Aż jedna czwarta urządzeń wyłapuje tylko najcięższe przewinienia. Czemu? By inspekcja drogowa miała mniej pracy – wynika z ustaleń DGP. Rząd nie widzi problemu
Pstryk! I co dalej? / Dziennik Gazeta Prawna
Na podwyższanie limitów prędkości w niektórych fotoradarach Najwyższa Izba Kontroli zwracała uwagę już pod koniec 2014 r., ale problem nie był wówczas masowy. Jak jednak ustaliliśmy, sprawa dotyczy dziś około setki z 400 działających przy drogach rejestratorów. Praktyki te mogą też być stosowane przy odcinkowym pomiarze prędkości.
Z naszych informacji wynika, że Główny Inspektorat Transportu Drogowego stosuje system rotacyjny: co jakiś czas zmienia fotoradary, na których ustawia wyższe limity prędkości. Zmiana parametrów dokonywana jest zdalnie, zatem kierowcy nie mogą wiedzieć, gdzie wolno bezkarnie mocniej wcisnąć pedał gazu. Szansa na oszukanie fotoradarowego systemu jest jednak spora.
Po co te manipulacje? Jeśli na drodze obowiązuje ograniczenie do 70 km/h, to urządzenie, zamiast robić zdjęcie, gdy auto jedzie ponad 80 km/h, może je zrobić dopiero przy ponad 100 km/h. W ten sposób ogranicza się liczbę przypadków, którymi potem musieliby się zająć pracownicy inspekcji obsługujący fotoradary. Rząd i GITD zgodnie tłumaczą, że takie praktyki wynikają z niedoskonałości przepisów i niedostatecznej wydajności systemu. Inaczej mówiąc, jest za mało inspektorów, którzy zajęliby się analizą zdjęć i prowadzeniem postępowań wobec kierowców.
Co na to prawnicy? Sędzia Andrzej Skowron z Sądu Rejonowego w Tarnowie uważa, że taka – niedoskonała – jest po prostu praktyka ścigania wykroczeń. – Policja też kieruje swoje radiowozy raz w jedne rejony, raz w inne – tłumaczy. Mecenas Dorota Malanowska, radca prawny z kancelarii Malanowski i Wspólnicy, twierdzi jednak, że taka sytuacja może wydawać się dyskusyjna. W końcu zgodnie z konstytucją wszyscy są równi wobec prawa.
– Praktyka ścigania przestępstw i wykroczeń od wieków polega jednak na tym, że tylko niektórzy sprawcy zostają wykryci i ukarani. Nie ma także środków prawnych, które pozwoliłyby na uniknięcie odpowiedzialności z tego powodu, że ktoś inny nie został ukarany, choć dopuścił się podobnego wykroczenia – stwierdza mec. Malanowska
Zdaniem NIK podkręcanie tolerancji jest niezgodne z przepisami. Rząd i inspekcja transportu drogowego mają inne zdanie.
Od czasu, gdy ustawodawca pozbawił samorządy kompetencji do korzystania z urządzeń rejestrujących prędkość, w Polsce liczba fotoradarów spadła niemal o połowę – dziś funkcjonuje zaledwie 400 rejestratorów. Należą one do Inspekcji Transportu Drogowego, a konkretnie – Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD).
Jak jednak wynika z naszych nieoficjalnych ustaleń, około 100 tych urządzeń ma podwyższoną tolerancję na wykroczenia popełniane przez kierowców. To samo może dotyczyć innych urządzeń inspekcji drogowej, np. systemu odcinkowego pomiaru prędkości.
O komentarz poprosiliśmy Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa (MiB). Resort nie widzi w tym problemu. Tłumaczy, że podwyższona tolerancja podyktowana jest koniecznością zapewnienia sprawnego funkcjonowania systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym. Chodzi o prowadzenie czynności w sprawach o wykroczenia w przewidzianych przez przepisy prawa terminach. A poza tym, jak przekonuje Elżbieta Kisil, rzeczniczka resortu, z obowiązujących przepisów nie wynika obowiązek ustawiania przez Inspekcję Transportu Drogowego progu wyzwolenia na poziomie maksymalnie 11 km/h powyżej obowiązującego limitu.
