Lokalne władze wciąż buntują się przeciwko nowemu prawu wodnemu, które forsuje rząd. Proponują, żeby ustawę wdrożyć na razie częściowo, by nie stracić unijnych pieniędzy na projekty inwestycyjne w zakresie gospodarki wodnej. Ich zdaniem do 1 stycznia nie uda się jednak powołać państwowego molocha do zarządzania zasobami wodnymi kraju.
Wciąż nie wiadomo, czym zakończą się rządowo-samorządowe dyskusje dotyczące opłat za pobór wód. W przypadku wód powierzchniowych rząd proponuje 35 gr za m sześc. (pierwotne propozycje mówiły o stawce 4,10 zł) i 70 gr w przypadku wód podziemnych (wcześniej proponowano 8,10 zł). Samorządy chcą zawalczyć o dalsze obniżki lub przynajmniej o to, by rząd się nie rozmyślił i by nie było drożej. Przy czym premier Beata Szydło zapowiedziała, że indywidualni odbiorcy nie odczują podwyżek. Zadbać ma o to nowy organ – tzw. krajowy regulator cen wody.
O ile co do stawek obie strony zapewne zdążą się porozumieć, o tyle w odniesieniu do podstawowego założenia projektu Prawo wodne – czyli odebrania samorządom i ich jednostkom kompetencji w zakresie zarządzania wodami i powierzenia ich państwowemu podmiotowi w postaci Wód Polskich – sytuacja wygląda gorzej.
Strona samorządowa nie tylko sprzeciwia się temu pomysłowi, ale także ostrzega rząd, że nie da się powołać tak dużej instytucji do 1 stycznia 2017 r. – Trzeba mieć świadomość, że ta firma ma zajmować się wszystkim: Wisłą, Odrą i małymi strumyczkami w gminie X. Ciekawe, kto do 1 stycznia będzie w stanie przenieść pracowników, uporządkować kwestie majątkowe i kompetencyjne? – dopytywał na wczorajszym posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego marszałek woj. mazowieckiego Adam Struzik.
Wtórował mu Bernard Mucha, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Warszawie.
– Momentami jestem przerażony, słysząc, że ustawa wchodzi 1 stycznia. W mojej firmie jest 300 osób, które z nowym rokiem mają się stać pracownikami nowej instytucji. Oni muszą wyrazić zgodę na zmianę miejsca pracy, a poza tym w ciągu miesiąca nie da się nawet przepisać ich umów o pracę – tłumaczył.
Ministerstwo Środowiska obstaje na razie przy swoim. Mateusz Balcerowicz, dyrektor resortowego departamentu zasobów wodnych, przestrzegł przed dalszym opóźnianiem prac nad nowymi regulacjami.
– Termin 1 stycznia jest związany z wymogiem spełniania unijnego warunku. Jeśli do tego czasu ustawa nie wejdzie w życie, stracimy 3,5 mld euro na gospodarkę wodną – ostrzegł samorządowców.
W odpowiedzi lokalne władze wyszły z propozycją, by ustawę wdrożyć tylko częściowo, w zakresie wypełnienia warunków stawianych Polsce przez ramową dyrektywę wodną (czyli np. w zakresie systemu stawek opłat wodnych). – Możliwe jest przyjęcie części zapisów ustawowych w czasie późniejszym i taką opinię w Sejmie zaprezentujemy – zapowiedział Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich.