Ściganie użytkowników e-papierosów za palenie w miejscach publicznych już niebawem będzie mogło stać się faktem. Ale tylko teoretycznie. W praktyce bowiem w większości samorządów regulacje antynikotynowe się nie przyjęły. I ściganie palaczy od lat pozostaje fikcją.
Prezydent 11 sierpnia podpisał tzw. ustawą antynikotynową (właściwie: ustawa z 22 lipca 2016 r. o zmianie ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych). Jest to nowelizacja aktu prawnego obowiązującego w Polsce od 1995 r. (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 298 ze zm.; dalej: ustawa o ochronie). Wtedy jednak chodziło o przeciwdziałanie paleniu tradycyjnych papierosów. Tym razem ustawodawca – zresztą przy okazji implementacji tzw. dyrektywy tytoniowej – zdecydował się uregulować rynek e-papierosów. Zrobił to w sposób szalenie restrykcyjny, de facto zrównując e-papierosy z tradycyjnymi. Taka regulacja oznacza nowe uprawnienia dla samorządów. Ale i nowe obowiązki. Sęk w tym, że dotychczas większość gmin kiepsko wywiązywała się ze skromniejszych, starych.
Zmiana w porównaniu z poprzednim brzmieniem art. 5 jest skromna, ale istotna. Otóż do tej pory w wyżej wymienionych miejscach zakazane było tylko palenie tytoniu. Papierosy elektroniczne jednak wymykały się regulacji, przez co bez trudu można było spotkać pociągających e-fajkę na przystanku autobusowym, w pubie czy kawiarni.
Ustawodawca stwierdził, że najwyższy czas z tym skończyć, gdyż e-papierosy są tak samo niebezpieczne dla zdrowia jak tradycyjne, i to zarówno dla samych palaczy, jak i palaczy biernych, wdychających dym. My postanowiliśmy sprawdzić, jak szło do tej pory samorządom egzekwowanie zakazu z art. 5 ustawy o ochronie. To w ich gestii bowiem było i jest nadal pilnowanie, by nikt nie palił na przystanku, na placu zabaw czy miejskim stadionie.
Realizacja zadań z ustawy o ochronie bez wątpienia leży w gestii zadań gmin. Wynika to z samej ustawy. Już art. 1 wskazuje, że to właśnie organy samorządu terytorialnego są zobowiązane do podejmowania działań zmierzających do ochrony zdrowia przed następstwami używania tytoniu. Mogą w tym celu – jeśli uznają, że ktoś inny lepiej sobie poradzi z większością zadań – wspierać w tym zakresie działalność medycznych samorządów zawodowych, organizacji społecznych, fundacji, instytucji i zakładów pracy, a także współdziałać z kościołami i innymi związkami wyznaniowymi. Obowiązek jednak należy do samorządów. To istotne w kontekście art. 13 ust. 2 ustawy, który mówi, że kto pali wyroby tytoniowe (a po wejściu w życie nowelizacji, co powinno nastąpić już w pierwszej połowie września – także e-papierosy) w miejscach objętych zakazami określonymi w art. 5, podlega karze grzywny do 500 zł. Egzekwowanie kar leży więc w gestii gmin. W praktyce z palaczami, którzy nie stosują się do reguł (czyli palą w miejscach, gdzie jest to niedozwolone), walczą straże gminne (miejskie). Idzie im to jednak jak po grudzie.
Wystarczy bowiem rzut oka na statystyki. Poprosiliśmy o nie 20 największych miast w Polsce. Część z nich w ogóle nam nie odpowiedziało, niektóre stwierdziły lakonicznie, że realizują swoje ustawowe obowiązki. Spośród tych, które udostępniły informacje, wyłania się jednak niepokojący obraz. Istnieją tylko dwie możliwości: albo w ogóle nie występuje problem palenia w miejscach publicznych, albo odpowiednie organy nie egzekwują przestrzegania obowiązującej regulacji. Co oczywiste – i co zresztą przyznają przedstawiciele niemal wszystkich miast – prawdziwa jest ta druga teza.
W efekcie w takich miastach jak Lublin czy Katowice strażnicy miejscy wystawiają mniej niż jeden mandat dziennie za palenie w niedozwolonym miejscu.
– W 2015 r. Straż Miejska w Lublinie nałożyła 330 mandatów karnych na kwotę 14 590 zł za palenie papierosów w miejscach niedozwolonych. W pierwszym półroczu 2016 r. było to 151 mandatów karnych na kwotę 7340 zł – informuje Beata Krzyżanowska, rzecznik prasowy prezydenta miasta Lublina.
– W okresie styczeń – czerwiec 2016 r. w zakresie palenia tytoniu w miejscach publicznych strażnicy miejscy wystawili 149 mandatów na kwotę 6630 zł, a 16 osób pouczono – wskazuje z kolei Dariusz Czapla z katowickiego magistratu.
Nie jest tajemnicą, że ani strażnicy miejscy, ani urzędnicy nie kwapią się do tego, by egzekwować zakaz palenia w niedozwolonych miejscach. Zresztą okazuje się, że nie oczekują tego wcale od służb obywatele. Dowód?
W takich miastach jak Lublin czy Katowice strażnicy miejscy wystawiają mniej niż jeden mandat dziennie za palenie w niedozwolonym miejscu.
– W przypadku niestosowania się do zakazu palenia wyrobów tytoniowych strażnicy odnotowali w tym roku ok. 2 tys. zdarzeń. W związku z niestosowaniem się do zakazów palenia mieszkańcy prosili zaś straż miejską o interwencję zaledwie 91 razy – zaznacza Monika Niżniak, rzeczniczka prasowa Straży Miejskiej w Warszawie. I nie jest to wcale spowodowane brakiem chęci współpracy przez warszawiaków ze strażnikami. Wystarczy wspomnieć, że w związku ze spożywaniem alkoholu w miejscach zabronionych warszawska straż była proszona o interwencję niemal 12 tys. razy.
