Programy studiów prawniczych zawierają co najmniej cztery przedmioty historyczne, nie sposób natomiast doszukać się choćby fakultetu poświęconego refleksji nad tym, jakie ma być prawo w przyszłości.
Jest znamienne, że prawo traktuje się bardzo często jako efekt wieloletniej tradycji danego narodu, a w przypadku niektórych gałęzi prawa (jak cywilne czy niektóre rozwiązania prawno-ustrojowe) nawet doświadczeń wielowiekowych. Ma to głęboki wymiar intelektualny i stanowi sedno tego, co powszechnie – także w społecznym odbiorze prawa – stanowi wyraz jego „ducha”. Ta – będąca efektem wielowiekowych doświadczeń różnych pokoleń, historycznych doznań narodów, tych tragicznych, ale również i tych dobrych – substancja jest istotną cząstką każdego dojrzałego systemu prawnego.
Znajduje to wyraz już na studiach prawniczych, gdzie akcent na przedmioty historyczne jest (a przynajmniej powinien być) w dalszym ciągu istotny. Z jednej strony bowiem ukazuje młodemu adeptowi sztuki prawniczej podstawy historyczne konkretnych norm aktualnie obowiązujących, z drugiej podkreśla ów głęboki intelektualny wymiar prawa jako efektu działalności wielopokoleniowej, w imię zapewnienia dobra wspólnego, określenia podstawowych wartości czy też zrealizowania uważanego przez niektórych za najważniejszy celu prawa, jakim jest zapewnienie ładu i bezpieczeństwa społeczeństwu.
Wbrew pozorom bardzo trudno jest ocenić systemy prawne poszczególnych państw w kategoriach „lepszy” czy „gorszy”. Wszystko zależy od tego, jakim kryterium będziemy się posługiwać. Nawet przyjęcie owej wartości bezpieczeństwa czy społecznego ładu szybko prowadzi na manowce, może się bowiem okazać, że pod tym względem za lepszy uznamy system prawny w państwie głęboko totalitarnym, np. północnokoreański, a za gorszy będzie uchodził ten panujący w uznanej za wzór parlamentaryzmu Wielkiej Brytanii. Z pewnością prawo kraju totalitarnego zapewnia ład społeczny, tylko jakim kosztem dla jednostki i czym prawo w takim kraju tak naprawdę jest?
Etykietowanie prowadzi więc często donikąd, ale przezwycięża się tę trudność przez odwołanie do historii, w tym stabilności prawa danego kraju. Przyjmuje się, że kraje o własnej wielowiekowej tradycji prawnej, mające przede wszystkim świadome tej wartości elity to prawo stanowiące (politycy) lub roztropne elity to prawo stosujące (sędziowie), posiadają właśnie lepsze prawo, bowiem podstawowe rozwiązania ustrojowe, koncepcyjne, naczelne zasady tego prawa pozwalają mu się osadzić przez dziesięciolecia. Wzmaga to także naczelną, istotną z punktu widzenia rządzących wartość, jaką jest szacunek obywateli do prawa i władzy, która za tym prawem zawsze stoi.
Od strony realizacji władzy politycznej przestrzeganie własnej tradycji prawnej jest elementem koniecznym suwerenności. Konkretne zagadnienia, które pojawiają się jako wpadkowe, to problem tzw. własnej tożsamości konstytucyjnej (czy też, szerzej, ustrojowej), autonomii przede wszystkim w zakresie prawa publicznego czy jurysdykcji karnej itp. Dość wskazać, że przecież celem każdego okupanta jest derogacja prawa kraju podbijanego i zastępowanie go (czasem przez nadanie, czyli narzucenie) prawem nowym, którego treść, na ile to tylko możliwe, powinna zrywać z dotychczasową tradycją. Jest to klasyczny element wynarodowienia danej tradycji prawnej.
O ile jednak tak łatwo nam przychodzi poszukiwanie źródeł własnej tożsamości także w aspekcie prawnym, o tyle aż dziw, że rozważania o tym, jakie prawo ma być w przyszłości, są prawie nieodnotowywane. Na studiach prawniczych programy zawierają co najmniej cztery różne przedmioty z dyscyplin historycznych (choć oczywiście nie wszystkie są realizowane albo bywają łączone we wspólne przedmioty akademickie): kluczowe prawo rzymskie, historia powszechna prawa (i państwa), historia prawa polskiego, historia doktryn polityczno-prawnych. Doszukać się choćby fakultetu poświęconego refleksji nad tym, jakie prawo ma być, jest natomiast nie sposób. Trudno mieć pretensję o taki stan rzeczy, bowiem nazwa „futurologia prawnicza” budzi zapewne skojarzenie bliższe „Kongresowi futurologicznemu” Stanisława Lema niż jakiejkolwiek refleksji naukowej, względnie czysto analitycznej. Aż dziw bierze, że nadając prawu tak istotną rangę w kształtowaniu własnej tożsamości narodowej, suwerenności, realizacji władzy politycznej, dostrzegając wskazaną wcześniej rolę w prawie doświadczeń historycznych, nie zastanawiamy się nad jego dalszą ewolucją... Patrzymy w przeszłość, a nie zastanawiamy się nad przyszłością, choć przecież na przeszłość nie mamy już wpływu, a przyszłość, także w zakresie prawa, można ukształtować.
