Odpowiedzi na pytania związane z zakończonym niedawno kongresem sędziów oraz stanem sądownictwa udziela Marek Celej sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, przedstawiciel prezydenta w Krajowej Radzie Sądownictwa w latach 1998–2006.
Za nami nadzwyczajny kongres sędziów. Przez samo środowisko określany jako epokowy, przełomowy czy też historyczny. Z kolei przez polityków w najlepszym razie bagatelizowany. Jak pan ocenia to, co działo się w sobotę w Warszawie?
To dobrze, że kongres się odbył. Środowisko pokazało, że potrafi się zjednoczyć, jeżeli chodzi o ochronę pewnych ważnych wartości. Chcę jednak przypomnieć, że nie był to pierwszy kongres sędziów, choć jako jedyny został określony mianem „nadzwyczajnego”. Przywołam chociażby wydarzenie z 1999 r., którego byłem współorganizatorem z ramienia biura Krajowej Rady Sądownictwa.
Marek Celej sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, przedstawiciel prezydenta w Krajowej Radzie Sądownictwa w latach 1998–2006 / Dziennik Gazeta Prawna
Wówczas kongres trwał trzy dni, utworzone zostały grupy robocze, które pochylały się nad istotnymi dla wymiaru sprawiedliwości problemami i na koniec wypracowały uchwały, które zawierały propozycje ich rozwiązania. Tego mi w ostatnią sobotę zabrakło. Było dużo gorzkich słów, utyskiwań, które w większości – trzeba przyznać – były uzasadnione. Były również apele, żądania i protesty. Ale nie było żadnych konkretnych propozycji, co zrobić, aby sytuację poprawić. Nie było również wyraźnego zaproszenia drugiej strony do podjęcia konstruktywnego dialogu. A szkoda.
Ale przecież na kongres politycy byli zaproszeni. Zjawili się jednak tylko przedstawiciele opozycji. Krzesła zarezerwowane m.in. dla prezydenta czy też ministra sprawiedliwości pozostały puste. W takich warunkach trudno więc chyba mówić o dialogu?
To prawda. I tym również różnił się sobotni kongres od tego z 1999 r. Wówczas bowiem w wydarzeniu zorganizowanym przez sędziów udział wzięli przedstawiciele władzy wykonawczej i ustawodawczej, a wśród nich m.in. marszałek Sejmu czy też minister sprawiedliwości. Mimo to nadal uważam, że naszym zadaniem jako środowiska jest ciągłe apelowanie do rządzących o podjęcie dialogu z sędziami. Bez względu na to, z jaką reakcją drugiej strony się spotykamy. Tymczasem obecnie sytuacja wygląda tak, że w tym konflikcie sędziowie ustawili się po jednej stronie muru, a politycy po drugiej. I tak oto i jedna, i druga strona mówi do ściany. To sytuacja bardzo niedobra. Sędziowie nie mają przecież inicjatywy ustawodawczej, choć mają wiedzę, jak i co należy ewentualnie zmienić, aby wymiar sprawiedliwości działał sprawniej. Muszą więc poszukiwać podmiotów, które taką inicjatywę mają i które będę przychylne ich pomysłom. Dawniej, choć nie zawsze, to się nam udawało. Teraz też trzeba próbować. Do skutku.
Pojawiły się głosy, że kongres był nielegalny, bo został zwołany bez podstawy prawnej.
Ktoś, kto formułuje takie tezy, najwyraźniej nie ma pojęcia, o czym mówi. Bo niby gdzie taka podstawa miałaby być zapisana? W której ustawie? A może w konstytucji? Bzdura!
Sędziowie mają prawo, jak wszyscy obywatele w tym kraju, spotykać się i dyskutować na temat tego, co się w kraju dzieje. Zwłaszcza gdy dotyczy to tak istotnych dla naszego środowiska kwestii jak trójpodział władz czy też niezależność sądownictwa. Pomyłką jest również odczytywanie tego, co się stało, jako wydarzenia stricte politycznego. Choć z drugiej strony nie ma co udawać i twierdzić, że z polityką nie miało to nic wspólnego. Jesteśmy przecież jedną z trzech władz, a pozostałe dwie są w rękach polityków. Tak więc jeżeli oceniamy działania rządów, to siłą rzeczy oceniamy poczynania polityków. Od tego nie da się uciec.