Wyobraźmy sobie taką sytuację: kierowca nagminnie parkuje w miejscu niedozwolonym. Ludzie zaczynają się skarżyć. Policja nie potrafi lub nie chce zaprowadzić porządku. Sąsiedzi się irytują, zaczynają demonstrować niezadowolenie przed Sejmem albo kancelarią premiera. W końcu ktoś wpada na pomysł: napiszmy specjalną ustawę, w której nakażemy kierowcy przestawić samochód.
KOMENTARZ TYGODNIA
I określimy w niej, na jakich warunkach ma to zrobić i w jakim terminie. Ale żeby za bardzo go nie urazić, zrobimy jeszcze zastrzeżenie, że łączna suma mandatów, którymi został do tej pory ukarany, nie może przekroczyć 1500 zł. Absurd? Oczywiście, że tak. Zadziwia więc, że gdy tę historię opowiedzieć nie o parkowaniu, lecz o udzielaniu kredytów frankowych przez banki, mało kto ten absurd dostrzega. Bo przecież do tego właśnie sprowadza się prezydencki projekt, który ma w teorii pomóc frankowiczom – jest on niczym innym, jak próbą wymuszenia na bankach, aby zaczęły w końcu respektować obowiązujące od dawna zasady.
Problem spreadów nie jest nowy. Nie od dziś także wiadomo, że banki, wykorzystując ten mechanizm, krzywdziły klientów. Dlatego też już od wielu lat takie instytucje, jak choćby Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, starają się z tą plagą walczyć. Dowodem na to niech będzie chociażby raport sprzed 7 lat, w którym to ówczesna prezes UOKiK wskazała na działania, jakie podejmowała w celu wyeliminowania nieprawidłowości w tym zakresie („Raport dotyczący spreadów”, UOKiK, Warszawa, 2009 r.). Ze spreadami coraz lepiej zaczynają sobie radzić także sądy powszechne. Weźmy chociażby niedawny wyrok wrocławskiego sądu rejonowego, w którym nakazano, aby Santander Consumer Bank zwrócił klientowi ponad 50 tys. zł. (sygn. akt XIV C 2126/15).
Pan prezydent uznał widocznie, że to wszystko za mało. Że działania UOKiK są niewystarczające, a potyczki sądowe, jakie muszą staczać obywatele z bankami, są zbyt kosztowne i długotrwałe. I być może diagnoza ta jest słuszna. Gorzej jednak ze środkami, których zdecydowano się użyć, aby sytuację tę zmienić. Obnażono bowiem w ten sposób słabość naszego państwa. Powiedziano: instytucje państwa nie działają tak, jak powinny, i my nie zamierzamy lub nie potrafimy nic z tym robić. UOKiK nadal nie będzie miał realnych narzędzi, aby doprowadzić banki do porządku; a sądy nadal będą powolne i zawalone mnóstwem nieistotnych spraw.
A to pokazuje, że nikt tak naprawdę nie stara się rozwiązywać problemów kompleksowo. Zamiast tego kolejne rządy piszą kolejne ustawy, których jedynym efektem jest zamiatanie poszczególnych problemów pod dywan. I czekają, co będzie dalej. W razie kolejnych komplikacji piszą następne ustawy. W przypadku frankowiczów też nie skończy się na tej jednej, zgłoszonej przez prezydenta. To pewne. Jak w banku.