W polskich badaniach Foresight 2000, będących chyba jak dotąd największym przedsięwzięciem z zakresu analizy trendów przyszłości, blok jurydyczny nie był obecny, choć niektóre akcenty z tego zakresu można oczywiście odnaleźć.
Rzecz jasna można by wskazać mnóstwo argumentów przeciwko samemu pomysłowi analizy trendów rozwoju prawa. Pierwszy, najbardziej oczywisty, wiąże się z pojęciem niepewności. I to nie tylko w takim sensie, że wszystkie futurologiczne analizy narażone są na nią niejako in statu nascendi, lecz że prawo jest na ów czynnik narażone w sposób szczególny. Nieprzewidywalne są bowiem kaprysy suwerena – społeczeństwa – w decydowaniu o tym, kto będzie sprawował władzę, dajmy na to, przez najbliższe pół wieku i jakie kierunki polityki prawotwórczej obierze. Tyle że ów podstawowy zarzut wynika z braku zrozumienia sensu analiz przyszłości. Rzecz w tym, aby przygotować się na nadchodzące wyzwania, ocenić, jak przystosować własny system prawny, w pewnym sensie ukształtować postawy prawników na wyzwania przyszłości wynikające głównie z globalnej konkurencyjności.
Takie cechy jak bezpieczeństwo prawne, przewidywalność prawa, powszechność w sensie przestrzegania podstawowych standardów cywilizacyjnych to również elementy, które ukształtowały się jako tradycja czegoś, co można określić jako kultura prawna cywilizacji zachodniej. Trendy w rozwoju prawa – jako wytworu cywilizacji – są uchwytne. Są powiązane z mechanizmami sprawowania i wykonywania władzy, lecz również wzajemnych relacji między poszczególnymi rodzajami władz. Podkreśla się, że swoisty wyścig systemów prawnych pod względem ich efektywności – przede wszystkim w zakresie trafności ingerencji w stosunki społeczne poprzez prawo (aspekt prawotwórstwa) oraz sprawności postępowań w przedmiocie ustalania praw i obowiązków podmiotów prawa – może zapewnić przewagę kraju w międzynarodowej rywalizacji gospodarczej i politycznej.
Powyższe aspekty podaję oczywiście jako przykładowe. Ale analiza trendów oczekiwań w stosunku do prawa, jak i konkretnych cech, jakie powinno posiadać w przyszłości, może już teraz dawać cenną wiedzę w poszukiwaniu optymalnych rozwiązań. Potrzebę czynienia takich starań zgłasza się od lat w literaturze poświęconej głównie aspektom tworzenia prawa; choć oczywiście nie w kategorii analiz tak dalekosiężnych jak te oceniane przez pryzmat badań futurologicznych.
Rzecz dotyczy długofalowej polityki prawnej, stabilności rozwiązań, lecz także poszanowania własnej tradycji i budowy tożsamości prawnej, przede wszystkim w kontekście rozwiązań fundamentalnych (ustrojowych, głównych kodyfikacji itp.).
Banałem jest stwierdzenie, że prawo się zmienia. Systemy współczesne są, mimo wszystko, fundamentalnie różne od tych XIX-wiecznych, czyli z okresu, kiedy podstawowe mechanizmy rządzące systemowością prawa w rozumieniu współczesnym zaczęły się tworzyć. Zjawiska globalizacji, multicentryzmu, a także wzrost napięć i zagrożeń na arenie międzynarodowej wymuszają zmianę istniejących trendów i formułują wyzwania przed prawem jako efektem wytworu kultury danego kraju czy też – szerzej – kręgu kulturowego (w zależności od poziomu rozważań). Często krytykujemy zbyt łatwo prawo unijne (to dyżurny chłopiec do bicia), jego mnogość regulacji, skomplikowanie procedur itp. Nie zastanawiamy się przy tym, co w zamian albo jak ów konkretny zamiennik miałby wyglądać czy być wkomponowany w ciągłość rozwoju prawa.
Brakuje refleksji nad tym, jakie ma być prawo w przyszłości, co oznacza: jakie chcemy, by było? Czym innym jest to, jakie ono będzie naprawdę (w sensie nie oczekiwań, lecz tez usiłujących przewidzieć jego rozwój na podstawie aktualnych doświadczeń i stanu obecnego). Chyba że żyje się w błogiej tezie radykalnego marksizmu, że wraz z nastaniem jakiegoś apogeum rozwoju cywilizacji prawo nie będzie już potrzebne, albo że przynajmniej będzie mocno okrojone (podejmuje się czasem próby automatyzacji stosowania np. kontraktów). Skoro jednak futurologii prawniczej tak łatwo jest przypiąć łatkę science fiction, to jak potraktować taką ideę? Utopia czy faktyczna alternatywa?
Patrzymy w przeszłość, a nie zastanawiamy się nad przyszłością, choć przecież na przeszłość nie mamy już wpływu, a przyszłość, także w zakresie prawa, można ukształtować.