Straż geologiczna wyposażona w karabiny i paralizatory, wycinka puszczy, odstrzał dzika, ekrany akustyczne chroniące przed hałasem łąki, konferencja ekologiczno-teologiczna zorganizowana w Sejmie, wykład dla dziennikarzy z umiejętności zadawania pytań, rakotwórcze chemtrails na niebie i wreszcie przejazd karocą z księdzem biskupem.
To tylko część z osiągnięć ministra środowiska prof. Jana Szyszki. A, zapomniałbym! Jeszcze trzeba wspomnieć o jego stodole, w której zgromadzone jest światowe dziedzictwo fauny i flory.
Ministerstwo Środowiska wraz ze swym pryncypałem tydzień w tydzień trafia na pierwsze strony gazet oraz bohatersko podbija internet. Ponoć nawet minister Szefernaker (to taki młody miły pan odpowiadający w PiS za social media) patrzy z niedowierzaniem na zasięgi, które w wirtualnej rzeczywistości generuje 72-letni Szyszko.
Wielu dziennikarzy go wyśmiewa, a przykuwający się do drzew ekolodzy zarzucają ministrowi, że wszystkie jego działania nie są prośrodowiskowe, lecz antyśrodowiskowe. A ja tak patrzę na tę krytykę i wiem jedno: Polacy są szalenie zawistni. Nikt bowiem nie ustawił się tak, jak najbardziej znany polski leśnik.
Jan Szyszko z niezwykłą gracją porusza się po medialnym świecie. Gdy politycy spierają się o eutanazję – minister środowiska pytany jest o smugi na niebie. Gdy Jacek Sasin poci się w radiowym studiu, tłumacząc zapowiedź podwyższenia podatków – Jan Szyszko jest odpytywany o to, czy konferencja ekologiczno-teologiczna się udała. Wreszcie gdy PiS zmaga się z problemem aborcji i kontrowersyjnego kompromisu aborcyjnego – szef resortu środowiska przykrywa całą sprawę jednym podpisem, zapowiadając powołanie uzbrojonej po zęby formacji, która będzie strzegła polskiego piachu i żwiru.
Prawda jest zaś taka, że ani żadnych bursztynowych karabinierów nie będzie, ani Puszcza Białowieska nie zniknie z powierzchni ziemi. Odstrzał dzika będzie taki sam, jaki był, a chemtrails ani nikomu nie pomogą, ani nie zaszkodzą. Profesor Jan Szyszko zaś będzie dalej spokojnie w zaciszu gabinetu realizował kolejne projekty, nie zrażając się krytyką. Bądź co bądź szkoda czasu na przejmowanie się nią, skoro w perspektywie jest weekendowy wypad na ryby ze znajomymi. Obowiązkowo w kamizelce typu „bomber”, która widziała już Sejm niejednej kadencji.