert, „Mamo dorośnij”, Twój Styl 2016, nr 6, s. 76). Inna sprawa, że kiedy w dzieciństwie córka okazała się anorektyczką, mama rzuciła pracę dzienną naukowca i stała się nocnym DJ-em na weselach, żeby dniami zaopiekować się córką. No co? Typowy zadaniowiec, który odchodzi we właściwym momencie z tej czy innej roli i wkracza w nową.
A prawo? W zarządzaniu prawem na poziomie od uchwalania do stosowania wizjonerzy robią tak: zmieniają prawo, żeby uczynić je narzędziem do realizacji swojej wizji. Zadaniowcy zmieniają je, żeby lepiej działało samo w sobie, jeśli takie dostali zadanie. Pragmatycy zaś zmieniają prawo, ponieważ do tego zostali zatrudnieni (pragmatyzm cyniczny) lub dlatego, że skorygowane coś ułatwi, coś uprości albo rozwiąże jakiś problem (pragmatyzm w postaci czystej).
A kiedy jest czas na te prawnicze zejścia ze sceny? Kiedy zostawia się przepisy takimi, jakie są i odchodzi się do innych zadań bez zmieniania? (Tu ustawodawca powinien nastawić uszu). Albo stosuje się je bez sugerowania, że powinny być zmienione? (Tu powinni nastawić ucha urzędnicy i sędziowie). Najprościej byłoby odpowiedzieć – wtedy, kiedy przepis stanie się zbędny („Nie trzeba prawa tam, gdzie rządzi dobry obyczaj”). Dla ułatwienia załóżmy jednak, że to akurat jest utopią. Trzeba szukać innych odejść w prawie, oceniając, które są godne pochwały, a które bardziej pogardy.
Kiedy wizjonerzy, zadaniowcy i pragmatycy odchodzą od zmieniania przepisów lub jęczenia na ten temat? Wizjonerzy, kiedy nie potrzebują zmieniać przepisów, aby uczynić prawo narzędziem realizacji swojej wizji. Zadaniowcy, kiedy nie potrzebują ulepszać przepisów, by prawo działało lepiej w służbie ich zadań. A pragmatycy, gdy nie potrzebują zmieniać przepisów, by uprościć, ulepszyć, ułatwić.
Dlaczego się (nie) schodzi ze sceny?
W biznesie nie schodzi się ze sceny – nie odchodzi się z prosperującego biznesu, bo szkoda stracić to, co można by jeszcze zarobić. W rodzinie nie wychodzi się ze starych ról w nowe ze strachu lub w wyniku zasiedzenia (się) w roli.
W prawie nie schodzi się ze sceny – nie przestaje się uchwalać coraz więcej i więcej i narzekać na uchwalane coraz gęściej i gęściej, bo machina działa, polityka dolewa paliwa i nie ma hamulcowego. W imię czego schodzić? A w imię tego, w czego imię niekiedy niepotrzebnie się walczy: różnic poglądów. Papież Jan XXIII powiedział kiedyś na spotkaniu z osobistością daleką od katolicyzmu: „Cóż nas różni?! Poglądy? Przyzna Pan, że to niewiele” („Księga anegdot świata” – wybór Wojciech Wiercioch, s. 321). Czasem nie trzeba się konfrontować, wystarczy wyjść. Nie bić się o przepisy w brzmieniu takim czy owakim, tylko w ogóle zrezygnować z ich sformułowania.
Johannes Brahms znalazł się na liście gości pewnego spotkania. Żona ministra, u którego kompozytor często bywał, przesłała mu ową listę z prośbą, aby wykreślił z niej nazwiska osób, z którymi nie chciałby się spotkać. Ponieważ nie lubił, aby jego osobą dodawano sobie splendoru, wykreślił tylko jedno: swoje („Księga anegdot świata”, s. 273). A pewien naukowiec, którego nie było wśród członków zacnego stowarzyszenia, zapytany, dlaczego tak się stało, odpowiedział: „Lepiej, żeby pytano, dlaczego mnie tam nie ma, niż żeby pytano, dlaczego tam jestem”.
Jest wiele rodzajów zejść ze sceny prawników, a więc zawodowców z założenia skrojonych do konfrontacji, a nie do ucieczki. Choćby adwokat (powiedzmy, że z urzędu) odmawia złożenia kasacji w imieniu klienta albo radca prawny odmawia przyjęcia nowej sprawy. Albo sędzia odmawia sądzenia, zaś inny dokonywania wykładni (są tacy?). Albo urzędnik, który odmawia decydowania lub taki, który odmawia cichym i ulega hałaśliwym. Niektóre z tych zejść ze sceny są słuszne, inne są wpadką.
Weźmy adwokata odmawiającego złożenia kasacji. Czy to jest dopuszczalne/legalne? Tak. Orzecznictwo Sądu Najwyższego i Kodeks etyki pozwalają adwokatowi odmówić wniesienia kasacji, jeśli jego zdaniem jest niedopuszczalna lub bez szans na powodzenie. Europejski Trybunał Praw Człowieka potwierdza tę dopuszczalność (sprawy: Siałkowska przeciwko Polsce, Staroszczyk przeciwko Polsce, Smyk przeciwko Polsce). To wynik wyważania wagi i jakości, a więc w sumie kształtu prawa do sądu. Po to ograniczono możliwość wnoszenia skargi kasacyjnej przez obowiązek korzystania z usług radcy lub adwokata, żeby nie składano skarg bezzasadnych i skazanych na porażkę (zob. „Odmowa wniesienia skargi kasacyjnej przez adwokata z urzędu w świetle orzecznictwa ETPC w sprawach polskich”, Europejski Przegląd Sądowy 2010, nr 3).
A prawnik, który nie przyjmuje sprawy? Zarówno radca prawny, jak i adwokat mogą odmówić udzielenia pomocy prawnej tylko z ważnych powodów (art. 22 ustawy o radcach prawnych, art. 28 ustawy o adwokaturze). Co ciekawe, są różnice w ocenie odmowy adwokata i radcy z uwagi na specjalizację (a innymi słowy, brak wiedzy w danej dziedzinie). Otóż Eligiusz J. Krześniak wywodzi z brzmienia przepisów ustaw i kodeksów etyki obu zawodów, że o ile w przypadku radców prawnych specjalizacja jest dopuszczalna, o tyle nie jest w przypadku adwokatów, co przekłada się na dopuszczalność lub nie zawężenia przedmiotu działalności spółki partnerskiej zawartej między takimi prawnikami (zob. „Odpowiedzialność partnerów za zobowiązania spółki partnerskiej”, PPH 2003, z. 3). Jest też jednak pogląd, że odmowa taka, połączona ze wskazaniem, że należy zwrócić się do specjalisty w danej kategorii spraw, jest zgodna z interesem klienta i słuszna (zob. Jacek Jastrzębski, Glosa do wyroku SN z 15 marca 2012 r., sygn. akt I CSK 330/11).
No to teraz pora na urzędników, którzy, załóżmy, prawnikami w większości nie są, ale rzeźbią w prawie, wydając decyzje administracyjne. Urzędnik niekiedy lubi wydać... pół decyzji. Na przykład udzielić pozwolenia na budowę bez rzeczywistego uzasadnienia (w pierwszej instancji). Lub zwrócić pozwolenie na budowę do ponownego rozpatrzenia, zamiast ją rozpatrzyć u siebie, w granicach nienaruszania zasady dwuinstancyjności (w drugiej instancji). To rodzaj odchodzenia od stołu w warsztacie, ale niekoniecznie haniebna ucieczka. Takie schodzenie ze sceny wynika często z instynktu przetrwania, zwłaszcza gdy stanowiska pierwszej i drugiej instancji są rozbieżne, a sądów administracyjnych w dwójnasób, raz przyznając rację temu, raz innemu poglądowi w pierwszych i drugich instancjach organów administracji.
Takim zejściom ze sceny dobrze zapobiega ujednolicanie przez dyskutowanie. Międzyorganowe. I uczenie się międzyadministracyjne – sądowe. Niech jedni posłuchają drugich seminaryjnie, konferencyjnie, gabinetowo. Dlaczego się nie spotkać? Raz w sądzie, raz w urzędzie, bez omawiania konkretnych przypadków będących na tapecie, operując przykładami zanonimizowanymi, stypowiałymi. Bo np. (choćby przy pozwoleniach na budowę) w administracji siedzą inżynierowie, a w sądzie prawnicy. I mówią różnymi językami. Ba, różnymi filozofiami i różnymi rzeczywistościami. Trzeba więcej rozmawiać, wtedy będzie się mniej niepotrzebnie odchodzić od warsztatu.
Jest też urzędnik haniebnie odchodzący od tego stołu – od wydania decyzji. Taki, który wydaje przychylne hałaśliwym roztrzygnięcia za hałas, a cichych skazuje na ich znoszenie – niesłusznych, nieprawnych – w milczeniu. Czyżby to byli ci urzędnicy, którzy opacznie rozumieją tekst „Dezyderaty”?
„Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech
I pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy...”
Ten tekst ma przecież dalszy ciąg:
„O ile to możliwe bez wyrzekania się siebie (! – przyp. aut.),
Bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie,
Wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych. Oni też mają swoją opowieść.
Unikaj głośnych i napastliwych – są udręką ducha”
(„Dezyderata”, Max Erhmann).
Trzeba umieć odróżnić argument dobry od wykrzyczanego i odejść od stołu w warsztacie właśnie wtedy, kiedy ktoś krzyczy. Tak się mądrze schodzi ze sceny.
Zejście ze sceny jest formą odmowy
Zejściem ze sceny może być sprzedaż świetnie prosperującego przedsiębiorstwa, „emerytura” z wyboru u szczytu sławy, powiedzenie dzieciom „decyzje należą do was”, uznanie, że nie warto uchwalać nowej ustawy, odmowa wprowadzenia klienta w kosztowny proces, zaryzykowanie i odejście od literalnego brzmienia przepisu na rzecz sensu, płynącego z innej, niż literalna, wykładni.
Zejście ze sceny w postaci odmowy jest rodzajem szoku dla tych, którzy zostają pod nią. Niektórzy schodzący chcą tego szoku otoczeniu oszczędzić, nie poświęcając się jednak i wykazując się delikatniej lub intensywniej zaznaczoną asertywnością. Bodaj Oskara Wilde’a usilnie raz zapraszano do odwiedzenia ludzi, u których nie chciał gościć. Szukał eleganckich wymówek na każdy z możliwych terminów. Wreszcie zaproponowano mu, żeby to była „sobota za trzy tygodnie”. Wyczerpawszy już katalog pretekstów do odmowy, wypalił: „A... wtedy też niestety nie mogę. Muszę iść na pogrzeb”.
Innym znowu razem zwrócił się do Hodży sąsiad, prosząc o pożyczenie sznura. Hodża poszedł szukać, wrócił jednak po chwili, oświadczając, że sznura pożyczyć nie może, gdyż kobiety rozwieszają na nim mąkę. „Cóż ty wygadujesz – żachnął się zdumiony sąsiad. – Czyż mąkę można powiesić na sznurze? – Nawet mąkę można powiesić na sznurze, gdy się nie ma ochoty go pożyczyć – mruknął Hodża” („Księga anegdot świata”, s. 353).
Pierwszy krok schodzenia ze sceny jest jak pierwszy krok z podestu na linę zawieszoną pod pułapem cyrku – trzeba sobie poszukać pretekstu lub wyjaśnienia, żeby to zrobić, ale jeśli się go nie znajdzie, nie warto z tego tylko powodu zawracać. Grzegorz Markowski śpiewa jeszcze też w „Niepokonanych”:
„Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść Niepokonanym, Wśród tandety lśniąc jak diament. Być zagadką, której nikt Nie zdąży zgadnąć, nim minie czas”
Biznesmeni, rodzice, żony, mężowie, sędziowie, adwokaci, radcy, urzędnicy – ze sceny się schodzi po to, żeby wejść na inną. Spróbujcie w swoich branżach.
PS. Helena Norowicz, 80-letnia aktorka, weszła na podest dla modelek wprowadzona tam przez markę Bohoboco. Czasem zejściem ze sceny (którą może być stereotyp skurczonej staruszki) jest wejście na jakąkolwiek scenę, na której się nas nie spodziewali. W biznesie, w życiu, w prawie.