W zdecydowanej większości urzędów słyszymy zresztą podobne słowa: że zakaz palenia w ustawowo określonych miejscach dobrze wygląda na papierze, ale mało kto się nim przejmuje w rzeczywistości. Po pierwsze, nie reagują obywatele. A jeśli reagują, to w sposób bezpośredni, np. zwracając palaczowi uwagę. Niechętne do reakcji są też straże miejskie. Jeśli już nakładają grzywny, to niemal wyłącznie w toku interwencji podjętej samodzielnie przez patrol. Reagować na zgłoszenia obywateli nie ma sensu. Jeśli nawet dyspozytor otrzyma informację, że ktoś pali na przystanku autobusowym, to zanim wyśle w to miejsce patrol, palacza już w tym miejscu nie będzie.
Wreszcie nie czują potrzeby reagowania gminy. Prawda jest bowiem taka, że z grzywien nakładanych na palaczy wpływ do samorządowej sakiewki jest nieznaczny. Trudno wpływy rzędu nawet 50 tys. zł rocznie – a to kilkukrotnie więcej niż obecnie w ciągu roku nakładają strażnicy lubelscy czy katowiccy – traktować jako znaczące dla dużego miasta.
Można wyznaczyć
Małe zainteresowanie gmin walką z następstwami palenia tytoniu widać jak na dłoni w jeszcze jednym aspekcie. Otóż zgodnie z art. 5 ust. 4 ustawy o ochronie rada gminy może ustalić w drodze uchwały dla terenu gminy inne niż wymienione w ust. 1 (czyli we wskazanym przez nas wyżej wyliczeniu) miejsca przeznaczone do użytku publicznego jako strefy wolne od dymu tytoniowego, pary z papierosów elektronicznych i substancji uwalnianych za pomocą nowatorskiego wyrobu tytoniowego. Mało który samorząd jednak z tych uprawnień korzysta.
Nieprawidłowe oznaczenie przewinienia
Na potrzeby tekstów prasowych czy nawet opracowań prawnych używa się często sformułowania „zakaz palenia w miejscu publicznym”. Taki jednak wcale nie istnieje. Ustawa o ochronie wskazuje bowiem wiele miejsc, w których palenie jest zabronione, oraz pozwala radzie gminy na wskazanie kolejnych miejsc publicznych, gdzie także będzie to zakazane. Nie oznacza to jednak, że zakaz obejmuje wszystkie miejsca publiczne. W praktyce jednak często funkcjonariusze straży miejskiej na drukach mandatowych wpisują, że kara jest związana z „zakazem palenia w miejscu publicznym”. Takie oznaczenie przewinienia jest jednak nieprawidłowe. Daje też podstawy ukaranym do zakwestionowania nałożonej grzywny. Skuteczność tego typu odwołań jest różna. Skromna kwerenda pozwala na postawienie tezy, że najwięcej zależy wówczas od apelacji, w której od nałożonej kary odwołuje się obwiniony.
Ustawodawca postąpił słusznie
Wyraźnie widać, że większość miast albo nie radzi sobie z dotychczasowymi regulacjami, albo uważa je za nadmierne, przez co brakuje woli do ich stosowania. Tym samym dyskusyjne jest, czy rozszerzenie zakazu na e-papierosy przyniesie jakikolwiek pozytywny skutek. Beata Krzyżanowska z Lublina przekonuje, że jak najbardziej. I że ustawodawca postąpił słusznie.
– Rozszerzenie katalogu wyrobów tytoniowych, których dotyczą przepisy, i konsekwencji związanych z ich stosowaniem czy też wprowadzaniem na rynek należy uznać za pozytywne rozwiązanie – mówi rzeczniczka prezydenta Lublina.
W większości miast dostrzegalny jest jednak znacznie mniejszy poziom euforii. W jednym z nich słyszymy, że nowy zakaz sprawdzi się równie doskonale jak stary – czyli po kilku miesiącach nikt o nim nie będzie pamiętał.
Podobnego zdania jest m.in. Antoni Pawlak, rzecznik prasowy prezydenta miasta Gdańska. Jego zdaniem wprowadzanie nowych zakazów nie prowadzi wcale do ograniczenia niewłaściwych zachowań.
– Ludzie mają duży problem z dostosowywaniem się do zakazów, co pokazuje chociażby to, ile samochodów stoi na miejscach zakazu parkowania lub miejscach dla niepełnosprawnych. Myślę, że jesteśmy społeczeństwem lekko zanarchizowanym, jeżeli chodzi o przepisy porządkowe – uważa Pawlak. I dodaje, że często odnosi wrażenie, iż omijanie przepisów to nasz sport narodowy. Dlatego też samo umieszczenie regulacji zakazującej palenia e-papierosów w wielu miejscach wyliczonych w ustawie nie spowoduje wcale, że rzeczywiście problem się skończy.
– Obecne regulacje są wystarczające. Jest jednak problem z tym, że nie są przestrzegane. A wprowadzanie różnego rodzaju dodatkowych zakazów, których nikt nie respektuje, rzutuje na ogólne postrzeganie prawa przez mieszkańców. Bo kiedy widzą, że wiele osób swobodnie pali w miejscu publicznym, to przestają wierzyć w egzekwowanie innych regulacji ustalanych przez samorząd miasta – podkreśla rzecznik prezydenta Gdańska.