To dość zaskakująca deklaracja. Bo w 2014 r. NIK stwierdziła, że „maksymalny tolerowany prawem błąd wynosi 10 km/h” oraz że „tolerancja w ustawieniach fotoradaru wyzwalającego zdjęcie przy prędkościach większych od dopuszczalnej o 25–35 km/h jest nie tylko niezgodna z obowiązującymi przepisami, ale także utrwala niebezpieczny zwyczaj znacznego przekraczania przez wielu kierowców dozwolonej prędkości”.
Z czego wynika ten dwugłos? Artykuł 129h ust. 5 pkt 3 prawa o ruchu drogowym wspomina o tym, że minister transportu, wydając rozporządzenie o sposobie dokonywania pomiarów przez fotoradary, weźmie pod uwagę także możliwość błędu kierowcy do 10 km/h włącznie w utrzymaniu dopuszczalnej prędkości.
Jak więc należy rozumieć ten przepis? – Delegacja ustawowa mówi o błędzie kierowcy, czyli daje obywatelowi prawo do pomyłki w utrzymaniu dopuszczalnej prędkości. Ale nie jest napisane, od jakiego progu zaczynamy robić zdjęcia. Do sprawy podchodzimy więc od drugiej strony, tzn. nie można robić zdjęć, jeśli ujawniałyby one przekroczenia prędkości o 10 km/h lub mniej. Ale żaden przepis nie mówi, że wszelkie wykroczenia powyżej 10 km/h muszą być rejestrowane – tłumaczy nam jeden z pracowników inspekcji drogowej.
Jak dodaje nasz rozmówca, gdyby nadzorcy systemu fotoradarowego w Polsce działali w innych warunkach prawnych (np. przejście z obecnego trybu wykroczeniowego do trybu kar administracyjnych) i mieli więcej ludzi, karanie wszystkich kierowców z cięższą nogą byłoby możliwe. – Musimy jednak podejmować takie działania, które pozwolą na zapewnienie sprawnego funkcjonowania systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym – przyznaje w rozmowie z DGP.
Jak zaznacza w rozmowie z nami resort infrastruktury, kontrolerzy NIK, wydając swoją opinię, również brali pod uwagę realia. Ich zdaniem „przyjęta przez GITD strategia koncentrowania się na najpoważniejszych przekroczeniach dopuszczalnej prędkości oraz dążenia do nieuchronności kary dla najbardziej niebezpiecznych uczestników ruchu drogowego (...) była uzasadniona w kontekście istniejących wówczas uwarunkowań technicznych i kadrowych”.
Faktem jest także, że nawet przy podwyższonej tolerancji urządzeń inspektorzy mają pełne ręce roboty. Tylko w I półroczu 2016 r. urządzenia inspekcji działające przy drogach odnotowały 625 tys. naruszeń przepisów. Teoretycznie sprawami tymi może się zająć 200 osób zatrudnionych obecnie w CANARD i delegaturach GITD do obsługi systemu. To oznacza, że na jedną osobę przypada ponad 3,1 tys. spraw. A do tego dochodzą jeszcze te z ubiegłego roku.
W praktyce jest jeszcze gorzej, bo część z tych 200 osób nie jest bezpośrednio zaangażowana w czynności wyjaśniające, ale wykonuje inne prace, np. zajmuje się technicznym utrzymaniem urządzeń w terenie czy prowadzeniem kontroli z wykorzystywaniem urządzeń mobilnych.
Na razie nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić. O problemie wydajności systemu fotoradarowego i wynikających z tego konsekwencjach mówi się już od kilku lat. Rząd PO-PSL przez ponad cztery lata (system funkcjonuje od lipca 2011 r.) nic z tym nie zrobił. Nowa władza też nie kwapi się do daleko idących zmian, choć już zdążyła je zapowiedzieć. Zgodnie z nimi inspekcja miałaby się stać formacją mundurową, zaś sam CANARD znalazłby się pod nadzorem policji. Jednak od momentu przedstawienia projektu ustawy w marcu br. w sprawie niewiele więcej się zadziało. Tym bardziej nie jest jasne, czy inspekcja może liczyć na dodatkowy zastrzyk gotówki, który pozwoliłby np. na zatrudnienie dodatkowych ludzi.